Artykuły

Nie umiem żyć letnio

Jestem przeciwnikiem ekshibicjonistycznego teatru i aktorstwa. Nie umiałbym siebie do końca obnażyć. Dziwię się tym kolegom, którzy to potrafią - mówi Jan Englertem w rozmowie z Katarzyną Łukasik.

- Jest pan aktorem, reżyserem, pedagogiem, pisze pan scenariusze a od niedawna jest również dyrektorem. Który z tych zawodów stawia pan na pierwszym miejscu?

- Myślę, że takie wybory są niebezpieczne. Przecież jedno wynika z drugiego, ale największą frajdę chyba daje mi uczenie. To jest najbardziej autentyczne, najmniej ma do czynienia z blichtrem związanym z zawodem. Mato tego, już powiedziałem na użytek jakiegoś wywiadu, ale mogę powtórzyć - mnie uczenie daje poczucie nieśmiertelności. Bezinteresowne przekazywanie tego, co sam zdobyłem od swoich mistrzów, wzbogacone o moje doświadczenia. Nie jest to genetyczna sztafeta pokoleń, tylko doświadczenie duchowe i to jest chyba najcenniejsze. Jeśli choć części studentów, z którymi się spotykam, zaszczepię swoje przemyślenia czy swoje intelektualno-estetyczno-etyczne postrzeganie świata, to jest pozostawianie pewnej ciągłości pokoleniowej.

- Z którego ze swoich uczniów jest pan najbardziej dumny?

- Żąda pani ode mnie statystycznych wypowiedzi, a ja jestem przeciwnikiem statystyki. Z którego? Jest ich kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu. Nie tak dawno ze zdumieniem stwierdziłem, że wszystkie osoby na scenie w teatrze, łącznie z tymi, którzy grają ojców i matki, to moi uczniowie. Lekko mnie to przestraszyło, ale to jest fakt. Więc trudno mówić o wyborze. Zresztą, jakbym miał wymieniać, to wskazałbym tych spektakularnych, którym się najbardziej powiodło. Ale to wcale nie znaczy, że są to ci najciekawsi. Dlatego nie będę wymieniać nazwisk.

- Podobno jako nastoletni chłopak chciał pan być sprawozdawcą sportowym?

- Sądzę, że było to coś takiego, co łączyło dwie pasje. Dość wcześnie zarażono mnie aktorstwem, a ponieważ moją autentyczną pasją był i jest sport, to połączenie tych dwóch zawodów wydawało się jasne. Zresztą wciąż myślę, że byłbym świetnym sprawozdawcą sportowym.

- Czy nadal znajduje pan czas na uprawianie sportu?

- No niewiele, bardzo niewiele. Teraz jest mi trudno nawet na kilka godzin miesięcznie wyrwać się na boisko. Wciąż gram w tenisa, ale jako młody chłopak na boisku spędzałem kilka godzin dziennie, a teraz tylko latem, w czasie urlopu, odrabiam roczne zaległości w sporcie.

- Ma pan opinię pracohollka. Czy naprawdę bezgranicznie oddaje się pan swojej pracy?

- Jestem pracoholikiem, nie ukrywam tego. Ala tak naprawdę nie umiem powiedzieć, czy to już jest pracoholizm. To nie jest tak, że nie mogę żyć bez pracy. Nie umiem żyć letnio, nie lubię letniej temperatury w niczym, w pracy także. Nudzi mnie letnia temperatura. Musi się coś dziać, a żeby się działo - trzeba pracować. A jak nie ma problemów, to trzeba je sobie stwarzać. Krótko mówiąc, trzeba żyć dość ekspansywnie, a wtedy to może wyglądać na jakiś holizm - pracoholizm czy pasjoholizm.

- Czy oprócz pracy ma pan jakieś Inne nałogi?

- Bardzo lubię hazard, ale nie wciąga mnie on. Nie jestem hazardzistą. Lubię zarówno karty, jak i wyścigi konne czy ruletkę, l się wcale tego nie wstydzę. Nie wstydzę, bo mnie to nie wciąga. To znaczy, nie sprzedałbym majątku, żeby o coś zagrać. Ale lubię ten dreszczyk emocji wtedy, kiedy już idę grać. Przeważnie przegrywam. Ale nie odgrywam się. Właśnie dlatego nie jestem hazardzistą, bo nie mam zwyczaju odgrywać się w żadnej dziedzinie życia. Jestem przeciwnikiem odgrywania się.

- Dla jednej ze swoich ról nauczył się pan chodzić na rękach. Czego by pan nie zrobił dla roli, jakiej granicy nie przekroczył?

- Jest to granica przyzwoitości i tu wcale nie mam na myśli na przykład seksu. Ale jest granica przyzwoitości w obnażaniu się publicznym, zarówno fizycznym, jak i psychicznym. Otóż tej granicy nie umiałem nigdy i nie będę już umiał przekroczyć. Jestem przeciwnikiem ekshibicjonistycznego teatru i aktorstwa. Nie umiałbym siebie do końca obnażyć. Dziwię się tym kolegom, którzy to potrafią. Jestem z tego pokolenia, które uczono, że po to buduje się formę, żeby nie musieć obnażać się rzeczywiście, tylko udawać obnażanie albo tyle pokazać, ile jest konieczne i nic więcej. Jeśli coś by mnie osobiście zbyt bezpośrednio dotyczyło, mojej psychofizyczności, nie zdecydowałbym się na obnażenie. Jeśli miałoby to obnażać kogoś innego, jeśli to nie byłbym ja, jeśli byłoby to bardzo dalekie ode mnie prywatnie, mogę się na to zdobyć.

- Czy drażni pana fakt, że jest pan rozpoznawany dzięki rolom w serialach?

- Seriale przynoszą ogromną popularność. Można pracować sto lat w teatrze z sukcesami lub bez i być nieznanym publicznie. A wystarczy zapowiadać pogodę i jest się bardzo popularnym. Ale nie drażni mnie to. Drażni mnie natomiast to, że ludzie mylą popularność z wartością zawodową, z jakością aktora. Byle kto, kto się pokaże w serialu telewizyjnym, a nic nie umie, jest w prasie nazywany artystą. Artystą się bywa, a łatwość szafowania tym określeniem jest denerwująca.Szczególnie w odniesieniu do amatorów grających w serialach.

- Czyli pana zdaniem serial czy film nie może być sztuką?

- Kino też niekoniecznie dla aktora bywa wyróżnieniem. To jest tak, że serial może być sztuką. Dlaczego nie? Natomiast udział w serialu niekoniecznie musi wymagać uwznioślenia. Sam produkt może być dziełem sztuki, wtedy udział w tym ma cień uczestniczenia w dziele sztuki. Przecież nawet reklama może być dziełem sztuki. Natomiast sam punkt startowy już przeważnie nie jest artystyczny. Ja nie jestem przeciwnikiem ani seriali, ani sitcomów, które są ludziom potrzebne. Tylko jestem przeciwnikiem ferowania na ich podstawie werdyktów dotyczących umiejętności zawodowych.

- Czy wstydzi się pan którejś ze swoich ról?

- Wielu, ale nie powiem których.

- Czy z którejś jest pan dumny?

- Są to raczej role teatralne. Czasem w Teatrze Telewizji zdarzają się rzeczy, z których jestem bardzo zadowolony. Nie mogę też powiedzieć, że nie jestem zadowolony z Wrotka w serialu "Dom", ale nie kosztowało mnie to dużo wysiłku. Natomiast jeśli rzeczywiście miałbym wybrać jedną rolę z mojego życiorysu, to wybrałbym Ryszarda III Szekspira.

- Powiedział pan kiedyś, że "w zawodzie aktorskim nie ma sprawiedliwości, a sukcesy są nie tylko wynikiem talentu i umiejętności". Nadal się pan pod tym podpisuje?

- Ależ oczywiście, w aktorstwie nie ma sprawiedliwości. Nawet na moim przykładzie - najwięcej nagród dostawałem wtedy, kiedy wcale na nie zasługiwałem. Teraz uważam, że na parę nagród, które mnie ominęły, zasłużyłem.

- Nie lubi pan krytyków teatralnych?

- Z tym "nie lubię" to przesada. Boksuję się z krytykami teatralnymi, ale to nie znaczy, że ich nie lubię. Boksuję się z ich nierzetelnością i pisaniem recenzji nie z tego, co obejrzeli, tylko z tego, co sobie wyobrażają. Albo w ogóle wedle jakiejś tezy, którą sobie postawili. Ale z drugiej strony rozumiem ich i mogę łatwo wytłumaczyć. Każdy z nich chciałby coś odkryć, w związku z tym budują tezę na własne odkrycia i wszystko naginają do tej tezy. To mnie denerwuje. Ale jestem daleki od niedoceniania ich pracy, chociażby z tego względu, że chodzą do teatru na przykład. Czego nie można powiedzieć o aktorach.

- No właśnie, chodzi pan do teatru?

- Chodzę, ale jestem nietypowy w moim środowisku. Dlatego mogę mało skromnie powiedzieć, że jestem jednym z nielicznych ludzi ze środowiska teatralnego, który ma prawo ferować wyroki i sądy. Bo nie robię tego na podstawie czyichś opinii, tylko swoich własnych.

- Czy pana zdaniem teatr jest jeszcze potrzebny?

- Pytanie retoryczne. Najskuteczniejszą terapią dla uzależnionych od komputera i internetu dzieci w Stanach Zjednoczonych jest właśnie teatr. Dzieci są skutecznie leczone teatrem, który uruchamia kompletnie inną przestrzeń wyobraźni. Teatr odrywa od dwuwymiarowości związanej z ekranem telewizyjnym, w który się wpatrujemy, l ta pozorna głębia, którą przynosi nam internet, podkreślam - pozorna głębia, jest przez teatr weryfikowana w bezpośrednim kontakcie z partnerem, z człowiekiem. Więc im bardziej świat będzie się wirtualizował, tym bardziej stanie się potrzebny teatr. Będzie mniej scen, gdzie widz naprawdę na żywo i w sposób autentyczny zobaczy proces tworzenia. Gdzie będzie w bezpośrednim kontakcie z nieudawanymi stanami emocjonalnymi.

- Jak w takim razie zachęcić młodego widza do tego, żeby poszedł do teatru?

- Sam się musi zachęcić. Uważam, że nie należy zmuszać widza do niczego. Jeśli nie odczuwa na razie takiej potrzeby, to nie odczuwa.

- Ale jeśli nie spróbuje, to nie przekona się, czy warto.

- Myślę, że im bardziej będzie uciekał w świat wirtualny, tym bardziej będzie tęsknił za kontaktem z czymś żywym. Być może zatęskni za tym, gdy będzie miał 60 lat, ale zatęskni. Mówię o tych ludziach, którzy oczywiście odczuwają pewne potrzeby intelektualne czy emocjonalne. Oprócz tego, w tej chwili jestem przeciwnikiem podziałów na młodych, średnich, starych, na pokolenia. Ponieważ wszystko przewróciło się do góry nogami. Są bardzo młodzi intelektualnie starcy i kompletnie zdruzgotani, i bezmó-zgowi, młodzi. Więc kiedy mówi się o tym, jak przywołać młodych ludzi do teatru, to ja odpowiadam, że więcej niż 60-70 procent widowni teatralnej, ale nie tej organizowanej, to są młodzi ludzie - studenci, absolwenci studiów. Średnia wieku widzów teatralnych jest bardzo zabawna - do 25 i powyżej 55 lat.

- Co więc dzieje się i pozostałymi?

- Najrzadziej chodzą do teatru ci, którzy gonią za dobrami materialnymi czy próbują się jakoś materialnie usadowić. A ponieważ jest to dość liczna i najbardziej aktywna grupa, to ona feruje takie sądy, że teatr jest niepotrzebny itd. A to jest nieprawda.

- Przez wiele lat był pan uznawany za najprzystojniejszego aktora w Polsce. Czy wygląd zewnętrzny jest dla pana ważny?

- A kto z nas w ogóle wie, jak wygląda? Myślę, że są takie dni, kiedy jestem zadowolony ze swojego wyglądu i takie, kiedy nie jestem. Ale ja w ogóle nie mam czasu, żeby się nad tym zastanawiać. Wygląd zewnętrzny jest o tyle ważny w tym zawodzie, że determinuje rodzaj ról, które się dostaje. W swoim życiu grałem więcej amantów bohaterskich niż amantów prawdziwych. Więcej mam w swoim życiorysie ról dowódców czy ideowców niż romantycznych kochanków. Tych kochanków wcale wielu nie zagrałem. Skąd ta opinia o mnie, jako o tym, co to "na wieki wieków amant" - nie wiem, bo nie jest to przeważająca w moim życiorysie barwa. Ale domyślam się, że wynika to z tego, iż lata mijają, a ja jeszcze jakoś wyglądam. To gdzieś w tej chwili zaczęło się o tym mówić - bo to prawda - pora, żebym może umierał, a ja jeszcze żyję.

- l na dodatek wciąż Jeszcze pan gra.

Jan Englert - jeden z najwybitniejszych polskich aktorów. Zadebiutował w filmie mając 14 lat. Wystąpił wtedy w obrazie Andrzeja Wajdy "Kanał". W 1964 r. ukończył warszawską Państwową Wyższą Szkołę Teatralną i w tym samym roku stanął na deskach Teatru Współczesnego. Ma na swoim koncie mnóstwo kreacji filmowych i teatralnych. Za te ostatnie otrzymał wiele prestiżowych nagród. W latach 1981-87 był dziekanem Wydziału Aktorskiego Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej (dziś Akademia Teatralna), a później został rektorem tej uczelni. W latach 1992-93 był członkiem Rady ds. Kultury przy Prezydencie RP. W 1999 r. dostał Super Wiktora za całokształt twórczości. Od września 2003 roku jest dyrektorem artystycznym Teatru Narodowego w Warszawie. (łuk)

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji