Artykuły

Sposób na mówienie prawdy

- Najważniejsze jest to, czy mnie i ekipie pracującej przy spektaklu teatralnym czy realizacji filmowej udało się zrobić coś szczególne wyjątkowego podczas tworzenia granej przeze mnie postaci. Coś, co nadaje jej ów szczególny, niepowtarzalny rys aspirujący do miana dzieła sztuki - mówi JANUSZ GAJOS, aktor Teatru Narodowego.

Krzysztof Maliszewski: - Czy wybór zawodu aktora był dla Pana ziszczeniem młodzieńczych marzeń, czy raczej splotem przypadkowych kolei losu?

Janusz Gajos: - Nie był to z pewnością przypadek, raczej pragnienie i chęć bywania w teatrze od chwili, kiedy jako młody chłopak zrozumiałem, na czym polega kunszt dzieła scenicznego.

Wcześniej każde wyjście na spektakl teatralny traktowałem jako zło konieczne, obowiązek w ramach programu nauczania szkoły średniej. Pamiętam, że początkowo podczas tych okolicznościowych wizyt najbardziej urzekł mnie budynek katowickiego teatru. Wydawał mi się jakiś niecodzienny, niezwykle elegancki, wykraczający swoją estetyką daleko poza ówczesną infrastrukturę miejską. Musiało minąć nieco czasu zanim tak naprawdę zrozumiałem, na czym polegała niezwykłość i magia teatru, jego ciemna sala z oświetloną w środku pudełkową sceną, na której dokonywały się rzeczy niezwykłe.

- Rozumiem, że po tym zauroczeniu postanowił Pan zmierzyć się osobiście z tym, co z dnia na dzień stało się przedmiotem pana fascynacji?

- To prawda. Pomimo, że nigdy wcześniej nie dane mi było sprawdzenie się, czy tkwią we mnie jakiekolwiek predyspozycje aktorskie. Nawet nasz polonista nie przejawiał zbytnio zainteresowania moją skromną osobą i nie angażował mnie do żadnych szkolnych przedstawień. Szczęśliwy zbieg okoliczności sprawił, iż po jakimś czasie okazja nadarzyła się sama i zaproponowano mi zagranie wiodącej roli w szkolnej inscenizacji dwunastej księgi Pana Tadeusza. Wyzwanie oczywiście podjąłem przyrzekając sobie, iż dołożę wszelkich starań, aby zagrana rola wypadła w miarę moich ówczesnych, skromnych możliwości jak najlepiej. Pamiętam, że wtedy tak naprawdę po raz pierwszy wczytałem się uważnie w te wszystkie niezwykłe strofy mickiewiczowskiego dzieła. Dotarło do mnie niezwykłe piękno i sens słów naszego wieszcza.

W rezultacie wykreowana przeze mnie rola musiała wypaść na tyle dobrze, iż ku radości grona pedagogicznego i kolegów z klasy odnieśliśmy z naszym szkolnym teatrzykim lokalny sukces a ja po raz pierwszy tak naprawdę serio pomyślałem o aktorstwie.

- Na przestrzeni minionych lat wcielał się Pan w wiele przeróżnych postaci filmowych i teatralnych. Czy któraś z nich jest panu szczególnie bliska?

- Trudno byłoby mi wskazać w jednoznaczny sposób filmową czy teatralną postać, do której chętnie powracam wspomnieniami. W moim przypadku o takim wyróżniku decydują zupełnie inne kryteria. Najważniejsze jest to, czy mnie i ekipie pracującej przy spektaklu teatralnym czy realizacji filmowej udało się zrobić coś szczególne wyjątkowego podczas tworzenia granej przeze mnie postaci. Coś, co nadaje jej ów szczególny, niepowtarzalny rys aspirujący do miana dzieła sztuki.

- W takim razie kiedy zaczęły pojawiać się owe cenione przez Pana role?

ę- To dosyć złożona sprawa. Takie role zacząłem otrzymywać dużo później. Myślę, że w tym wypadku należałoby cofnąć się aż do lat 60-tych, kiedy zaraz po zakończeniu zdjęć do serialu "Czterej pancerni i pies" zacząłem usilnie dążyć do tego, aby za wszelką cenę zdystansować się od filmowego wcielenia Janka Kosa. Chciałem grać inne, bardziej charakterystyczne konkretne postaci, takie, które w ocenie krytyków filmowych stawiałyby mnie w gronie aktorów z prawdziwego zdarzenia. Z czasem rzeczone propozycje zaczęły się w końcu pojawiać

- Co nie zmienia faktu, iż w tamtym serialowym czasie cieszył się Pan szaloną - myślę, że zasłużoną - popularnością spełniając jednocześnie wszelkie kryteria bycia w Polsce idolem, a więc kimś, dla kogo tak na dobrą sprawę nie było miejsca w Peerelowskiej rzeczywistości.

- Po latach również się nad tym zastanawiałem i dzisiaj trudno by mi było nie zgodzić się z pana opinią, iż to, co się wtedy stało daleko wykraczało poza tamte realia polskiego życia kulturalnego. Dodatkowo uświadomiłem sobie również istotny fakt, że ówczesnej ekipie filmowej realizującej "pancernych", a przede wszystkim nam aktorom udało się wtedy zmienić agitacyjny charakter serialu, który był wyprodukowany na zamówienie gomułkowskiej ekipy rządowej chcącej, aby jego głównym przesłaniem była gloryfikacja Armii Kościuszkowskiej idącej spod Lenino do Berlina. W miejsce zaplanowanej agitki, która wymknęła się spod kontroli dzięki wspaniałemu rzemiosłu aktorskiemu m.in. Fijewskiego, Kalinowskiego, Pieczki i wielu innych udało się nam w tym filmie pokazać pewien rodzaj prawdy osadzony wielokrotnie w paradoksalnych wręcz sytuacjach, potraktowanych z lekkim przymrużeniem oka, ale w taki sposób, który jest do przyjęcia i w dniu dzisiejszym.

- A jak Panu, jako debiutującemu aktorowi pracowało się na planie filmowym z takimi sławami polskiego kina?

- Dla mnie był to doskonały sprawdzian tego, czego przez cztery lata nauczyłem się w Łódzkiej Szkole Filmowej. Miałem niebywałą wręcz okazję skonfrontowania swoich niekiedy tylko teoretycznych wiadomości z tym, co działo się podczas realizacji filmu. Przebywając od rana do wieczora z tuzami polskiego kina, mogłem do woli podpatrywać ich zachowania, gesty oraz sposób i ekspresję wypowiedzi. Wielkim autorytetem był wtedy dla mnie Tadeusz Fijewski, którego uważnie obserwowałem - jak przygotowuje się do roli, jak zaczyna i jak kończy ujęcie.

Praca na planie serialu wzbogaciła mnie o wiele praktycznych doświadczeń, które z powodzeniem wykorzystałem w późniejszych latach swojej pracy zawodowej.

- A reżyserzy? Z wieloma z nich zetknął się Pan na przestrzeni minionych lat. Czy z którymś z nich pracowało się panu naprawdę dobrze?

- Tak na dobrą sprawę nigdy nie byłem emocjonalnie związany z jakimkolwiek reżyserem. Od wielu lat staram się sam decydować o tym, z kim pracuję głównie za sprawą oferowanej mi roli. Jej charakterystyka i złożoność dramaturgiczna budują w mojej świadomości obraz, sylwetkę człowieka - reżysera, który mi ją zaproponował.

Analizuję następnie wszystkie za i przeciw podejmując się lub nie kolejnego filmowego czy teatralnego wyzwania.

Jeżeli zaś miałbym przywołać konkretne nazwiska reżyserów, z którymi wcześniej pracowałem, to z pewnością wymienię Kazimierza Kutza, od którego również się wiele nauczyłem w trakcie naszych krakowskich realizacji teatralnych przygotowywanych na potrzeby telewizji.

Sądzę, że powierzenie mi w tamtym czasie roli Odona von Horvatha w dramacie Christophera Hamptona "Opowieści Hollywoodu" było jednym z owych oczekiwanych, przełomowych momentów w mojej karierze zawodowej.

Równie dobrze wspominam moją współpracę z Filipem Bajonem, który bodaj jako pierwszy potraktował mnie z należytą powagą i powierzył mi zagranie skomplikowanej roli schizofrenika Michała Szmańdy w "Wahadełku". Ten film - jak pamiętam - dał mi wiarę w siebie, we własne umiejętności, stał się swoistą przepustką otwierającą przede mną drzwi do prawdziwego, wielkiego, profesjonalnego aktorstwa, o którym marzyłem od zawsze.

Do tych dwu wcześniej wymienionych nazwisk dodałbym jeszcze jedno, Andrzeja Domalika, z którym zrobiliśmy parę niezłych przedstawień teatralnych.

- Z pewnością poszczególne kreowane postaci mają dla Pana większe lub mniejsze znaczenie. Jakie kryterium stosuje Pan w tym przypadku?

- Cenię sobie te wszystkie sceniczne czy filmowe role, w których udało mi się przełamać swój własny stereotyp odcinający mnie zdecydowanie od moich poprzednich wcieleń ekranowych.. Takie, które pomimo całej swojej karkołomności, odmienności i różnorodności jestem w stanie ujarzmić i podporządkować swoim umiejętnościom aktorskim w całym tego słowa znaczeniu. Momenty, w których mam świadomość takiego prawdziwego, niczym nie skrępowanego grania, podczas którego mogę tchnąć w kreowaną przez siebie postać ową prawdę, o której już wcześniej wspomniałem, są dla mnie niezwykle istotne i przynoszą mi niebywałą satysfakcję, jaką czerpię z uprawianego zawodu.

- Czy w takich chwilach czuje się Pan aktorem spełnionym?

- ęTylko w jakimś sensie, ponieważ etymologiczne znaczenie tego słowa jest dla mnie osiągnięciem nirwany, spełnieniem się w każdym calu, zdobyciem wytyczonego sobie celu, który jest jednocześnie po części nieuchronną zapowiedzią kresu drogi zawodowej.

W moim przypadku taka kolej rzeczy nie wchodzi w rachubę. Uprawianie aktorstwa to dla mnie ciągła pasja, spontaniczna radość, ustawiczne sprawdzanie i potwierdzanie własnych umiejętności. Nabyte wcześniej doświadczenia kumuluję w pamięci po to, aby w odpowiedniej chwili wyzwolić w sobie jeszcze większy potencjał twórczy, który staram się wykorzystać w pracy na scenie. Za swoiste spełnienie uważam natomiast to, iż przestałem być aktorem tuzinkowym i dane mi jest kreowanie bardziej wyrazistych, niebanalnych postaci literackich, które sprawiają, iż jestem uznawany i postrzegany jako dobry aktor - zawodowiec.

W taki oto sposób spełniły się moje dawne szkolne marzenia.

- Od jakiegoś czasu w Pana życiu pojawiła się jeszcze jedna wielka pasja, fotografowanie. Próbkę owych umiejętności mogliśmy podziwiać w trakcie zorganizowanej w końcu ubiegłego roku w Muzeum Kinematografii wystawy, która sądząc po frekwencji wzbudziła ogromne zainteresowanie nie tylko łodzian. Co zadecydowało, iż postanowił Pan robić zdjęcia?

- Trudno mi tak na dobrą sprawę uzmysłowić sobie moment, w którym to wszystko tak naprawdę się zaczęło. Pamiętam, iż w pewnej chwili poczułem znużenie pamiątkarskim utrwalaniem rzeczywistości i postanowiłem bardziej wnikliwie rozejrzeć się dookoła siebie.

Zacząłem dostrzegać i wyodrębniać te, co bardziej intrygujące fragmenty naszej rzeczywistości. Odkryłem, że świat poza moją rodziną i znajomymi, których bardzo kocham i szanuję, jest sam w sobie niezwykle frapujący, tajemniczy i do końca niewytłumaczalny, pozostający w naszej świadomości i wizualnym oglądzie nieprzeniknioną, intrygującą, a jednocześnie urzekającą materią, którą postanowiłem pokazać w swoich pracach. Fotografowanie w moim przypadku jest jeszcze swoistym zadośćuczynieniem odnoszącym się do wcześniejszego, młodzieńczego zainteresowania malarstwem, które nigdy nie zrealizowałem. Możliwość utrwalania pięknej architektury, pejzaży, urzekających fragmentów przyrody oraz miejsc i dróg, które otula tajemnicza mgła jest dla mnie swego rodzaju namiastką obcowania z płótnem malarskim, na którym zamiast pędzlem maluję obiektywem aparatu fotograficznego.

- Czym dla Pana jest fotografia?

- Przede wszystkim wspaniałym sposobem rejestrowania zjawisk, rzeczy i ulotnych chwil, które pojawiają się w naszym życiu na dłuższy lub krótszy czas, aby później zniknąć bezpowrotnie lub stracić swój blask. Fotografia to cudowny sposób dokumentowania naszej wrażliwości, wizualnego ocalania tego wszystkiego co ważne, piękne, istotne i niemierzalne żadnymi innymi wartościami. Fotografia jest sumą tego wszystkiego, co - jak głoszą słowa poety - jesteśmy w stanie ocalić od zapomnienia.

- Jaki system zapisu bardziej Pan preferuje: klasyczny analogowy, czy coraz bardziej obecnie rozpowszechniany system fotografii cyfrowej?

- Zdecydowanie wybieram aparat cyfrowy tym bardziej, że staram się fotografować dużo i bezkarnie nie licząc się absolutnie z ewentualnymi stratami, jak to bywa przy wykorzystaniu tradycyjnego negatywu o określonej liczbie klatek. W przypadku aparatu cyfrowego nie muszę też dbać o późniejszą chemiczną obróbkę, która jest niestety dość żmudna i pracochłonna, wymagająca poświęcenia jej sporo czasu, w efekcie którego uzyskujemy dopiero gotowe zdjęcie. Mając pełną świadomość tego wszystkiego, bez wahania wybrałem swój pokój komputerowy w miejsce tradycyjnej ciemni fotograficznej.

- Na ile dopuszcza pan ingerencję programów komputerowych do obróbki zrobionych przez siebie zdjęć?

- Początkowo kadr utrwalony obiektywem mojego aparatu traktowałem jedynie jako materiał wyjściowy, ponieważ takie wierne odwzorowanie rzeczywistości było dla mnie mało interesujące. W takich momentach ponownie odzywały się we mnie moje malarskie zamiłowania i nieodparta pokusa osobistej ingerencji w utrwaloną rzeczywistość, dodania do niej jakiegoś elementu, koloru, większej ilości światła wzbogacającego walory estetyczne zdjęcia na miarę mojej wyobraźni. Oczywiście zdarzają się też fotografie, które w mojej ocenie same w sobie zawierają sporą dawkę atrakcyjności. Pozostawiam je wtedy prawie, że nietknięte w myśl przyjętej przeze mnie zasady, którą staram się również wpoić moim studentom na wydziale aktorskim, jak ważna jest czasami szlachetna sztuka rezygnacji z całej gamy posiadanych umiejętności. Obecnie, jeżeli chodzi o obróbkę zdjęć jestem na etapie bardziej dojrzałym. Im mniej ingerencji w zastaną rzeczywistość, tym lepiej, a jeżeli mam do niej cokolwiek dodawać, to ty

lko jakieś niezbędne, niewielkie elementy uzasadniające i podkreślające koloryt estetyczny poszczególnych fotografii.

- Pozwoli Pan, że powrócimy jeszcze na chwilę w rejony panu najbliższe, myślę o aktorstwie i niedawnej próbie zmierzenia się z klasykiem rosyjskiej literatury Fiodorem Dostojewskim, którego inscenizację "Swidrygajłowa" przygotowywał Pan ze studentami Łódzkiej Filmówki w styczniu br. Jak się Pan czuł w roli reżysera?

- No cóż kolejne wyzwanie, z którym postanowiłem się zmierzyć. Co prawda reżyseria nie jest mi rzeczą obcą. Stykam się z nią ustawicznie na planie filmowym. Jednak takie dosłowne zajęcie miejsca po drugiej stronie kamery i stanowienie o całokształcie realizacyjnym zdarzyło się w moim życiu po raz pierwszy.

Podczas pracy w Łódzkim Teatrze Studyjnym starałem się przede wszystkim przekazać tym młodym ludziom swoje osobiste doświadczenia w taki sposób, aby nasza praca nabrała w pełni zawodowego, profesjonalnego wymiaru. Chciałem im wpoić, iż najważniejszą rzeczą i celem, do którego należy dążyć za wszelką cenę w teatrze jest konsekwentne, żelazne stosowanie formy, podstawy dzieła scenicznego. Sądzę, że w jakimś stopniu udało mi się ich do tego przekonać

- Jaka jest Pana recepta na rzetelne i w pełni profesjonalne aktorstwo?

- Całkowite i logiczne zrozumienie tego, że jest się na scenie nie po to, żeby wzbudzać zachwyt widzów i imponować im swoją kreacją. Aktor musi mieć poczucie, że jest częścią dzieła sztuki, niezwykle istotnym żywym elementem odpowiedzialnym za tworzenie scenicznej postaci. Trzeba pamiętać również o tym, iż dosłowne kopiowanie rzeczywistości i codzienności nie jest sztuką. Dzieło dokonuje się dopiero wtedy, kiedy określona rola jest odpowiednio przefiltrowana i zaprezentowana przez aktora, który z tego zdaje sobie w pełni sprawę. Jeżeli uzyskuje się taką świadomość grania, wtedy zupełnie inaczej traktuje się pobyt na scenie i samo uprawianie tego zawodu.

- Najbliższe Pana aktorskie plany na przyszłość...

- Już teraz zacząłem próby do teatralnego spektaklu "Władza" pióra współczesnego angielskiego dramaturga, który w swoim dziele porusza niezwykle istotną problematykę w pełni przystającą do naszej obecnej rzeczywistości, gdzie głównym argumentem działania władzy na poszczególnych jej szczeblach politycznych są pieniądze i umiejętność odpowiedniego posługiwania się nimi. Jeżeli chodzi o film, to w niedługim czasie planujemy z Janem Jakubem Kolskim rozpoczęcie zdjęć do obrazu "Jaśmin".

- Na koniec nie odmówię sobie przyjemności zadania Panu pytania, czy czuje się Pan po latach związany emocjonalnie z Łodzią?

- Łódź to miasto, w którym kończyłem studia w Szkole Filmowej. Tu zdobywałem pierwsze szlify aktorskie, dzięki czemu w późniejszym czasie zrodziły się moje marzenia.

Obecnie, po latach, ponownie często bywam w Łodzi, tym razem jako wykładowca wydziału aktorskiego. Te cykliczne wizyty są dla mnie trochę taką sentymentalną podróżą do krainy wczesnej młodości. W takich chwilach odżywają dawne wspomnienia, przeżycia, mniej lub bardziej istotne wydarzenia z tamtych lat łącznie z zapachami murów Filmówki, które zapamiętałem jeszcze z czasów studenckich.

Myślę, że z tym miastem zawsze będę w jakimś sensie związany sentymentalnie tym bardziej, że tu nastąpił początek tego wszystkiego, co w moim życiu okazało się niezwykle ważne, istotne i pozostające nieprzerwanie do chwili obecnej jego integralną częścią.

Na zdjęciu: Janusz Gajos.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji