Artykuły

Dekada dramatopisarek

Ankieta Redakcji "Teatru" to oczywista prowokacja. Dobrze przecież wiadomo, który utwór dramaturgiczny z minionej dekady należy uznawać za najwybitniejszy. Powiem od razu: nie zamierzam uczestniczyć w tym prowokacyjnym plebiscycie. Chętnie natomiast podzielę się kilkoma obserwacjami ogólniejszymi - pisze Zbigniew Majchrowski w Teatrze.

Ankieta Redakcji "Teatru" to oczywista prowokacja. Dobrze przecież wiadomo, który utwór dramaturgiczny z minionej dekady należy uznawać za najwybitniejszy, ba, jedyny wybitny, jedyny godny tego miana. Tytuł ten podzielił polskie elity na tych, którzy rzeczony utwór głośno adorują, tych, którzy poprawnie milczą i tych, którzy niepoprawnie, choć wyjątkowo powściągliwie wyrażają obawy, czy aby na pewno tak jest, jak się Państwu zdaje. Powiem od razu: nie zamierzam uczestniczyć w tym prowokacyjnym plebiscycie. Chętnie natomiast podzielę się kilkoma obserwacjami ogólniejszymi.

Jak zauważają autorzy ankiety, dramat w ostatnich latach zyskał wyjątkowe wsparcie: konkurs goni konkurs, a nagrody czekają i za napisanie, i za wystawienie, więc motywacji nie brakuje zarówno autorom, jak i reżyserom. A jednak niewiele dobrego wynika z tego dla teatru, a zwłaszcza dla widzów. Z nagradzanych sztuk wychodzą zazwyczaj mało istotne przedstawienia.

Wygląda na to, że żyjemy w innej kulturze teatralnej niż przed laty. Warszawskie "Tango" Erwina Axera (1965), wrocławska "Stara kobieta wysiaduje" Jerzego Jarockiego (1969) czy krakowskie "Żegnaj, Judaszu" Konrada Swinarskiego (1971) - po tych premierach nikt chyba nie miał wątpliwości, że to początek scenicznej kariery świetnych dramatów (czy teatr w pełni je wykorzystał, to inna sprawa). Za Mrożkowych "Emigrantów" w sezonie 1975/1976 wzięło się dziesięciu reżyserów, a wśród nich Jerzy Kreczmar i Andrzej Wajda. Gdy w 1987 roku Mrożek ogłosił "Portret", w odstępie dwóch miesięcy dali swoje przedstawienia Dejmek i Jarocki. Trudno w ostatniej dekadzie znaleźć podobny przypadek.

Jeśli niegdyś emocjonowały nas kolejne reżyserskie interpretacje samoistnego dramatu, to obecnie zdają się przeważać przedstawienia autorskie, takie jak "Persona. Marilyn" oraz "Persona. Ciało Simone" Krystiana Lupy, jak "(A)pollonia" oraz "Koniec" Krzysztofa Warlikowskiego czy - tylko po jednym przykładzie - "Made in Poland" Przemysława Wojcieszka, "Bóg Niżyński" Piotra Tomaszuka, "ID" Marcina Libera, "Odpoczywanie" Pawła Passiniego, a wreszcie wspólne przedstawienia Pawła Demirskiego i Moniki Strzępki, których partytury, podejrzewam, w niemałym zakresie są "pisane na scenie".

Coraz trudniej wyodrębnić tekst dramatyczny z materii przedstawienia i ocenić go poza teatralnym kontekstem. Reżyserzy "przepisują" dramaty (jak "Ifigenia. Nowa tragedia" Demirskiego i Zadary) albo wręcz wybierają materię niedramatyczną, z której sami albo wespół z dramaturgiem lepią partyturę. Autonomicznego dramatopisarza wyparł związany z inscenizatorem dramaturg - scenarzysta i to on stał się kluczową postacią w ostatnich sezonach. Przedstawienia Warlikowskiego, Lupy, Kleczewskiej, Klaty współfirmują Piotr Gruszczyński, Iga Gańczarczyk, Łukasz Chotkowski, Sebastian Majewski... I tak się składa, że z Sienkiewiczowskiej "Trylogii" powstaje przedstawienie żywsze niż niejedna sztuka współczesna.

Z drugiej jednak strony patrząc, nie chcę wyolbrzymiać tej tendencji, w końcu podobnie zdarzało się pracować przed laty Hanuszkiewiczowi, Jarockiemu (Sen o Bezgrzesznej), Wajdzie (Nastasja Filipowna), ba, "przepisywanie" praktykowali Grotowski (Studium o "Hamlecie", Akropolis) i Kantor. Gdybym miał teraz pisać historię dramatu polskiego minionego półwiecza, to przykładowo z lat siedemdziesiątych - obok sztuk Mrożka, Różewicza, Iredyńskiego czy Łubieńskiego - musiałbym też uwzględnić Kantorowskie partytury "Umarłej klasy" i "Wielopola, Wielopola", jak również scenariusze takich przedstawień jak "Przecena dla wszystkich" Teatru Ósmego Dnia czy "Szłoość samojedna" Ryszarda Majora pod egidą Teatru Pleonazmus.

Jeśli pogłębia się rozziew pomiędzy dramatopisarstwem a teatrem, to dramatopisarze nie są tu bez winy: próbują dostosowywać swoje sztuki do klimatu kultury medialnej, naśladują scenarzystów filmowych, piszą dramaty coraz bardziej sformatowane - i to zarówno w porządku przewidywalnej dramaturgii, jak i w porządku politycznej poprawności. Dramaty jak nowele filmowe, jak odcinki serialu, jak sitcomy. Dramaty na jeden sezon. Dramaty na zadany temat: o Marcu '68, o nauczaniu Jana Pawła II, o gdańskim astronomie Heweliuszu, o czym tylko wymyśli sobie finansujący przedsięwzięcie lokalny samorząd.

Zatem żadnej nowej jakości? Owszem, myślę, że ubiegłe dziesięciolecie zapisze się w historii jako dekada dramatopisarek. Zaczęła się ta passa bodaj od sztuki "Podróż do Buenos Aires", którą dwie autorki ogłosiły w 2001 roku pod pseudonimem Amanita Muskaria. I każdy sezon przynosi nowe nazwisko: Lidia Amejko, Zyta Rudzka, Małgorzata Sikorska-Miszczuk, Magda Fertacz, Dorota Masłowska, Antonina Grzegorzewska, Anna Wakulik, Julia Holewińska...

***

Zbigniew Majchrowski - literaturoznawca i teatrolog, profesor Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu Gdańskiego; autor książek Poezja jak otwarta rana (1993), Cela Konrada (1998), Różewicz (2002), Mickiewicz i wiek dwudziesty (2006).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji