Artykuły

Niszcząca siła pożądania

- Tematem "Salome" jest straszliwa przepaść pomiędzy patosem miłości i religijnego poświęcenia a doczesnością i zwierzęcym rozumieniem seksu i namiętności, które człowiekiem targają - mówi reżyser MAREK WEISS. Premiera opery Richarda Straussa w jego realizacji jutro w Operze Bałtyckiej w Gdańsku.

Katarzyna Chmura: Realizował pan już "Salome" w Warszawie i Poznaniu. Jak ocenia pan tamte realizacje?

Marek Weiss: Uważam, że były do niczego. Inna była wówczas specyfika pracy w porównaniu do tej, jaką mamy teraz w Operze Bałtyckiej. Nie polega ona na naszej wzajemnej sympatii, tylko na tym, że Florencio nieubłaganie realizuje to, co jest zapisane w partyturze. Nie brak mu pasji i energii, żeby wyegzekwować to od orkiestry. Przy realizacji tak wymagającego tytułu jak "Salome" perfekcja to rzecz niezwykle ważna. Skoro jest to arcydzieło napisane przez wybitnego kompozytora, to wszystko musi brzmieć nieskazitelnie. Poza tym nie jesteśmy w Operze Bałtyckiej skazani na gotowy zestaw solistów. Mamy castingi. Możemy dobrać solistę do każdej partii indywidualnie. To są rzeczy, których w Warszawie i Poznaniu nie było.

Trzy lata dążył pan do wystawienia "Salome" w Gdańsku. Dlaczego tak zależy panu na realizacji tego tytułu?

- Po pierwsze, jest to jeden z niewielu utworów, w których mamy doskonałą, porywająca muzyczność złączoną z piękną historią i światem teatralnym, który można zbudować. Po drugie, interesująca jest dla mnie historia Salome w związku z moją miłością do lektur i tematów biblijnych. Pasjonuje mnie realizowanie i tropienie wszystkich rzeczy, które dźwigają jakąś powagę. Dziś ludzie, szczególnie w Polsce, oczekują w teatrze raczej zabawy, luzu. Wszystko powinno być ironiczne, przełamane, z nutką dystansu i żartobliwej przekory. Wszystko traktuje się po studencku, jak kabaret. Prym wiedzie miłość do zabawy, imprezy oraz niechęć do powagi i skupienia, odpowiedzialności za to, co się robi. Polska staje się krajem biesiadnym. W tym kraju jest jednak paru maniaków, którzy podejmują tematy poważne. Jest to grupka, do której chciałbym należeć.

Jak pan rozumie przesłanie tego dzieła?

- Jest to przede wszystkim opowieść o obsesjach erotycznych bardziej niż o wątkach religijnych, czy o przypowieściach związanych z Janem Chrzcicielem. Tematem jest przepaść między patosem miłości, religijnego poświęcenia, czy jakiejś wzniosłej idei, której się służy, a doczesnością i przyziemnym zwierzęcym rozumieniem seksu i namiętności, które człowiekiem targają. To jest to, co jest w dziele tym ciekawe i wciąż analizowane. Czyli to rozdwojenie pomiędzy kulturą a naturą ludzką, czy zwierzęcą naturą człowieka.

Teatr muzyczny Straussa jest drobiazgowo dookreślony i zdefiniowany - nie tylko przez muzykę i tekst, lecz również didaskalia. Nie oferuje wielu możliwości reinterpretacji. Czy pozostanie pan zatem wierny klasycznej konwencji wystawiania tego dzieła?

- Myśmy już tak daleko zaszli w interpretowaniu dzieła operowego bez ograniczeń, że tak naprawdę tylko publiczność ogranicza nas swoimi opiniami. To jest punkt odniesienia, którego musimy przestrzegać i który jest poważnym partnerem w naszej pracy, a nie libretto. Tak jak w teatrze dramatycznym: didaskalia i tekst są propozycją, z którą robimy różne rzeczy. Tekst traktujemy jako materiał własnych przemyśleń, rozwiązań, do tworzenia przesłania, do aktualizowania, do wiązania tego ze współczesnością i w moim przekonaniu to jest w teatrze niezbędne. Nam, pełnym pychy inscenizatorom i reżyserom, dostają się z tego powodu różne cięgi. Żadne jednak groźne pomruki ortodoksów, którzy kochają muzeum teatralne tego nie zniwelują. Teatr musi być żywy, związany z naszą mentalnością i estetyką, sposobem widzenia świata i kojarzenia w montażu różnych scen, pięter, metafor.

Jakie wątki tej opery odniesie pan do współczesności?

- Sytuacja, jaką mamy na scenie, to koncert odbywający się tu i teraz, który wciąga muzyków, śpiewaków tak bardzo, że narzuca im różne sposoby reagowania. Artyści przekraczają granice koncertu i zaczynają tworzyć teatr, na temat biblijnego wątku. Ale czasy biblijne i wszystkie historyczne punkty odniesienia, jakie w tej sztuce są ważne, nie odgrywają w naszym przedstawieniu wielkiej roli. Również dlatego, że to u Oscara Wilde'a było przełamane. On, bazując na "Herodiadzie" Flauberta, nie przejmował się zbyt opowieścią biblijną i jeszcze bardziej historię Salome zmodernizował.

Zgodnie z rozpiską obsadową partia Salome podzielona będzie w pana realizacji na "głos", który zrealizuje śpiewaczka, i "ciało", które wykona tancerka. Analogicznie ma być z partią Jochanaana. Skąd ten pomysł?

- Mam takie przekonanie, które podziela również Florencio, że "Salome" jest dziełem, którego nie da się wystawić. Pierwszy podstawowy problem polega na tym, że spotkały się w tej operze dwa różne światy - z jednej strony mamy libretto Oscara Wilde'a, które jest ironiczne, modernistyczne, złośliwe, jest wytworem jego pokręconej duszy, marzeń i obsesji. A z drugiej strony mamy patetycznego, poważnego, napompowanego Richarda Straussa, z ukrytym głęboko poczuciem humoru, z ukrytymi głęboko kompleksami. W "Salome" spotkały się dwie zupełnie różne osoby. Strauss, w moim poczuciu, zrobił inne dzieło, niż sobie Oscar Wilde wyobraził.

Na czym polegają wewnętrzne sprzeczności tego dzieła?

- Salome ma teatralne zadanie nie do zrealizowania - np. monolog z odciętą głową Jochanaana, który puentuje całą opowieść, bardzo patetycznie potraktowaną przez Straussa. Najpiękniejsze chwile muzyki, jakie można przeżyć, patos, tragedia - spotykają się na scenie z plastykową głową spreparowaną przez teatralnych fachowców i nagle robi się z tego komedia. Po drugie nie ma szansy, żeby jakakolwiek śpiewaczka zatańczyła 10 minut na scenie bez efektu komizmu. Warto, żeby widz, który chciałby zrozumieć w pełni, o co nam chodzi, zapoznał się z programem, który przygotowaliśmy na potrzeby tej inscenizacji. Jest w nim zawarta rozmowa między nami - realizatorami. Jest tam kilka rzeczy wyjaśnionych explicite. Dlaczego jest podwójna Salome, dlaczego gra ją tancerka i śpiewaczka i dlaczego jest podwójny Jochanaan, grany przez śpiewaka i tancerza. Dlaczego jest podział w obu partiach na głos i ciało, i co z tego wynika. Oczywiście naszą interpretację można odrzucić. Wówczas jednak spektakl może męczyć. Jeżeli jednak przyjmie się ją za dobrą monetę, to przedstawienie może sprawić przyjemność.

"Salome". Premiera - piątek (15 kwietnia), godz. 19, Opera Bałtycka, Gdańsk, al. Zwycięstwa 15. O spektaklu piszemy również w piątkowym wydaniu "Gazety Co Jest Grane"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji