Artykuły

Do diabła! - Nowak o Szapołowskiej i nie tylko

Czy należy uznać, że obniżenie standardów etyki pracy na scenie jest zjawiskiem charakterystycznym dla całego środowiska? Że skandal w teatrze, wywodzącym swą tradycję od Zespołu Aktorów Narodowych JKMości to przysłowiowy wierzchołek góry lodowej? - pyta Maciej Nowak w felietonie dla Krytyki Politycznej.

Uszy mi płoną ze wstydu, gdy bliższym i dalszym znajomym tłumaczyć się muszę z tego, co zdarzyło się w Teatrze Narodowym. Co to ma ze mną wspólnego? Czy ja jestem tam dyrektorem? Czy to ja nie przyszedłem na spektakl, bo poprosiłem o azyl kulinarny w studio Dzień dobry TVN? A odczepcie się wszyscy ode mnie! Spadajcie na drzewo! Idźcie do diabła! A jednak tak prosto odciąć się nie da. Jeszcze za czasów mojej dyrekcji w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku mówiliśmy z Pawłem Demirskim, ówczesnym kierownikiem literackim, że pracując w jednym polskim teatrze, tak naprawdę bierze się odpowiedzialność za cały polski teatr i jego wizerunek. Tak więc afera z Grażyną Szapołowską, aktorką, która nie pojawiła się na przedstawieniu w macierzystym teatrze, nie jest tylko wewnętrzną sprawą najstarszej polskiej sceny. To problem wiarygodności sztuki, której bronimy i którą uprawiamy.

Przed laty w Wybrzeżu miałem identyczny problem i wtedy z dnia na dzień pożegnałem się z artystką, która nie przyszła na przedstawienie. Tym razem jednak dużo ważniejszy od przebiegu całego incydentu jest fakt, że zdarzyło się to w Teatrze Narodowym, teatrze, który jest matką i ojcem całego polskiego gospodarstwa teatralnego. Czy należy uznać, że obniżenie standardów etyki pracy na scenie jest zjawiskiem charakterystycznym dla całego środowiska? Że skandal w teatrze, wywodzącym swą tradycję od Zespołu Aktorów Narodowych JKMości to przysłowiowy wierzchołek góry lodowej? Tak chciałoby to widzieć wielu komentatorów. Tymczasem tryumf telewizyjnej chałtury nad spektaklem artystycznym mógł się zdarzyć wyłącznie tam, gdzie od dawna prowadzi się flirt z komercją.

Zaczęło się prawie 30 lat temu w Teatrze Współczesnym w Warszawie, gdzie z pewnym osłupieniem obejrzeliśmy w 1983 roku premierę "Jak się kochają w niższych sferach". Na scenie, na której warszawska inteligencja oglądała premiery Axera, Kreczmara, Mrożka pojawiła się pozycja, z którą trudno było sobie poradzić. Najlapidarniej podsumował to Jacek Sieradzki w recenzji w tygodniku "Polityka": "Treść sztuki jest żadna, przedstawienie jest dokładnie o niczym". Ale zaraz też przystąpił do obrony. "Teatr na szczęście wcale tego nie ukrywa. I to, że nie ukrywa, daje mu z miejsca przewagę wobec 3/4 całej masy teatralnej produkcji, która przecież także jest o niczym, chociaż usilnie przekonuje nas o swoich przepastnych głębiach i nowoczesnym artyzmie".

Wyznanie artystycznego cynizmu, zarówno po stronie teatru, jak i krytyki, stało się sztandarem kilkunastu następnych sezonów. Pod nim weszliśmy w epokę neoliberalną, gdzie wszelkie hamulce puściły już całkowicie i konieczność zabiegania o poklask widzów i wysoką frekwencję stała się naturalne i zgodna z oczekiwaniami nowego systemu. W tym kontekście wybór Grażyny Szapołowskiej wydaje się całkowicie zrozumiały. Ale czy ona jedna spośród gwiazd polskiej sceny podejmuje podobne decyzje? Czy tylko ona psuje środowiskowe normy i obyczaje? Niestety, wielu chodziło na jabłka do sąsiada, ale to Szapołowska jako pierwsza wpadła w łapki dozorcy przy przechodzeniu przez płot. Zresztą sam dozorca też ma swoje za uszami. O kolizji terminów i obowiązków gwiazd uwikłanych między teatrami publicznymi a komercyjnymi widowiskami mówi się od lat. Pouczająca jest anegdota o inspicjencie, który upewniwszy się telefonicznie, że aktorka jest gotowa do spektaklu, nie może jej wywołać przez interkom, by weszła na scenę. W końcu zdesperowany wykonuje kolejny telefon i wtedy okazuje się, że artystka - owszem - czeka w kulisach, tyle że należących do pewnej prywatnej antrepryzy, odległej o kilka ulic od macierzystego teatru.

Ciekawe, że nie słychać o podobnych skandalach wśród artystów nowego teatru, autentycznie przejętych społeczną i artystyczną misją sztuki, którą uprawiają. Jeżeli nawet ze względów materialnych decydują się na pracę w serialu czy sitcomie to priorytetem pozostaje teatr. Bo przecież nie ma co propagować ascezy i życia zakonnego, o to akurat mnie podejrzewać nie możecie w najmniejszym stopniu. Trudno natomiast sobie wyobrazić, by przed koniecznością odwołania spektaklu postawili kolegów i publiczność Stanisława Celińska, Małgorzata Hajewska, Katarzyna Warnke, Andrzej Chyra, Sebastian Pawlak, Jacek Poniedziałek czy Krzysztof Zarzecki. Lekceważenie misji twórcy jest charakterystyczne w środowiskach przesiąkniętych bezwzględnym cynizmem epoki transformacji. Niesprawiedliwe jest oskarżanie o to całego polskiego teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji