Artykuły

Bolesny przypadek

"Hamlet" w reż. Bartłomieja Wyszomirskiego w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu. Recenzja Henryki Wach-Malickiej w Dzienniku Zachodnim.

Jeśli istniał jakiś zamysł interpretacyjny tego przedstawienia to, niestety, nie przebił się przez hermetyczną wyobraźnię reżysera i nie trafił do publiczności. Nie mam odwagi podejrzewać, że zamysłu po prostu nie było...

Przykrą niespodziankę sprawił nam Bartłomiej Wyszomirski, reżyser "Hamleta" Williama Szekspira w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu; tym smutniejszą, że wciąż pamiętamy jego doskonałą realizację "Szewców" Witkacego na tej samej scenie. Tym razem jedyną refleksją, jaką wynosimy z teatru, jest pytanie "po co to wszystko?". Najsłynniejsza sztuka Szekspira, jak mało która w historii światowej dramaturgii, dobrze znosi wszelkie eksperymenty z wyjątkiem jednego - wyzucia historii Hamleta z tragizmu. Atawistyczny lęk człowieka w sytuacji wyboru między prawdą a kłamstwem, miłością a obowiązkiem, między poddaniem się wymogom władzy a zachowaniem indywidualizmu, pozostaje identyczny w każdej epoce. Kostium czy dekoracje mają tu drugorzędne znaczenie. Ale zawsze musi to być wybór prawdziwie bolesny, bo "Hamlet" nie jest scenariuszem sensacyjnego filmu (mimo sensacyjnej intrygi), tylko pytaniem o istotę ludzkiej egzystencji.

Tymczasem na scenie Teatru Zagłębia mamy obraz jakiejś hybrydycznej rzeczywistości, w której nikt, może poza Ofelią, nie cierpi naprawdę i nikt nie ugina się pod brzemieniem odpowiedzialności. Tę rzeczywistość budują elementy kompletnie do siebie nie pasujące. Z jednej strony to przestrzeń sztuczności rodem z "Operetki" Gombrowicza, z drugiej jakiś cień niemieckiego totalitaryzmu lat 20., z trzeciej echa tragedii antycznej. No i mogłoby by tak być, w końcu to jest jakiś pomysł na pokazanie uniwersalizmu tematu.

Niestety, pomysł sprowadza się tylko do zewnętrznych znaków - świetnej skądinąd scenografii Andrzeja Witkowskiego, ładnego obrazu przygotowań do występu wędrownych aktorów, ciekawego rozwiązania sceny obłędu Ofelii. Pomiędzy kilkoma (na trzy godziny spektaklu) prowokującymi do refleksji scenami snuje się jednak jakiś pseudopostmodernistyczny czad, skutecznie neutralizujący wrażliwość widzów. A czasem wręcz zdumiewający nieporadnością reżysera, który niczego nie mówi o postaciach dramatu, ich motywacjach i relacjach ze światem. Nie mam pojęcia, dlaczego Rozencrantz przesuwa się z tyłu sceny w czarnych kąpielówkach krokiem z "Jeziora łabędziego", ale wiem, że zapamiętam to jako wyjątkowo kuriozalne. Nieprzemyślanych, efekciarskich (tak!) pomysłów jest w tym przedstawieniu znakomicie więcej niż obrazów mądrych, skupiających uwagę, jak monolog Klaudiusza czy rozmowa Hamleta z Gertrudą.

Jeśli jednak winię kogoś za niepowodzenie tej inscenizacji, to nie aktorów. Wręcz odwrotnie - z podziwem patrzyłam, jak z godnością i determinacją próbują odnaleźć się w mentalnym bałaganie inscenizatora i jak wykorzystują każdą szczelinę, w której mogą pokazać swoje rozumienie tragedii. Nie wińmy Mariusza Zaniewskiego za taką a nie inną interpretację postaci Hamleta, ani Mariusza Saniternika za Klaudiusza, ani Ewy Leśniak za Gertrudę, wreszcie dobrze rokującej Joanny Niemirskiej w roli Ofelii. To po prostu ten bolesny przypadek, gdy dobrym aktorom przychodzi grać w złym przedstawieniu.

Na zdjęciu: od lewej: Mariusz Zaniewski, Ewa Leśniak, Mariusz Saniternik.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji