Artykuły

Trauma zostaje na całe życie

- Gwałt na dziecku jest w naszej kulturze nie do przyjęcia, ale ciągle się dzieje. I to na tyle często, że trzeba ten problem w końcu dostrzec - mówi ANDRZEJ PIECZYŃSKI, aktor i reżyser, o gorzowskim spektaklu "Krzyk".

Renata Ochwat: W gorzowskim Teatrze Osterwy wyreżyserował pan "Krzyk" [na zdjęciu] Anny Burzyńskiej. O czym jest ten spektakl?

- Przede wszystkim o skutkach nadużycia seksualnego. O molestowaniu seksualnym, a co za tym idzie - o rozszczepieniu osobowości pod wpływem takiej traumy przeżytej w dzieciństwie i w końcu o próbach powrotu do normalnego życia.

Ale czy scena jest dobrym miejscem, by poruszać ten temat?

- Oczywiście. Pod warunkiem, że nie mówimy w przedstawieniu tylko o zamkniętym, samym w sobie, jednostkowym przypadku klinicznym. My chcemy opowiedzieć o molestowaniu, a zarazem o próbach powrotu do normalności, do jakiejś równowagi psychicznej. To jest także opowieść o brudzie natury, ciemnej stronie ludzkich charakterów. Poruszamy też problem spo-łecznego przyzwolenia na pewne zachowania i toksyny życia rodzinnego.

Co ma pan na myśli?

- O molestowaniu seksualnym dzieci raczej się nie mówi, a zdarza się ono znacznie częściej niż nam się wydaje. To nie są zachowania incydentalne i przytrafiają się także w rodzinach uznawanych za normalne, a nie tylko w tak zwanej patologii.

Ale co spektakl właśnie o molestowaniu może zmienić czy poprawić?

- Przede wszystkim nazywa problem po imieniu. Pokazuje, że on jest. W sensie socjologicznym może pomóc uwierzyć ofierze, że nie jest sama, że to mogło się zdarzyć i innym. Poza tym akurat ten spektakl jest dobrym przykładem, że przy pomocy własnej silnej woli można z tej traumy wyjść. Poza tym może ofierze pokazać, że warto poszukać pomocy. No i najważniejsza sprawa: pokazujemy wprost, co się dzieje, kiedy ktoś gwałci dzieci. Proszę pamiętać, że właśnie gwałt na dziecku jest nie do przyjęcia w naszej kulturze. A jednak ciągle się zdarza i to na tyle często, że trzeba ten problem w końcu dostrzec. Ważne jest też to, że wzorzec zachowania, w tym przypadku dewiacja, jest przenoszony na następne pokolenie.

Ale teatr też bardzo rzadko sięga po takie sprawy.

- Bo to jest bardzo trudny temat. Obecnie teatr kojarzy się głównie z rozrywką i to taką niezbyt wymagającą refleksji. Po prostu spłaszcza się gust odbiorcy i oczekiwania. Podobnie jest z mediami nastawionymi tylko na informację. A w tym spektaklu mamy bardzo pogłębiony problem, który przy odbiorze wymaga wysiłku i naprawdę głębokiego zamysłu.

Jak pan wpadł na tekst "Krzyku"? - Podsunęła mi go kierównik literacki gorzowskiej sceny Iwona Kusiak. Uznałem, że temat jest interesujący. Poza tym obsadzenie kobiety - aktorki w roli 40-letniego mężczyzny, ciężko doświadczonego przez życie, odbierze mu bezpośredniość. Nada uniwersalizmu. Będzie mówił o przypadkach obu płci, bo myślę, że obu to dotyczy.

W roli Maniusia Świerszcza występuje Marzena Wieczorek. Był casting?

- Nie, przyznam, że aktorkę wskazał dyrektor Jan Tomaszewicz. I trzeba przyznać, że gra rewelacyjnie.

Dyrekcja chce pokazać ten monodram także w innych teatrach.

- Bardzo dobra deklaracja. Trzeba go pokazywać właśnie ze względu na ogromną wagę tematu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji