Artykuły

Geniusz? Potwór? Geniusz!

- Wagner to wielkie wyzwanie. Potężna muzyka i równie potężny przekaz intelektualny, pełen odniesień filozoficznych, religijnych, mistycznych i mitycznych - rozmowa z BOGUSŁAWEM SZYNALSKIM przed premierą "Parsifala" w Operze Wrocławskiej.

Katarzyna Kaczorowska: Wagner - geniusz czy potwór?

Boguław Szynalski: Twórca - genialny. Człowieka oceniać nie będę. Każdego z nas można ocenić na podstawie strzępków wypowiedzi, przypadkowych zachowań. Nie trzeba sięgać w przeszłość, wystarczy rozejrzeć się i zobaczyć, jak ten mechanizm dotyka osoby znane, aktorów, polityków czy artystów choćby scen operowych.

Do dzisiaj jednak Wagnera nie można wykonywać w Izraelu. Kiedy kilka lat temu David Barenboim w czasie jednego z koncertów wykonał tam na bis uwerturę do "Tristana i Izóldy", wybuchł skandal. W Związku Radzieckim nie można było wystawiać "Nabucco", bo niewolnicy się jednoznacznie kojarzyli. Ta opera zresztą świetnie się wpisywała w nastroje ludzi uczestniczących w różnych zrywach wolnościowych - sprawdzała się i w czasie pierwszej Solidarności, i w czasie obalania Muru Berlińskiego. Poza tym fascynacja Hitlera twórczością Wagnera nie oznaczała, że całe nazistowskie Niemcy słuchały "Walkirii".

Tylko że Wagner, kiedy dowiedział się, że premierę "Parsifala" ma prowadzić Hermann Levir wybitny dyrygent, a przy okazji syn rabina, dostał furii i chciał, żeby Levi porzucił judaizm i przeszedł na chrześcijaństwo. A Adolf Hitler powiedział, że muzyka Ryszarda Wagnera jest jego świątynią. Trudno, trzeba z tym jakoś żyć. A najlepiej spróbować oddzielić jedno od drugiego i skupić się na tym, co wyjątkowe, a muzyka Wagnera taka jest.

Dlaczego?

- Kocham Verdiego, ale kocham też Wagnera. Ten pierwszy to opera klasyczna, ten drugi to dramat muzyczny i to jest właśnie ta różnica. Wagner to wielkie wyzwanie. Potężna muzyka i równie potężny przekaz intelektualny, pełen odniesień filozoficznych, religijnych, mistycznych i mitycznych. Ja miałem to szczęście, że pracowałem w Niemczech i znam niemiecki, co ogromnie ułatwia pracę nad Wagnerem. Ale koniecznie trzeba podkreślić, że on sam pisał libretta do swoich dramatów i ten język jest pełen neologizmów, jest tak skomplikowany w warstwie znaczeniowej, że sami Niemcy mają problemy ze zrozumieniem sensu przekazu tej poezji. Ja w te teksty długo się wgryzam, analizuję, zgłębiam je. Wiem, że śpiewacy, którzy nie znają niemieckiego, pracują z tłumaczeniami filologicznymi - tak by poznać sens każdego słowa i z tego zbudować całość. Bo w Wagnerze ogromnie ważne jest to, by rozumieć tekst, który przekazuje się wraz z muzyką. To jest integralna całość. Wyjątkowa.

"Parsifal" przez samego kompozytora został nazwany misterium. Dla mnie to próba rozliczenia się Wagnera z własnym życiem - opowieść o walce człowieka z targającymi nim żądzami i drodze do wyzwolenia i odkupienia poprzez wiarę. Misterium, bo przecież na scenie odbywa się eucharystia. Wagner przez wiele lat przyjaźnił się z Fryderykiem Nietzschem, którego wiele poglądów znajdowało odzwierciedlenie w twórczości kompozytora. Pokłócili się właśnie o chrześcijaństwo, które ten filozof odrzucał, a Wagner zobaczył w nim możliwość wyzwolenia człowieka.

Wagner nie jest w Polsce często wystawiany. Boimy się go czy brakuje zespołów, które udźwignęłyby to wyzwanie?

- Jedno i drugie. Pokutuje strach czy też niechęć jeszcze z czasów PRL-u, związana z kojarzeniem tego kompozytora z nazistami. Ale też do Wagnera potrzebne są potężne głosy, równie potężna orkiestra i chóry. Jeśli czterdziestoosobowa orkiestra będzie usiłowała udawać moc, to wyjdzie z tego tylko hałas. Poza tym często potrzebne są specjalne instrumenty. Pamiętam, jak do jednego z przedstawień naszego "Ringu" sprowadziliśmy tuby wagnerowskie z Warszawy, bo tylko tam je mieli.

Jest Pan jedynym polskim śpiewakiem, który wystąpił w całym "Pierścieniu Nibelunga". To szczęście czy kwestia talentu i predyspozycji głosowych?

- Wszystko po trochu. Opera Wrocławska porwała się na to niezwykle przedsięwzięcie, choć byli tacy, którzy nie wróżyli nam sukcesu. Kto wysiedzi tyle godzin na przedstawieniu?! A jednak każde oglądało kilka tysięcy ludzi. Jedna część tetra-logii to kilka spektakli, a te kilka spektakli to w sumie jakieś 20 -25 tysięcy widzów. Całość "Ringu" obejrzało chyba 100 tysięcy ludzi!

Nie wierzę w tym przypadku w snobizm. Zrobiło na mnie wrażenie to, że na wielu z tych spektakli byli Niemcy, szalenie ciekawi, jak Wagnera realizują Polacy, jak go śpiewają. Dla mnie wyjątkowym gestem był wpis pana Wolfganga Wagnera, który przyjechał do Wrocławia. W Bayreuth widział wspaniałe przedstawienia, słyszał największe głosy świata i nie musiał pisać mi tych miłych słów, więc tym bardziej sobie je cenię.

Wspomniał Pan o snobizmie. Naprawdę do Bayreuth ludzie przyjeżdżają z miłości do Wagnera?

- A jakżeby inaczej? To jest stary, piekielnie niewygodny teatr, z twardymi krzesłami, w dodatku ktoś mojego wzrostu siedzi tam jak paralityk, bo ma tak mało miejsca na nogi. A jednak ludzie przyjeżdżają na festiwal, płacą grube pieniądze za bilety. Ba, tam jest tylko 2000 miejsc i sami Wagnerowie zarządzający tą sceną nieraz rozkładają ręce - nawet dla znamienitego gościa co najwyżej można w drodze wyjątku dostawić krzesło. Przecież tam bilety są wykupione na 10 lat do przodu, a jak umrze posiadacz abonamentu, to na to wolne miejsce czeka długa kolejka chętnych. Nie wierzę, że tymi wszystkimi ludźmi kieruje snobizm. Oni naprawdę kochają tę muzykę.

A Pan ją kocha?

- Nie miałem czasu, żeby całe dwa miesiące siedzieć w Bayreuth i oglądać spektakle, ale miałem to szczęście, że przez tydzień mogłem oglądać codziennie po kilka godzin próby generalne. Wielkie przeżycie. I dla widza, i dla śpiewaka.

W "Parsifalu" kreuje Pan Amfortasa.

- To dość prosta intelektualnie postać, choć inaczej widział ją prof. Hans Lehmann, u którego śpiewałem ją po raz pierwszy. Kapłan, człowiek śmiertelnie ranny, który nie może umrzeć, bo przy życiu podtrzymuje go kielich św. Graala - święte naczynie, w które Józef z Arymatei zebrał krew umierającego Jezusa, który został przebity włócznią na krzyżu.

Boi się Pan premiery?

- Nie jestem taki bojaźliwy (śmiech). Stres przed premierą pozytywnie mnie mobilizuje. Jak się jest dobrze przygotowanym głosowo, jak postać jest dobrze rozpracowana aktorsko, jest się zdrowym - bo to jest szalenie ważne - to nie ma się czego bać. W dniu premiery zwykle staram się niczym nie dekoncentrować, zaprzyjaźniam się z moją postacią, jestem z nią cały dzień, aż do wyjścia na scenę. I wtedy ważne jest skupienie, pierwsze takty, energia publiczności.

I po premierze wypije Pan

szampana?

- Nie piję, bo prowadzę.A na serio - nie wolno pić niczego zimnego na rozgrzane gardło. A już na pewno żadnych bąbelków. Śpiewałem kiedyś koncert noworoczny, arię torreadora, po pierwszej zwrotce podchodzi facet z kielichem szampana, prawdziwego, mnie poniosło, wypiłem duszkiem, publiczność oszalała z zachwytu i nagle czuję, że nie wydobę-dę z siebie głosu, nie zaśpiewam drugiej zwrotki.

Jak Pan sobie poradził?

- Pomogło mi doświadczenie i zaśpiewałem, ale to była lekcja na całe życie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji