Artykuły

Krasowski w "Zemście" gładko pobił Dejmka! (fragm.)

Natomiast jeśli któreś z obecnych warszaw­skich przedstawień miałbym uznać istotnie za nieco żenujące, to raczej wskazałbym na ko­lejną Fredrowską "Zemstę" - tym razem wystawioną w Teatrze Narodowym. W pew­nym sensie sam sobie jestem winien: narze­kałem niegdyś w "Kurierze", że całymi lata­mi nie gra się u nas Fredry, podczas gdy w Londynie np., można niemal co wieczór trafić na Szekspira i to niejednokrotnie na tę samą sztukę w dwu, a może i trzech różnych in­scenizacjach, na dwu czy trzech różnych, kon­kurencyjnych scenach. No, i proszę - doczekałem się, iż jednego wieczora można w War­szawie obejrzeć dwie "Zemsty": w Polskim i w Narodowym, trzecią - tę świetną z Po­wszechnego - mając jeszcze w pamięci.

Być może jednak nie dość wyraźnie wów­czas podkreśliłem, iż jeśli w Londynie gra się np. równocześnie dwie inscenizacje "Makbe­ta", to gra się je z wielkimi aktorami i pu­bliczność, znająca przecież tragedię na pa­mięć, przychodzi głównie po to, by porównać jakim Makbetem jest Peter O`Toole (niegdyś zresztą bardzo za tę rolę schlastany), a jakim Albert Finney... Ale wystawiać drugą "Zem­stę" tylko dla samej "Zemsty", bo przecież nie dla aktorskich sław, z których ani jed­nej nie ma na afiszu, to chyba jednak jakieś nieporozumienie...

A może szło po prostu o zakład, kto nam potrafi zagrać "Zemstę" bardziej ponurą? Jeśli istotnie tak, to przyznaję, iż Jerzy Kra­sowski pobił Kazimierza Dejmka (choć nie było to łatwe). W odczuciu zwykłych, szarych widzów (a zawsze z takich pozycji pisany jest "Kurier"), Dejmek jedynie nie wydobył ko­mizmu zawartego w Fredrowskim tekście, Krasowski natomiast poszedł znacznie dalej, pracowicie tuszując to, co w nim zabawne. Przykłady? Proszę bardzo, oto dwa pierwsze z brzegu:

Nie trzeba być wnikliwym krytykiem, by połapać się, iż dowcip sceny z murarzami u Rejenta Milczka polega na tym, iż murarzom, którym Cześnik w gruncie rzeczy niczego nie zrobił (- Czy was bili? - Niekoniecznie... - Skaleczyli?... - A, broń Boże!...), Rejent wma­wia na siłę ciężkie pobicie, by później oskar­żyć o nie swego wroga. Otóż jeśli murarze zjawiają się z guzami wielkości kurzego jaja, z nogą w gipsie i głową w bandażach, to kła­dzie to cały dowcip, a w ogóle cały tekst i ca­ła sytuacja stają się bezsensowne. Podobnie scena z Papkinem. Śmieszy - nawet bardzo! - Lecz jedynie wtedy gdy, zgodnie z tekstem, Papkina - tchórzliwego samochwała - prze­raża samo tylko podniesienie głosu przez Re­jenta, samo tylko nieco ostrzejsze spojrzenie (- A, to jakiś wzrok szatana, cały język w trąbkę zwija...). Jeśli natomiast dobiera się do niego kilku tęgich drabów z palami me­trowej długości, tarmosi, więzi, a potem groź­nie obstawia fotel z delikwentem, dowcip zo­staje wycięty niczym skalpelem - pozostaje ponura afera i zrozumiały przestrach. Nie do śmiechu nam na tej "Zemście", oj nie.

Było przecież i w niej coś, co korzystnie utrwaliło się w pamięci wodzów. Otóż czekało się na tym spektaklu niemal wyłącznie na wejście Klary i Wacława; tylko tych dwoje młodych (Ewa Serwa i Marcin Sławiński) bu­dziło szczerą sympatię widowni i sprawiało wrażenie trafnie obsadzonych... Że jednak, jak na "Zemstę", nie jest to zbyt wiele, aby się - mimo wszystko - trochę pouśmiechać, po­szedłem do teatru Kwadrat na "Rozmowy - Tyma - przy wycinaniu lasu".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji