Artykuły

Wychowała ją opera. Teraz jej kariera nabiera rozpędu

- Mama, znając kulisy zawodu, zwyczajnie bała się o mnie. To nie tylko ciężka praca. Potrzebny jest także łut szczęścia - mówi KATARZYNA ZAWIŚLAK-DOLNY, aktorka Teatru Słowackiego, którą w poniedziałek mogliśmy oglądać w krakowskim Centrum Kinowym ARS w premierowym w filmie "Zniknięcie".

Czy to prawda, że jesteś dzieckiem Opery Krakowskiej?

- Można tak powiedzieć. Rzeczywiście w operze spędziłam większość swojego dzieciństwa. Mama - solistka operowa zabierała mnie i moją siostrę na próby, kiedy nie miała nas z kim zostawić. Do dziś jestem jej za to bardzo wdzięczna.

I tak właśnie zaczęła się Twoja miłość do sceny?

- Myślę, że tak. Chłonęłam atmosferę teatru. Przymierzanie kostiumów i czesanie peruk było świetną zabawą. Ale kiedy oznajmiłam rodzicom, że zamierzam zdawać do szkoły teatralnej, nie byli zachwyceni

Dlaczego?

- Mama, znając kulisy zawodu, zwyczajnie bała się o mnie. To nie tylko ciężka praca. Potrzebny jest także łut szczęścia. Mama wiedziała, że jestem wrażliwa. A w tym zawodzie trzeba być odpornym. Dużo też zależy od współpracy z ludźmi, których się spotyka na swojej drodze.

Mama ocenia Twoje sceniczne występy?

- Tak, zawsze usiłuje przemycić uwagi w stylu: "było cudownie, ale... mam takie małe zastrzeżenia, ale... nie przejmuj się". Wystarczy wtedy na nią spojrzeć i od razu wiadomo, że było do kitu. Liczę się z jej zdaniem, bo to doświadczona profesjonalistka. Choć nie ukrywam, że czasami wolę z nią pójść na wino i porozmawiać po prostu o życiu, a nie o moim aktorstwie.

Myślisz, że dopisało Ci szczęście?

- Oj tak! Lubię swoje życie. Między innymi dlatego, że mogę się spełniać zawodowo. Blisko rok temu skończyłam PWST, a już miałam szansę spróbować swoich sił w kilku rolach na scenie krakowskiego Teatru Juliusza Słowackiego.

Na deskach Słowackiego możemy Cię zobaczyć w spektaklu "Tango Piazzola" czy w "Tragedii Makbeta". Ostatnio zapisałaś też na swoim koncie debiut w niezależnym filmie pt. "Zniknięcie", który miał wczoraj premierę w ARS-ie.

- Jego scenariusz powstał w oparciu o powieść "Bieguni" Olgi Tokarczuk. Moja bohaterka przeżywa kryzys w związku małżeńskim i w pewnym momencie po prostu znika. Rola Jagody była dla mnie ogromnym wyzwaniem. Tę postać odbieramy z perspektywy głównego bohatera Michała - męża Jagody. Trudność roli polega na tym, że obraz żony jest subiektywną projekcją Michała.

Czy jest szansa, że w najbliższym czasie będziemy już mogli oglądać ten film na ekranach krakowskich kin?

- Myślę, że niedługo trafi do kin studyjnych.

Jako początkująca, młoda aktorka nie myślałaś o wyjeździe do Warszawy?

- Rzeczywiście taki trend jest coraz bardziej zauważalny. Ja jednak dziś nie myślę o zmianie miejsca, bo nie wykorzystałam wszystkich możliwości w Krakowie, a z zadań powierzonych mi w teatrze chciałabym się jak najlepiej wywiązać. Wcale się nie zarzekam, że kiedyś nie wyjadę. W moim zawodzie liczy się bowiem zdobywanie różnych doświadczeń.

Jest coś, czego nie zrobiłabyś dla aktorstwa?

- Na pewno nie poświęciłabym mnie - Kasi. Chciałabym zachować zdrowy dystans do pracy, siebie, otoczenia. Mam nadzieję, że nigdy nie będę ślepo gonić za popularnością i sukcesem.

Nazwisko Zawiślak-Dolny zostawiłaś z sentymentu?

- Tak. Moją rodzinę tworzą w większości kobiety. Po ślubie zdecydowałam, że przy nim zostanę, bo na mnie i mojej siostrze właściwie kończy się nasz ród.

Mąż nie protestował?

(śmiech) - Zawarliśmy pewien układ. Nasze dzieci będą już nosić jego nazwisko. Ale nasz kot - Banan nazywa się Zawiślak-Dolny

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji