Artykuły

Katharsis

Aktorzy grają w teatrze jak w serialach, mamroczą coś pod nosem, często tyłem do widowni, w ogóle nie do widowni tylko cośtam rozgrywają między sobą... Gdy Pani patrzy, jacy to są ludzie to są to wszystko sąsiedzi z kamienicy - mówi ADAM HANUSZKIEWICZ, dyrektor Teatru Nowego Praga.

Pierwsza sprawa, która zwróciła moją uwagę na to, że jest "coś", co wymyka się wszelkim ocenom była związana ze "Zbrodnia i karą", pierwszym przestawieniem, które zrobiłem w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Było upalne lato, w sali 30 stopni, sala wypełniona po brzegi, my gramy "Zbrodnię i karę". Po spektaklu przyszedł do mnie chirurg onkolog i mówi: Panie Adamie, zaszło coś, czego nie rozumiem. Czy Pan mógłby mi to wyjaśnić? Czy Pan coś wie na ten temat? Wtedy nie wiedziałem. O co chodziło? Otóż, ten onkolog miał w tym dniu dwie trudne, duże operacje. Pracowałem do siedemnastej - opowiadał - wróciłem do domu i powiedziałem żonie, że na żadne przedstawienie nie idę, nie mam siły. Żona zaczęła prosić, bo bilety wykupione dwa tygodnie wcześniej, bo sama przecież nie pójdzie - uległem. Powiedziałem jednak, że siadam w fotelu i natychmiast śpię. Zgodziła się. Przyszliśmy, zdjąłem marynarkę, bo było strasznie gorąco i myślałem, że zasnę. Pan nie dał mi zasnąć. Pytam więc Pana, co się stało? Byłem wykończony, marzyłem tylko o tym, żeby usiąść i spać. Po tym spektaklu mógłbym operować całą noc - tak jestem naładowany energią. Nic wtedy nie umiałem na ten temat powiedzieć. Jednak to mnie zastanowiło.

A wie Pani skąd się wzięły oklaski? W chwilach największego napięcia udzielającego się widzom należało je rozładować. "Trzaskano" więc w dłonie. Instynkt.

Katharsis to demena wielkiej klasyki

Gdy w Teatrze Narodowym robiłem "Norwida" na spektakle przychodziły grupy młodzieży. Pamiętam, że byli tacy, którzy przychodzili po kilka razy. Jeden pobił rekord: był na "Norwidzie" 35 razy! Przyszedł do mnie pewnego wieczoru i powiedział, że jest 35 raz na tym spektaklu - dałem mu bezpłatne bilety. Pamiętam, że wtedy powiedział: ja chcę siedzieć w tym przedstawieniu, w tej aurze.

Studenci, którzy przychodzili po raz trzeci czy czwarty na ten spektakl mówili, że przedstawienie ich tak naładowało, że postanowili zrobić coś dobrego. Jeden z uczniów powiedział, że w nocy po spektaklu napisał wypracowania na cały tydzień.

Getynga. Robiłem "Miesiąc na wsi". Mieszkałem u lekarzy psychiatrów, luksus, kultura, willa z basenem. Ich syn studiował medycynę. Niemal codziennie siedzieliśmy do pierwszej - drugiej w nocy i gadaliśmy, oni rano musieli iść do pracy, więc klęli mnie w żywy kamień. Dwa tygodnie przed premierą młody człowiek powiedział: Adam, bardzo cię przepraszam, ale nie pójdę na premierę. Nie lubię teatru. Nadszedł dzień premiery, dyrektor teatru osobiście przyniósł dla wszystkich zaproszenia. Nie wypadało nie pójść. Kończy się przedstawienie, syna nie ma. Wyszedł po pierwszym akcie? - pytam. - Nie, był do końca, ale gdzieś zniknął - powiedział ojciec. Zostaliśmy zaproszeni przez dyrektora teatru na wino, siedzieliśmy tam z aktorami dwie godziny. Pojechaliśmy do domu, było już po północy. Wchodzimy, młody człowiek siedzi nad pełną papierosów popielniczką. Mówi: Adam, przekonałeś mnie, że teatr jest najważniejszą ze sztuk. Gdy zobaczyłem te snopy zboża, ten realizm... i nagle siedziałem jak zaczarowany. To był metafizyczny spektakl, ten spektakl, ten świat w nim mnie poraził. Usiedliśmy przy winie, ojciec spytał: A coś ty robił przez ten czas, gdy nas nie było? - Wsiadłem w Mercedesa i pojechałem do Hanoweru - odpowiedział syn - musiałem się rozładować. Pojechał 100 kilometrów do Hanoweru i 100 kilometrów z powrotem, z prędkością ponad 200 kilometrów na godzinę. Wyrzucił energię, którą naładował go teatr.

Specyficzna aura płynąca ze sceny i energia to domena wybitnych aktorów.

Zofia Kucówna grała w Teatrze Małym "Marię" Ireneusza Iredyńskiego. Wchodziła na scenę z herbatą i siadała przy stoliku. Przez 120 minut siedziała przy stoliku i mówiła. Raz tylko wstawała, gdy pokazywała zdjęcia Haliny Poświatowskiej. W Prologu mówiła: My aktorzy stajemy sie bardzo często spowiednikami, dostajemy listy, niektóre z życiorysami. Przyszedł do mnie list z życiorysem młodej zetempówki, która uwierzyła w komunizm, brała udział w agitacji na wsi i zorientowała się nagle, że robiła coś strasznego. Pokazałam ten list mężowi. Poprosił, żebym do niej napisała, że to mnie, jej męża, interesuje jako materiał na scenariusz teatralny w Teatrze Małym w Warszawie. Otrzymałem list z powrotem z adnotacją: adresatka umarła. Zrobiłem spektakl. Kiedyś po spektaklu przyszedł do mnie Anglik i mówi: Proszę Pana, ja nie znam ani słowa po polsku. Nie tylko siedziałem i słuchałem, ale na końcu płakałem. Wiedziałem, że aktorka opowiada jakąś tragedię, ale nie wiem, jaką. Jak to jest? Po kilku przedstawieniach Kucówna mówi do mnie: Słuchaj, Adam, jest coś dziwnego. Ten fotel w pierwszym rzędzie na widowni, na przeciwko mojego stolika na scenie, jest chyba podłamany. Zawsze, gdy ktoś na nim siedzi, to się wierci. Cała widownia słucha w napięciu, nieruchomieje i właściwie mam tak fenomenalną sytuację, że oni oddychają ze mną, a ten w pierwszym rzędzie na tym jednym fotelu bezustannie się kręci. Sprawdziłem. Fotel w porządku. Na kolejnym spektaklu stanąłem za kulisą. Na fotelu siedział mężczyzna. Zaczął się spektakl, sala się wyciszyła, wreszcie widownia zamiera, a ten pan sie kręci. Poszedłem na następny spektakl. Na tym fotelu siedziała jakaś pani. Kręciła. Potem był chłopak z dziewczyną, też się wiercił.

Cała energia Kucówny szła w tego człowieka, który siedział na tym fotelu. Promieniowała na wszystkich, ale największe skupienie było akurat w tym miejscu.

Dlaczego w obecnym teatrze takich spraw tak głęboko nie przeżywamy?

Odpowiem trochę pokrętnie. Raz byłem świadkiem takiego wydarzenia. Bohaterką była Zofia Rysiówna. Graliśmy w Poznaniu "Hamleta". To był,1952 rok, stalinizm. Teatr na zaproszenie komitetu partii zaprosił ludzi z PGRu. Zostali oprowadzeni po mieście, jedli obiad w restauracji, do teatru przyszli już nieźle zakropieni. Zasiedli w fotelach, hałas, gadanie, śmiechy. Zaczęlibmy przedstawienie. Z widowni cały czas leciały komentarze: Cicho k..., bo już grają. Ty patrz, ale ma kapelusz, itp. Nikt nas nie stuchat. Postanowiliśmy przerwać przedstawienie, ale sekretarz powiedział, że to będzie sabotaż, ci ludzie są po raz pierwszy w życiu w teatrze, musimy grać. Podczas przerwy Wichniarz, który grał króla podszedł do Rysiówny grającej Ofelię i mówi: To wszystko nic, ten hałas, to dogadywanie, ale jak ty wejdziesz i będziesz te kwiaty z powietrza w tym swoim obłędzie zbierała, to dopiero będzie jubel. A Rysiówna na to: Założymy się, że będzie cicho? Wichniarz otworzył głośnik na widownię - jarmark i to w najgorszym stylu. Zobaczysz - wejdę i będzie cisza - mówi Zośka. Założyli się.

Koniec przerwy, na scenę wchodzi Horacy i mówi: biedna Ofelia nadbiega... - Dawaj Ofielię, dawaj Ofelię - krzyki z widowni. Wchodzi Zośka i zapada śmiertelna cisza. Staliśmy wszyscy za kulisami. Weszła skupiona, spokojna i... Poraziła widownię swoją emanacją. Całą scenę obłędu widownia przesiedziała w zasłuchaniu. Gdy tylko Rysiówna zeszła ze sceny śmiechy, rozmowy, dogadywanki rozpoczęty się od nowa. A jak ja wszedłem na scenę z czaszką, to już nie było co zbierać - widownia ryczała ze śmiechu.

To wszystko, o czym mówię to empiria. Teatr sam uczył mnie... teatru. Mówi Pani, że w dzisiejszym teatrze tego nie ma. Aktorzy grają w teatrze jak w serialach, mamroczą coś pod nosem, często tyłem do widowni, w ogóle nie do widowni tylko cośtam rozgrywają między sobą... Gdy Pani patrzy, jacy to są ludzie to są to wszystko sąsiedzi z kamienicy.

Trzeba pamiętać, że seriale z założenia i definicji są na etapie myślenia przeciętnego tatusia i przeciętnej mamusi. A przecież tragedia, to są wyjątki, i jeżeli to dalej pójdzie, to za chwilę nikt nie będzie wstrząśnięty śmiercią Julii, która zażywa truciznę, bo Romeo nie wiedząc, że ona usnęła wypił truciznę i zabił się, żeby pójść za nią. Ona, gdy widzi, że Romeo nie żyje, musi popełnić samobójstwo i pójść za nim. W pojęciu myślenia serialowego ona i on powinni się po prostu leczyć.

Wielka literatura, wielki teatr pokazuje nam, kim człowiek może być - nie, kim jest. To wiemy z autopsji. Aby go poznać, wystarczy poobserwować czasem sąsiadów z kamienicy, bloku albo pasażerów w tramwaju, autobusie, pociągu, bądź ludzi robiących zakupy w sklepach. Iść do teatru po to, aby ich znowu zobaczyć?! Teatr to miejsce dla Holoubków i Łomnickich. A przynajmniej dla podobnych do nich. Rodzą się oni powoli w takim właśnie energetycznym, metafizycznym teatrze wystawiającym arcydzieła dramaturgii.

To także pokazanie siły uczucia...

Z uczuciem to jest tak, jak powiedział Bolesław Prus: miłość to jest talent i nie każdy może kochać. Są ludzie, którzy nie są zdolni do miłości, to takie samo kalectwo, jak krótsza noga czy garb, tylko niewidoczne

Dziękuję za rozmowę.

Na zdjęciu: Adam Hanuszkiewicz.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji