Artykuły

Batuta, polityka i ego artysty

Według Bogusława Kaczyńskiego spory w kulturze to znak czasów. - Kiedyś wielki dyrygent był alfą i omegą. Nawet jeśli na scenie okazywał się prawdziwym dyktatorem, robił to w imię sztuki - mówi w Rzeczpospolitej. - Obecnie trzeba się liczyć ze związkami zawodowymi i prawami pracowniczymi, co powoduje upadek autorytetu dyrygenta.

W białostockiej filharmonii muzycy zbuntowali się przeciw wieloletniemu dyrektorowi

Ostatnia próba w Operze i Filharmonii Podlaskiej w Białymstoku wyglądała tak: na sali są obecni muzycy i dyrygent, ale większość orkiestry nie chce zagrać na instrumencie. Mija półtorej godziny. W końcu orkiestra wychodzi.

- Współpraca orkiestry z dyrektorem się skończyła - mówi Czesław Jaźwiński, przewodniczący Związku Zawodowego Pracowników Opery i Filharmonii Podlaskiej.

- To niewykonywanie obowiązków pracowniczych - ripostuje dyrektor i dyrygent Marcin Nałęcz-Niesiołowski.

Konflikt trwa dwa lata. Zaczęło się od regulaminu premiowania, a czarę goryczy przelał sposób zatrudniania muzyków. Dyrektor uważa, że praca artystów na etacie to przestarzałe rozwiązanie. Dlatego zaproponował niedawno kilku osobom kontrakty. - Dzięki temu można się jeszcze bardziej skupić na pracy nad dziełem artystycznym - mówi Nałęcz-Niesiołowski.

- Finansowo takie rozwiązanie nie daje nam żadnych korzyści. Nie można zachorować, urodzić dziecka, bo wtedy się nie zarabia - mówi Izabella Wiera z białostockiej orkiestry.

- Muzycy oprócz grania mają swoje rodziny. Musimy myśleć i o nich - dodaje Jaźwiński.

Pod koniec marca muzycy powiedzieli: dość. Zorganizowali protest przed budynkiem filharmonii i odmówili udziału w próbach pod kierownictwem Nałęcz-Niesiołowskiego. A w sobotę koncert pieśni poświęcony Janowi Pawłowi II odbył się a cappella. Kolejne występy stoją pod znakiem zapytania.

Niepewna jest też przyszłość Nałęcz-Niesiołowskiego na dyrektorskim fotelu, który zajmuje od 14 lat. Opinię wniosku władz województwa o jego odwołanie przygotowuje już minister kultury. Poznamy ją dzisiaj.

- Konflikty w filharmoniach, tak jak wojny, wybuchają co jakiś czas na całym świecie - mówi Bogusław Kaczyński, znany popularyzator muzyki klasycznej. Przypomina głośny spór filharmoników berlińskich z dyrygentem Herbertem von Karajanem, którego określali m.in. tyranem (wypominali mu też wstąpienie do NSDAP).

Według Kaczyńskiego spory w kulturze to znak czasów. - Kiedyś wielki dyrygent był alfą i omegą. Nawet jeśli na scenie okazywał się prawdziwym dyktatorem, robił to w imię sztuki - mówi Kaczyński. - Obecnie trzeba się liczyć ze związkami zawodowymi i prawami pracowniczymi, co powoduje upadek autorytetu dyrygenta.

W Polsce przypadek Opery i Filharmonii Podlaskiej nie jest odosobniony. W atmosferze konfliktu z dyrektorskiego fotela w poznańskim Teatrze Wielkim odchodził w 2009 r. jego wieloletni dyrektor Sławomir Pietras, któremu pracownicy zarzucali nieprawidłowości finansowe. Dantejskie sceny towarzyszyły sporowi w łódzkim Teatrze Nowym przed ośmiu laty. Aktorzy sprzeciwili się nominacji Grzegorza Królikiewicza na dyrektora artystycznego i nie wpuścili go do teatru. Po szturmie straży miejskiej i ochroniarzy udało się wyprowadzić okupujących budynek aktorów, którzy potem nie zostali wpuszczeni do teatru.

W innej łódzkiej placówce, Teatrze Lalek Arlekin, kilkunastu aktorów oskarżało zaś publicznie dyrektora Waldemara Wolańskiego o mobbing, molestowanie seksualne i zatrudnianie na niekorzystnych warunkach. Natomiast lubelskie środowisko kulturalne przez lata żyło sporami w filharmonii i Teatrze Muzycznym, które przenosiły się nawet na sale sądowe. - To była cena reform, które wymagały: roszad kadrowych, narzucenia nowego stylu pracy. Nie wszystkim się to podobało, nie każdy umiał to docenić - mówi Jacek Boniecki, były dyrektor Teatru Muzycznego w Lublinie, odwołany ze stanowiska w atmosferze oskarżeń władz województwa, a potem prokuratury o niegospodarność i utratę płynności finansowej placówki.

Ostatecznie Bonieckiego ze wszystkich zarzutów sąd uniewinnił. - Stałem się ofiarą kontroli na zlecenie układu politycznego rządzącego województwem, który chciał zawładnąć teatrem. Nie pasowałem, więc szukano powodów do zwolnienia - twierdzi Boniecki i zarzuca politykom i samorządowcom niekompetencję. - Nie są przygotowani do oceny działalności takich instytucji, jak teatr muzyczny czy filharmonia - dodaje.

A jak ci to widzą? - Podległe politykom ogromne instytucje kultury - filharmonie czy teatry - są doskonałym miejscem do mnożenia etatów, zatrudniania swoich. Dlaczego? Bo mało kto jest się w stanie połapać, czy to uzasadnione. Poza tym jest wśród politycznych negocjatorów taka niepisana zasada: jak ktoś się nie zna na niczym, to leci do kultury - mówi znany lubelski samorządowiec.

- Powoływanie dyrektorów z rozdania politycznego prowadzi do tego, że kluczowe stanowiska w kulturze dostają ludzie nieznający się na rzeczy - uważa Zdzisław Podkański, minister kultury w rządzie SLD-PSL.

Nałęcz-Niesiołowski nasilenie konfliktu w białostockiej filharmonii też wiąże z polityką: - W ubiegłym roku wstąpiłem do komitetu honorowego kandydata na prezydenta Jarosława Kaczyńskiego, pojawiłem się na wiecu wyborczym. Wkrótce od jednej z najważniejszych osób w Białymstoku usłyszałem wprost: PO ci tego nie wybaczy.

Zdaniem prof. Włodzimierza Promińskiego z Uniwersytetu Muzycznego im. Fryderyka Chopina w Warszawie doszukiwanie się związku między polityką czy walką o poprawę sytuacji materialnej a konfliktami w instytucjach kultury to droga donikąd. - Problem tkwi znacznie głębiej, bo w ludzkiej naturze - przekonuje.

Potwierdza to prof. Stanisław Popek, psycholog z UMCS w Lublinie, od wielu lat badający osobowość artystów. Według niego twórcy są specyficznym środowiskiem zdominowanym przez indywidualistów. - Konflikty i wszelkiego rodzaju wybryki są wkomponowane w reguły działania tych ludzi, co wynika z natury i charakteru ich osobowości. Twórcy często uzurpują sobie prawo do stanowienia własnych reguł, a im artysta z wyższej półki, tym większym jest nonkonformistą - mówi profesor. Podkreśla też inną cechę twórców: narcyzm. - Przejawia się w zewnętrznym prezentowaniu swojej wielkości, ale jednocześnie jest obarczony wewnętrznym lękiem, czy ta wielkość jest autentyczna - wyjaśnia psycholog.

Czesław Jaźwiński przyznaje, że konflikt orkiestry z Nałęcz-Niesiołowskim ma podłoże psychologiczne: - Został dyrektorem tuż po studiach, wcześniej nie zaznał pracy, nie nauczył się skromności. Otrzymał władzę i wydaje mu się, że jest Panem Bogiem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji