Artykuły

Po premierze "Traviaty"

Rzadki to przypadek. Spora część niedzielnej, premierowej publiczności autentycznie wzruszyła się losami bohaterów "Traviaty", a w ogóle spektakl przyjęto entuzjastycznie. Z owacją na stojąco i okrzykami "brawo". Zwyciężyła bowiem młodość, spontaniczność, przekonanie do tego, co się robi i śpiewa na scenie. Pora nieszczęśliwych kochanków i zatroskany ojciec byli po prostu sobą; choć w teatrze, zdawali się nikogo nie udawać.

Opera jednakże, a dzieło Verdiego szczególnie, wymaga nade wszystko kunsztu wokalnego. Ten termin ponownie się potwierdził. Iwona Hossa (Violetta), przypomnę: jeszcze studentka u prof. Ewy Wdowickiej, dopiero drugiej raz na wielkiej scenie, znakomicie wywiązała się z arcytrudnej, skomplikowanej głosowo (koloratura, liryzm i dramat) i aktorsko partii. Teraz sprawą rozumu, nieprzeciętnie utalentowanej artystki i doświadczenia jej maestry, jest umiejętne wykorzystanie sukcesu w dalszej nauce i pracy.

Świetnemu debiutowi, pomogli też partnerzy. Równie młody, o bardzo pięknym głosie i stosownej prezencji, tenor Adam Zdunikowski (Alfred) oraz stworzony do roli ojca, baryton Bogusław Szynalski. Z trójką, skupiającą na sobie główną uwagę. współbrzmieli pozostali soliści, jak zawsze pierwszorzędny chór Jolanty Doty-Komorowskiej i orkiestra pod gościnną batutą Ewy Michnik. Zindywidualizowane tempa, ale chyba trafnie rozłożone akcenty dramatyczne i liryczne, nadały przedstawieniu dużo uroków. Z zainteresowaniem oczekujemy przejęcia batuty "Traviaty" przez Macieja Wielocha, aktywnie współpracującego przy kształcie muzycznym widowiska.

Do jego pulsów zaliczałbym też wysmakowane, a niekiedy wyrafinowane kostiumy Ryszarda Kaji i zintegrowany z akcją balet, który za sprawą Emila Wesołowskiego, nie ogranicza się tylko do banalnej zwykle wstawki. Natomiast sztukę reżyserską Marka Weissa-Grzesińskiego stanowi tym razem jej... niewidoczność. Po zaskoczeniu widza sceną śmierci Violetty, już na tle słynnego, subtelnego wstępu muzycznego, umieszczoną w skromnym... szpitalu; sceną, która potem, rzecz jasna, zamyka dramat, reżyser wiernie poddaje się znanej fabule i nastrojowi Verdiowskiej muzyki. Zawierza jej bez reszty. Po pierwszym akcie, niektórzy widzowie obruszyli się scenografią. Nie chcieli wierzyć, że to dzieło mistrza Andrzeja Sadowskiego. Wokalny i aktorski sukces dziewiątej, poznańskiej "Traviaty", przyćmił jednak pretensje o niewłaściwą oprawę, ale uwielbianej przez publiczność opery.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji