Artykuły

Głos przemilczanych

Chcę teatru o egzystencji dojrzałej, pogodzonej z nieswoją przeszłością. Poczuć w teatrze współczesność, być jak właśnie prześwietlana klisza - o spektaklach prezentowanych na XXX/XXXI Warszawskich Spotkań Teatralnych pisze Paulina Danecka z Nowej Siły Krytycznej.

W tegorocznym repertuarze Warszawskich Spotkań Teatralnych rzucają się w oczy trzy klisze: Wojna, Język, Żydzi - przez które można spojrzeć na każdy z zaproponowanych spektakli, a także na współczesne życie teatralne, wylęgające się gdzieś na styku - ciągle wobec, w pozytywie lub negatywnie prześwietlanych klisz.

Na oczach festiwalowego widza (reprezentanta pokolenia historyzowanego pierwszego i drugiego stopnia - z babki, z matki lub równocześnie - historyzowanego do kwadratu, do obojętności) rekonstruowane są narracje, zestawiane dość podobne do siebie realizacje w repertuarze wciąż tych samych tematów: rozprawianych, przyprawianych, rozpruwanych oraz usiłujących: odwrót lub relekturę, pogłębienie czy pognębienie?

Wojna jako pamięć młodości, która się liczyła - wojna bohaterów w pokoleniu babek, potem już tylko degradacja i hołd pamięci. Wojna w poważaniu, w ciągłym dorastaniu do mistrzowskiej szkoły w pokoleniu matek. Pokolenie rzucane przed historią na kolana, wychowujące w wierze i patriotyzmie pierwsze czarne owce rodziny - zbuntowane ciotki, dzieci lat siedemdziesiątych, które pamiętają kolejki i doczekawszy się swojej, właśnie wypinają język i zaczynają mówić czym skorupka za młodu nasiąkła.

To taki proces - znów się ktoś wypina na młodsze pokolenie, podnosi z kolan własną młodość. I znów trąci historią - historią znów przepisywaną, która zalewa wzrastających w sztuce odbiorców, zalewa po dziurki w nosie, po uszy. Milkną, głuchną. W pokoleniu młodszym co raz ciszej - bluźnierczo milczące pokolenie córek, po nim gdzieniegdzie pierwsze piski córeczek - próba głosu ciągle marginalizowana, bo są tematy ważne i ważniejsze. Bo na początku, który się nie kończy, trzeba rozprawić się z historią ojców, która podobnie. Każde pokolenie chce dojść do głosu i każde robi to za późno. Czy jest wyjście z tego wiecznego spóźnienia, wyjście dla polskiego teatru?

Spóźniony w obrębie pokoleń, zapóźniony w Europie, chętnie powtarzający gesty i klisze teatru niemieckiego, dorastający do powojennych awangard, cytujący na potęgę. Z teatrem zachodu kojarzony co do formy, ale w zapożyczonej formie niedokończony, posiekany: moc projekcji i projektów, które z novum stają się oczywistością. Szukanie wyjścia, wychodzenie bokiem, zatrzymanie na historii i w historii - jak to gra? Nie mam dużego porównania, nie pamiętam innego teatru, ale to, co kilka lat temu poruszało, jawi się dzisiaj jako samozadowolenie i zatrzymanie w rozwoju polskiego teatru. Przestało grać? Mam wrażenie, że fałszuje, że się powtarza. Przedstawienia, które oglądam, to przeważnie zaledwie usiłowania: podjęcia ważnego tematu, skonstruowania ciekawej formy, którym się wybacza, bo próbują, bo w szerszej perspektywie, w zestawieniu z teatrami innych miast, wypadają nieźle.

Usiłowania Grotowskiego próbą odwrotu, wyjścia przez ciało? Ciało sprawne, na którym można zawiesić oko, jednak na krótko, bo ucho nie pozwoli - bo teksty mówione ze sceny trącą naiwnością i new age, ciała tracą swą medialność w paplaniu, w powielaniu doświadczeń cudzej młodości, w pompowaniu i usprawiedliwianiu własnego istnienia. Nie rozumiem owacji dla półproduktów, nawet jeśli sprawność fizyczna ciał przemawia na rzecz sztuki. Grotowski stawia ważne pytanie o to, co ciemne w człowieku, ale młoda jednostka, oświecana ze wszech stron, nie sprosta odpowiadaniu, skoro świeci światłem odbitym. Młodość milknie, zamyka się w ciele, karykaturyzuje się w nim przeciw przemijaniu.

Młodość u Gombrowicza to gęba i upupienie, w "Iwonie księżniczce Burgunda" seksualna gimnastyka i niemożność wyjścia z ram rodziny, języka. Próba-żart przekroczenia tego, co przyjęte, dojrzewanie do i gnicie w prostej prawdzie, że obyczaj wskazuje najwygodniejszą z dróg - wystarczy dać się ponieść, wziąć udział w społecznej wymianie pociągania za sznurki. Teatr lalki i aktora wnosi na scenę swe wypomadowane ciała oraz kukły dwóch rozmiarów - rosnące wraz z rosnącą rangą rozstrzyganych spraw - najbardziej ludzcy w najmniej ludzkich dyskusjach - nie bądźmy dziećmi, wszyscy widzą, jak jest, jak machiawelicznie o pewnych sprawach się nie mówi, a co najwyżej robi. "Iwonę" czytać można przez kliszę języka - poprzez śledzenie struktur mówienia dyktowanych arystokratyczną tradycją rodu oraz poprzez ruch-mowę marionetkowych ciał: powielonych, zniewolonych, stwarzanych do gry, a także przez kliszę Żyda-obcego w osobie Iwony - beznamiętnej cimcirymci, którą każdy chciałby użyć, która drażni, bo jest inna, bo nie chce odpowiadać, zachowywać się, dbać o komfort interakcji, bo przypomina o zakamuflowanych wadach. Iwona to młodość, która się krztusi milczeniem.

W "Utworze o matce" - wojna na dwóch frontach: pamięci i relacji z matką - ciche biadolenie stłamszonej córki, dowcip i wolność, na jaką ją stać, potrzeba wypowiedzenia bólu, ten sam mechanizm niedopuszczania do głosu młodszego pokolenia - wnuczę bujane przez babkę dla jej i córki świętego spokoju, zostało na scenie wymienione, a jednak pozostało nieobecne - ono nie musi wysłuchiwać - tak się przynajmniej wydaje...

Pokolenie wnucząt zasiada na widowni, zbuntowało się przeciw białym bluzom, ale obserwowane z boku często przypomina gombrowiczowskich uczniaków - niemało w nim zagubionych, co raz starszych, a ciągle usadzanych, pokoleniowo upupionych Józiów.

Jeżeli reprezentant młodego pokolenia, w jego własnym czasie historycznym, figuruje na scenie, to co najwyżej jako przyklaskujący pluszak, królicze uszy, sezonowa marionetka do zabawy. Jeżeli mówi, to o niemożliwości wypowiadania - aż do momentu, w którym przyswoi sobie wspólny język i stanie się podobne.

Pokolenie wnucząt, pociągane za sznurki, mogłoby czuć się niekomfortowo, ale pewne typy niewygód łagodzone są poprzez konsumpcję i estetykę. Pokorne ciele dwie matki ssie. Przysłowia są mądrością narodu, ale nie wszystkie narody są mądre po szkodzie. Młodzi powinni mówić własnym głosem, ale nie mają własnego języka, ale mają wybór, ale mają wolność. Struktury z "ale" (przepowiadane na scenie "Kaspara") przeczą sobie w obrębie poszczególnych wypowiedzi, budzą śmiech na widowni, budzą do myślenia o języku - można dojść do wniosku, że nie ma "ale" - jest albo. Albo-albo.

Młode pokolenia uczone są języka przez powtarzanie, znajdują się w sytuacji analogicznej do Kaspara Hausera - zamknięte w klatce zaciemniających rzeczywistość mediów, obrastają we wzorce, mówią o sobie: "Chcę być tym, kim był kiedyś ktoś inny", dorastają do mówienia, przyswajają sobie językowe struktury , następnie czasami z mówienia wyrastają - zdają sobie sprawę z terroru języka, język okazuje się niewystarczający i nieswój - pozostają niewypowiedziane słowa, same słowa, puste słowa: nadzieja i dialog.

Dialog międzypokoleniowy: między tymi, co swoje powiedzieli z wielkich liter i wojen, tymi, co swojego wysłuchali w wielkich bólach i cichych pretensjach, tymi, co się buntowali, by przystać na i zasmakować kapitalizmu jako rarytasu z Zachodu oraz tymi, co urodzili się w oczywistym, którym wszystko trzeba na nowo wytłumaczyć. Wreszcie wobec tych, na których macha się ręką - bo to już nie ten język, nie te czasy, bo tego się nie da powiedzieć w SMSie. Ale można by w teatrze.

Dialog międzykulturowy - utwór o ojczyźnie syczy: "Żydzi, Żydzi, Żydzi" - bo Żyd to swój obcy, już skonstruowany, nacechowany, gotowy do podsycenia. Żyd to dziś raczej figura zastępcza na czas nieokreślony - ośrodek wszelkiego zła, które zdefiniowane można trzymać w garści. Na niebie współczesności częściej ujrzymy tęczę niż gwiazdę Dawida. O pedałach było całkiem niedawno i ciągle się pojawia w zmienionych formach, komuchy wracają w kolejnych reinterpretacjach kolejnych zbrodni, czarnuch nas nie zalewa, choć problemik emigrantów czasami powraca. W pakiecie z Wojną i Językiem spoczywa Żyd i milczy jak Iwona - na scenie oznaczać może czas przejściowy - ku czemu idący?

A idźcie gdzie chcecie, daliśmy Wam wolną Polskę. Wolną w pewnych granicach - teatr oczami młodego pokolenia to tropienie tych granic: ile w świecie wolnej wypowiedzi można powiedzieć? Jak daleko można pluć na odległe świętości, jak szerokim łukiem mijać pochody i obchody i teatry? - oto są pytania oraz: ile z naszej młodości zostało, ile czasu zanim się świeżość przeterminuje, zanim zacznie się mówić, nas mówić w czasie przeszłym?

Zaimek "nasz" kończy się bardzo szybko, tuż za ty, czasem w połowie drogi. Pisząc o głosie pokolenia mam na myśli wspólną intersubiektywność, równoległe dojrzewanie do pogodzenia z faktem: "O czym nie można mówić, o tym trzeba milczeć", lęk przed żelazną logiką wypowiedzi i podniesionym głosem jako zwiastunami tego, co kiedyś zmaterializowało się w wojnie, dzisiaj w niewiadomo.

Naczelnym doświadczeniem pokolenia młodych jest wysłuchiwanie (że kiedyś było lepiej, że życie studenckie było, że solidarność, bunt prawdziwy był) i zawieszenie sądu. To pokolenie ludzi wykształconych, władających dyskursami, żonglujących nimi w rosnącym poczuciu niewystarczalności języka. Pokolenie uwolnione od "wolności od", niewychowane do "wolności do", obserwujące wegetację i rozgrzebywanie gruzów, skazane na marazm lub transgresję. Pokolenie wyrosłe z odgryzionych pępowin romantyzmu, które nie mając dostępu do korzeni egzystencjalizmu, na samym początku przepisywania filozofii życia utknęło w punkcie absurdu.

Przyglądając repertuar WST popiskiwałam: tylko nie o wojnie, nie o historii, nie o zagładzie znów, nie o Żydach. Bo ile można? Można współczuć, wskrzesić empatię - podejść na poważnie. Można poczekać aż się ucukruje. Można nakłuć, zejść z tonu, pokazać w krzywym zwierciadle, przyznać się do wad, unaocznić stereotyp i skoro zawiera się w języku, to wyśmiać przez język. Tak działał Gombrowicz, według Bergsona śmiech to jedna ze skuteczniejszych metod przyswajania ekscentrycznej treści, ponownego włączania do społeczeństwa. Można wreszcie wyczuć moment i skończyć, zanim się zacznie psuć - pochować, wywietrzyć i już nie rozgrzebywać. Wariacji na temat wystarczy. Amen.

Chcę teatru o egzystencji dojrzałej, pogodzonej z nieswoją przeszłością. Poczuć w teatrze współczesność, być jak właśnie prześwietlana klisza. Obejrzeć siebie, w relacji ja-ty z perspektywą na nas.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji