Artykuły

Od tradycji nie uciekam

- Zdecydowałem się na "Lakmé", choć wcześniej nic o niej nie słyszałem. Całe życie pracowałem w teatrze dramatycznym, dlatego libretta operowe oceniam nieco inaczej - mówi KRZYSZTOF KELM, reżyser "Lakmé" w Operze Nova, inaugurującej Bydgoski Festiwal Operowy.

Z reżyserem i scenografem Krzysztofem Kelmem rozmawia Grażyna Rakowicz:

Realizuje pan "Lakmé" Leo Delibesa, spektakl zainauguruje tegoroczny Bydgoski Festiwal Operowy. Jak pan ocenia tę operę?

- Zdecydowałem się na "Lakmé", choć wcześniej nic o niej nie słyszałem. Całe życie pracowałem w teatrze dramatycznym, dlatego libretta operowe oceniam nieco inaczej. Według mnie są na ogół uboższe od sztuk teatralnych, w pewnym sensie banalne, być może i dlatego, że w operze, a więc i w "Lakme", najważniejsza jest muzyka, nie zaś słowo. Akcja u Delibesa toczy się w XIX-wiecznych Indiach i opowiada o tym, że jakaś pani zakochała się w jakimś panu, oboje należą do różnych kultur. Ona jest Hinduską, przyszłą kapłanką i córką bramina, on - brytyjskim oficerem, który okupuje jej kraj.

Dlaczego zatem podjął się pan zrealizowania tej banalnej historii?

- Kiedy dyrektor Maciej Figas zaproponował mi przygotowanie premiery w Bydgoszczy, przeczytałem libretto "Lakmé" i muszę przyznać, że nie byłem nim zachwycony. Zawsze bardziej pociągała mnie tragedia i dramat niż komedia czy romans, ale posłuchałem uważniej muzyki Delibesa i oceniłem, że brzmi interesująco. Doszedłem też do wniosku, że to z pozoru banalne libretto jest dla mnie pewnego rodzaju wyzwaniem, że może uda się z niego wydobyć coś więcej.

Co na przykład?

- Choćby to, że tytułowa Lakmé jest postacią tragiczną i chciałbym o tym przekonać publiczność. Nie jest to opowieść o miłości od pierwszego wejrzenia. Trzeba pamiętać, że główna bohaterka ma być kapłanką, charakteryzuje ją innego rodzaju duchowość. Nagle spotyka człowieka należącego do innej kultury, na dodatek wojskowego. Nie chodzi o to, by pokazać, że ona się nim zachwyciła, ale o to, by ukazać ten moment, kiedy on wdziera się w jej życie. Ponadto dla mnie w tej operze bardzo ważny jest też wątek społeczny, którego tak naprawdę w libretcie nie widać, a który może uda się pokazać w spektaklu. Pamiętajmy, że wówczas Anglicy okupowali Indie.

Czy w spektaklu opowiada się pan za którąś z tych kultur?

- Moje sympatie są po stronie Hindusów, ale czy tak to do końca odbiorą widzowie, tego nie wiem. Chciałbym ich przekonać, że jest to kultura, którą należy szanować. Niejednorodna i fascynująca.

Pozostanie pan wierny tradycji w swym przedstawieniu?

- W "Lakmé" nie uciekam od niej, ale nie odczuwam potrzeby, by wszystko osadzać w realiach historycznych. Nie rezygnuję ze współczesnych rozwiązań np. w kostiumach i scenografii. O wielu szczegółach nie powiem, bo chcę, aby widzowie też czymś byli zaskoczeni. Mimo że akcja każdego z trzech aktów opery rozgrywa się w innym miejscu - w świątyni, na targowisku i w dżungli - scenografia będzie bardzo oszczędna, choćby dlatego, że w "Lakme" stawiamy w dużej mierze na ruch.

Nie będzie jednak żadnych zmian libretta opery Delibesa?

- Zastanawiałem się nad zmianą finału. Myślałem sobie, że ten brytyjski żołnierz powinien zginąć, ale doszedłem do wniosku, że skoro został tylko ranny, ma darowane życie przez siły wyższe. Uznałem więc, że nie należy się nad nim już mścić, i w libretto nie ingerowałem.

Choreografię powierzył pan Janinie Niesobskiej, która wcześniej współpracowała z panem w Łodzi przy "Halce" Stanisława Moniuszki.

- Myślimy o takich rozwiązaniach, które ułatwiłyby widzowi odbiór "Lakmé". Chcemy, aby artyści zachowywali się w sposób właściwy dla danej grupy: Europejczycy nie są tak oszczędni w ruchach jak Hindusi i temu choćby należy dochować wierności. Poza tym gest u Hindusa zawsze coś znaczy. Postanowiliśmy więc stworzyć własny styl ruchu.

Czy realizując operę, trudno jest być jednocześnie reżyserem i scenografem?

- Z wykształcenia jestem i reżyserem, i scenografem, więc inaczej pracować nie umiem. W ten sposób łatwiej jest mi wszystko ogarnąć. Gdybym miał współpracować z innym scenografem, musiałbym narzucać mu pewne rozwiązania, a to sprawiłoby, że byłby on bardziej usługowy aniżeli twórczy. Przyznaję jednak, że tym razem odczułem pewne zmęczenie, bo "Lakmé" jest naprawdę dużym przedsięwzięciem.

"Lakmé" to pana czwarta realizacja operowa. Wcześniej oprócz "Halki" reżyserował pan m.in. nagrodzone łódzką Złotą Maską "Dialogi karmelitanek" Poulenca. Trudniej pracuje się w teatrze dramatycznym czy w muzycznym?

- W teatrze muzycznym jest dużo trudniej. Jak już wspomniałem, w operze najważniejsza jest muzyka i wszystko się jej przyporządkowuje, dlatego też artyści koncentrują się głównie na głosie, a nie na aktorskich umiejętnościach. W tej sytuacji budowa psychologiczna postaci wymaga czasem nawet żmudnej nauki sztuki aktorskiej. Opera daje większe możliwości inscenizacyjne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji