Artykuły

Uwaga, coś mi się podobało

"Lalka" w reż. Wojciecha Kościelniaka z Teatru Muzycznego w Gdyni na XXX/XXXI Warszawskich Spotkań Teatralnych. Pisze Dorota Masłowska w swoim blogu na stronie WST.

Tych, którzy próbują zdewaluować moje jadowite połajanki twierdząc, że łajam wszystko techniką "jak popadnie", chciałam jeszcze bardziej przekonać, że w niczym nie miałam racji, skrytykowane przeze mnie przedstawienia są tak naprawdę b. głębokie i re-we-la-cyj-ne, a także ostatecznie się wystawić i zdemaskować swój jarmarczny gust: w piątek byłam na "Lalce" Teatru Muzycznego w Gdyni i podobało mi się bardzo.

Oczywiście jest to po prostu bardzo dobry pop i jeśli twórcy ryzykowali, to na pewno nie szokującymi treściami od lat 45 - bo o tym przedstawieniu "Wieczór subwersywny" z pewnością nie napisze. Co jest odważne, to ewentualnie jego rozmach- "Lalka" to ponad trzy godziny cyrkowych niemal wyczynów ogromnego i niezwykle sprawnego zespołu, monumentalna, rozpędzona, wysokobudżetowa maszyneria aktorska, scenograficzna i muzyczna. I bardzo się cieszę, że została zaprzężona ona do rozczytania "Lalki"; nie będzie to szczególnie odkrywcze, gdy napiszę, że pod bidnym, złachanym płaszczykiem lektury obowiązkowej dla liceów i techników (Stanisław Wokulski- charakterystyka postaci), kryje się tam kawał wspaniałej światowej klasy literatury; bardzo się cieszę, widząc ją we współczesnej oprawie.

Jednocześnie - dzięki Bogu - jest to oprawa ciągle raczej rogowa i ebonitowa niż PCV : nie przeniesiono akcji w kosmos, a Wokulski nie wraca z wojny w Afganistanie, by założyć na Krakowskim Przedmieściu sklep z pokrowcami na Iphony. Stosunkowo nowe mechanizmy teatralne zostały bardzo nienachalnie i ze smakiem zaprzężone do oddawania poszumu starej płyty; ładne wideoprojekcje, muzyka, czasem intensywna i drapieżna, ale taka, że widz po 65 roku życia też nie ucieknie. Podstylizowanie wszystkiego na Tima Burtona: przerysowane makijaże, mimika, gestykulacja, nogi aktorów rozjeżdżające się jak w kreskówce i inne sztuczki dały musicalowi baśniowy oddech i wymanewrowały go ze ślepej uliczki ponurego spektaklu realistyczno-historycznego.

No właśnie: przedstawienie Wojciecha Kościelniaka wydało mi się krzepiąco demokratyczne. Można na nie pójść z matką, kochanką, profesorem, doktorem i absolwentem nauczania początkowego; ogląda się je z nieskomplikowaną, dziecięcą, szczerą przyjemnością, jest na tyle wielopłaszczyznowe i atrakcyjne, że nikt nie wyjdzie głodny, nikt nie wyjdzie ograbiony, a rozliczne odwołania do Hegla, Hokelbeta i Heinego-Medina nie podzielą publiczności na 1 procent widzów rozumiejących je i 99 procent nie rozumiejących ani ich, ani niewiele poza tym. Oczywiście to teatr typu użytkowego, nie poszukującego, nie ma co porównywać, ale ta łatwość w oglądaniu, przyjemność oglądania go wydała mi się nagle wielką wartością. Jak włączenie sobie Justina Timberlake'a po spędzeniu 2 tygodni na koncercie Atari Teenage Riots lub innych przejawach piłowania piłą innej piły.

00:07,

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji