Artykuły

"To tak w kółko każdy zawsze, wszystko zawsze..."

O polskich inscenizacjach "Iwony, księżniczki Burgunda"pisze Karolina Matuszewska z Nowej Siły Krytycznej.

W niewielkim dramatopisarskim dorobku Witolda Gombrowicza "Iwona, księżniczka Burgunda" zajmuje miejsce szczególne. Napisana jako pierwszy z trzech dramatów w całej jego twórczości w 1935 roku i opublikowana 3 lata później w "Skamandrze" długo musiała czekać na swoją teatralną inscenizację. Prapremiera odbyła się dopiero po II wojnie światowej, ale tekst przez ponad 20 lat nie stracił niczego ze swojej aktualności. Ta groteskowa sztuka w prześmiewczy sposób obnaża nasze uwikłanie w formę i narzucone konwenanse. Człowiek, który wyłamuje się spod jarzma ogólnie przyjętych norm nie ma racji bytu i jego istnienie staje się niemożliwe. Bierna, niemrawa i bezbarwna Iwona, którą trudno nazwać główną bohaterką dramatu w klasycznym rozumieniu tego pojęcia, ogniskuje wokół siebie pozostałe postaci. Jej uparte milczenie i nie-bycie jest nie do przyjęcia, nie pozwala nawet na zachowanie wobec niej neutralności czy obojętności. Poszczególni bohaterowie próbują zatem wypełnić Iwonę osobistą treścią. Staje się dla nich punktem odniesienia, z którego wszystko bierze swój początek. W ten sposób każdy buduje wokół niej nowy kosmos, w obrębie którego umiejscawia własne sensy. Dochodzi przy tym jednak do wypaczenia tych intencji, bowiem wszystkim zaczyna przypominać ich najbardziej wstydliwe pragnienia i wspomnienia.

Obecność Iwony zaczyna być odbierana jako złośliwy żart księcia Filipa, który sprowadził ją na zamek królewski po to, aby ośmieszyć i zakpić z dworu. Sam książę również pada ofiarą tego powszechnego "dorabiania gęb" sprowokowanego istnieniem Iwony. Gombrowicz pokazuje w tym miejscu, jak bardzo nasze myślenie przesiąknięte jest gotowymi schematami. Kiedy Filip odkrywa, że biedna dziewczyna się w nim zakochała (co nie jest aż tak oczywiste i równie dobrze może być odebrane jako jego własne wyobrażenie), czuje się zobowiązany od odwzajemnienia tego uczucia. Próbuje je nawet na siłę w sobie wytworzyć. Na podobnej zasadzie porzuca Iwonę. Nie wystarczy tak po prostu odesłać ją do domu - potrzebny jest podniosły akt zdrady.

Towarzystwo Iwony staje się dla wszystkich nieznośne, ponieważ burzy dotychczasową harmonię i ustalony porządek. Bohaterowie nie potrafią w żaden sposób uporać się z faktem istnienia kogoś, kto jest do nich zupełnie niepodobny. Szczególne podkreślenie brzydoty i nijakości tej dziewczyny tylko wyjaskrawia problem nietolerancji i surowej selekcji obowiązującej w świecie. Nie można zatem po prostu sobie być, ale trzeba być jakimś, zaprezentować sobą cały przygotowany w najdrobniejszych szczegółach i zgodny z panującymi zasadami konstrukt. Jeżeli ktoś nie potrafi się temu podporządkować, czeka go całkowite i dosłowne wykluczenie ze świata.

Tak postawiony problem kreacyjności i wzajemnego stwarzania się (słynne gombrowiczowskie "dorabianie gęb") dziś wydaje się szczególnie aktualny. Nie dziwi zatem fakt, iż od czasu swojej prapremiery w 1957 roku "Iwona, księżniczka Burgunda" jest najczęściej wystawianą sztuką Gombrowicza. Wciąż się do niej powraca, a począwszy od 1975 roku w zasadzie nie było sezonu, w którym by się jej nie grało. Pierwszeństwo w odkryciu tego tekstu dla sceny przyznać należy Teatrowi Dramatycznemu w Warszawie. W dość osobliwym momencie dla polskiej historii i kultury, kiedy wciąż obowiązujący socrealizm powoli ustępował miejsca popaździernikowej odwilży, po tekst "Iwony" sięgnęła Halina Mikołajska. Jej inscenizacja była pod wieloma względami pionierska. Barbara Krafftówna, która wcieliła się w tytułową rolę (notabene była to jej pierwsza kreacja po przejściu do tego teatru), tak wspomina tamto wydarzenie: "I to już był przełom w polskim teatrze, opętanym socrealizmem i wszechogarniającą dosłownością. Aż się czuło powiew zmian. Wszyscy - my aktorzy grający w tym przedstawieniu - mieliśmy poczucie, że bierzemy udział w czymś nowym i zupełnie rewolucyjnym. [] Zdaliśmy sobie sprawę, że >>odwilż<< ma miejsce nie tylko w polityce, ale i na teatralnych deskach." (Magdalena Łukaszewicz-Rigamonti, Teatr księżniczki Barbary, "Polska" nr 62/2007). Czuć to musieli także widzowie, ponieważ przedstawienie cieszyło się ogromną popularnością. Na widowni co chwila wybuchał śmiech, a rewelacyjna rola Krafftówny głęboko zapadała w pamięć. Jan Kott napisał o niej, że była "limfatyczna, przewrotna i tak drażniąca, że sam miałem ochotę ją zabić." (Jan Kott, Pełnoletnia "Iwona", "Przegląd Kulturalny" nr 2/1958)

Po tym sukcesie o "Iwonie" teatr na pewien zapomniał. Dopiero w 1975 roku powrócił do niej Ludwik René i wystawił ponownie na deskach Teatru Dramatycznego. Choć nie był to spektakl aż tak udany jak prapremiera, to jednak nie można mu odmówić pewnych walorów. Przede wszystkim nastawiony był na masową publiczność, dlatego myśl przeprowadzono w nim w sposób prosty i klarowny. Reżyser skupił się na wątku wzajemnego podporządkowywania się i naszych nieudolnych prób podporządkowania sobie innych w świecie jasno określonym przez zasady. Niewątpliwym sukcesem była tutaj tytułowa rola Magdaleny Zawadzkiej, o której napisano, że "była Iwoną szarą, zwykłą, bardzo przeciętną, ani brzydką, ani niezgrabną (bo tego dokonać było trudno), ale właśnie >>żadną<<, przez co niesłychanie drażniącą całe otoczenie." (Zofia Sieradzka, W pełni sezonu, "Głos Pracy" nr 50/1975)

To właśnie przedstawienie dało początek niesłabnącemu zainteresowaniu tym tekstem. Wystawiano go w wielu polskich miastach, m.in. w Warszawie, Krakowie, Łodzi, Wrocławiu, Szczecinie, Gdańsku, Opolu, Olsztynie, Toruniu, Poznaniu i Bydgoszczy. Po "Iwonę" sięgali tacy reżyserzy jak Zygmunt Hübner, Krystian Lupa, Krystyna Meissner, Henryk Baranowski, Jerzy Stuhr, Grzegorz Jarzyna czy Tadeusz Bradecki, a twórcy: Anna Augustynowicz i Waldemar Śmigasiewicz nawet kilkakrotnie. Oprócz pracy w klasycznych teatrach dramatycznych powstawały także spektakle dyplomowe studentów szkół aktorskich (dwukrotnie w Warszawie w reż. Mariusza Benoita i Zbigniewa Zapasiewicza i w Krakowie w reż. Jana Peszka i Małgorzaty Hajewskiej-Krzysztofik, we Wrocławiu w reż. Eweliny Paszke-Lowitzsch), nagrania dla Teatru Telewizji (1976, 1987) i Teatru Polskiego Radia (2009). W 2006 roku Marek Weiss-Grzesiński wyreżyserował w Warszawie operę z muzyką Zygmunta Krauzego. W sumie powstało ponad 60 różnego typu realizacji "Iwony".

Rola samej Iwony jest niezwykle wymagająca. Trudno bowiem stworzyć sugestywny w swej nijakości portret bohaterki, jeżeli ma się do dyspozycji niemal wyłącznie milczenie. Dlatego też, poza kreacją Barbary Krafftówna, żadna inna nie zapisała się w znaczący sposób w historii polskiej inscenizacji tego dramatu. Inna sprawa, że właściwie roli tej nie powierzano wybitnym aktorkom. Na wzmiankę zasługiwać mogą jedynie role Darii Trafankowskiej (Teatr Powszechny w Warszawie, 1983) i Magdaleny Cieleckiej (Stary Teatr w Krakowie, 1997) - pierwsza z uwagi na aktorski warsztat, druga - na warunki aktorki, które nijak się mają do obrazu Iwony.

"Iwona, księżniczka Burgunda" to dramat, który łączy w sobie prosty humor sytuacyjny, absurd i egzystencjalną refleksję. Odkąd Teatr Dramatyczny wprowadził ją na swoje deski, nieustannie inspiruje. Niemal każdego roku w całej Polsce powstają kolejne premiery, często nawet po kilka w ciągu sezonu. Obecnie dwie z nich grane są w Katowicach i w Opolu. Inscenizację opolską (na zdjęciu scena ze spektaklu) mogliśmy ostatnio zobaczyć na 30/31 Warszawskich Spotkaniach Teatralnych. Spektakl, który zebrał wiele nagród na festiwalach w Opolu i Toruniu, to propozycja nowej formy dla dramatu Gombrowicza. Reżyser Marian Pecko bawi się dwoistością swoich bohaterów. Aktorzy, ucharakteryzowani w stylu groteskowo-cyrkowym, animują różnej wielkości lalki, które są ich sobowtórami. Jedynie sztywna postać Iwony znacznie różni się od swojego żywego pierwowzoru. W ten sposób pokazana zostaje nie tylko dwoistość ludzkiej natury, ale również jej rozczłonkowanie na cząstki sztuczne i autentyczne. Pytanie o to, która z pojawiających się na scenie wersji danej postaci jest najbliższa prawdy o sobie zostaje zawieszone w powietrzu.

Tym samym widać, że Gombrowicza wciąż można odczytywać na nowo i za pomocą różnych środków. Nie ma jednej wypróbowanej formuły, która wyczerpałaby możliwości interpretacyjne tego dramatu. Mimo, iż powstał ponad 70 lat temu, ciągle jest aktualny i znakomicie wpisuje się w dyskusje o kondycji współczesnego człowieka, kreowaniu jego wizerunku wobec innych oraz o jego relacjach z otoczeniem.

[tekst powstał przy okazji warsztatów Nowej Siły Krytycznej na [30]/31 Warszawskich Spotkań Teatralnych].

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji