Artykuły

Teatr i Polityka

W końcu listopada TVP pokazała film dokumentalny pt. "Teatr i polityka - Dziady". Zagrane w roku 1987, w inscenizacji Kazimierza Dejmka, w Teatrze Narodowym w Warszawie, stały się nieoczekiwanie detonatorem społecznego niezadowolenia. Powiadam "nieoczekiwanie", bo w normalnych warunkach tak poważna sztuka sceniczna, jaką jest dramat tragiczny, powinna wzbudzać u widzów tak zwaną katharsis, a więc oddziaływać kojąco na samopoczucie, wyzwalać od przeżytych doznań litości i trwogi, doznań wywołanych wstrząsającą i patetyczną akcją. Tymczasem jednak "Dziady" A. Mickiewicza żadnych emocji ale rozładowały, ale przeciwnie - rozkołysały je i rozhuśtały. Zamiast wzbudzić refleksję nad ponadczasowymi problemami i przynieść ulgę, uczyniły z widowni wiec polityczny.

Dlatego zdaje mi się, że bardziej tragiczne od literackiego utworu okazały się wówczas rzeczywiste wydarzenia, jakie to dzieło zdetonowało. Ujawniła wtedy swoją siłę ironia losu, czyli ironia tragiczna. Doszło do typowego dla helleńskiej tragedii konfliktu dwóch racji, starcia się władzy państwowej z racjami społeczeństwa.

Trzeba bowiem przyznać, że Władysław Gomułka, wygłaszający przemówienia na spotkaniach z aktywem partyjnym, pomstujący na rozwydrzoną jego zdaniem publikę Teatru Narodowego, miał trochę słuszności, niezależnie od tego, te sam był postacią na miarę czasów. Teatr nie jest miejscem odpowiednim na rewolty polityczne. Dosłowność jest wroga artyzmowi. Sztuka porusza problemy uniwersalne, wystawienie tragedii powinno być podniosłą uroczystością. "Dyrektor teatru, tow. Dejmek, nadał przedstawieniu szkodliwy politycznie, tendencyjny charakter, jak to wynika z doboru tekstów i sposobu prowadzenia aktorów" - MÓWIŁ GOMUŁKA.

Jeszcze więcej słuszności było po stronie społeczeństwa polskiego, bo jak długo można żyć w beznadziei, w bezmiarze absurdów? Obrzydł bardziej świadomej części tego społeczeństwa system cenzury i arbitralne kierowanie twórczością artystyczną, wyjałowienie kultury narodowej. Obrzydło, że kacyki decydują, co wolno, czego nie wolno, jakby byli samym Panem Bogiem, uprzykrzyło się święcenie Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej, którą, jesienią 1967, "obchodziła cała postępowa ludzkość" po raz 50-ty.

Romantyczny dramat w konfrontacji z rocznicą komunistycznej rewolucji - sytuacja groteskowa, a jej dziwaczność pogłębiało odwoływanie się tow. Wiesława do klasy robotniczej, której reprezentantem wcale nie był, podobnie jak PZPR nie była ani polska, ani zjednoczona, ani robotnicza.

"Kierując walką przeciw siłom reakcyjnym, PZPR zespala lud pracujący w budowie socjalizmu" - koszmarnie to teraz brzmi.

Inne hasło: "Studenci do nauki, literaci do pióra" - też dobrze oddaje schizofreniczność epoki lat 60-tych.

Były ruchawki polityczne, czyli gminoruchy, bo trudno żyć z poczuciem, że nie jest się wolnym. Komuchy trzymały się jednak wtedy mocno w siodle i tym większe było ryzyko. Ale mnie się zdaje, że i teraz, mimo że obumarłe dawniej społeczeństwo, jest w stadium rewitalizacji, można znaleźć odpowiedniki komuchów, czyli takich, którzy są niebezpieczni, gdy poczują się pewni siebie, albo takich, którzy sądzą, że słuszność tylko do nich należy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji