Artykuły

Karuzela z aktorami

- Nie zdejmę przedstawienia, dlatego że aktor ma inne zajęcia. Gdybym przymknął na to oko, lawina by ruszyła. Nie zrobię tego dla nikogo - mówi Jan Englert, dyrektor artystyczny Teatru Narodowego.

Roman Pawłowski: Sejmowa podkomisja w ostatniej chwili właśnie zmieniła zapis o obowiązkowej zgodzie dyrektora na występy aktora poza teatrem. Aktor jednak nie będzie musiał prosić o zgodę, chyba że dodatkowa praca będzie kolidować z planami teatru. Kto ma to oceniać, ustawa milczy. Jan Englert: To jest paranoja, bo kto to ma sprawdzić? To oznacza całkowite zdemolowanie repertuaru, w tej sytuacji nie będzie można nic ustalić. Czy nowelizacja przepisów o działalności kulturalnej, która ma być poddana głosowaniu w Sejmie na początku maja, w ogóle coś zmieni w sytuacji teatrów repertuarowych? - Niewiele. Jedyna pozytywna rzecz to wyodrębnienie teatru jako instytucji artystycznej spośród innych instytucji kultury.

Jak często odmawia pan etatowym aktorom zgody na pracę poza teatrem?

- Kilkanaście razy w roku. Reguluje to regulamin teatru, który obowiązuje od początku mojej dyrekcji: mam prawo odmówić aktorowi zgody na pracę poza teatrem, jeśli jest ona sprzeczna z zadaniami artystycznymi lub planem pracy teatru. Muszę jednak przedstawić miesięczny plan prób i spektakli z co najmniej dwumiesięcznym wyprzedzeniem.

A ile razy zgodził się pan na dodatkowe zajęcia?

- Kilkaset w ciągu ostatnich ośmiu lat.

Zwolnił pan dyscyplinarnie Grażynę Szapołowską za to, że zerwała przedstawienie "Tanga" i w dniu, kiedy miała grać w Narodowym, wystąpiła w telewizyjnym show "Bitwa na głosy". Czy wcześniej dochodziło do sytuacji, że aktor nie pojawił się na spektaklu, w którym występuje?

- Zdarzało się, że aktor nie przyszedł, bo zapomniał, zaspał albo zapił. Nie pamiętam jednak, aby ktoś świadomie zlekceważył wpisany do repertuaru spektakl i zamiast do teatru poszedł do telewizji.

Sam pan też występuje poza Narodowym. Gra pan m.in. gościnnie w Teatrze Polonia i TR Warszawa. Sam pan sobie udziela zgody na te występy?

- Nie jestem członkiem zespołu aktorskiego, w związku z tym nie obowiązuje mnie ten regulamin. Jako aktor jestem wolnym strzelcem, Teatr Narodowy także musi ze mną podpisywać osobną umowę, kiedy gram. To nie jest mój wybór, ale przepis prawny, nie mogę być członkiem zespołu, którym kieruję. Dlaczego gra pan w innych teatrach?

- Bo reżyserzy nie za bardzo chcą mieć w obsadzie dyrektora. Nie mam wielu ofert, występuję u siebie tylko w paru spektaklach.

Ale dopasowuje pan repertuar Narodowego do swoich zajęć poza teatrem?

- Przecież ja o swoich planach nie muszę informować samego siebie. Nie będę ukrywał, że kiedy mam wyjechać ze spektaklem "T.E.O.R.E.M.A.T." Grzegorza Jarzyny za granicę, to tak układam repertuar, żebym nie był potrzebny w tym czasie. Ale staram się, aby praca w innych teatrach nie kolidowała z obowiązkami. Np. premierę u Jandy zrobiłem w lipcu, podczas urlopu.

Czy wie pan, ilu aktorów z zespołu Narodowego występuje w telenowelach?

- Myślę, że wszyscy.

Nie, piętnastu.

- Ale nie powie pan, że Danuta Stenka gorzej gra w teatrze, bo występuje w telewizji.

Zastanawiam się, jaką aktorką mogłaby być, gdyby nie dzieliła swego talentu między seriale i reklamy.

- A jakim ja mógłbym być aktorem, gdybym nie był dyrektorem? To gdybanie.

Rozumiem udział aktorów w filmach czy zamkniętych serialach, ale dlaczego godzi się pan na ich występy w telenowelach, które są artystycznie żadne?

- Jeśli to nie koliduje z pracą teatru, nie mam powodu, aby się na to nie zgadzać. Nie oszukujmy się, teatr repertuarowy to także konieczność zapełnienia widowni. Narodowy gra od 400 do 500 przedstawień rocznie, w zeszłym roku mieliśmy około 90 procent frekwencji. Połowa tej publiczności przychodzi nie na tytuły czy reżyserów, ale po to, by "zwiedzać" znanych aktorów. Muszę tylko pilnować, aby towar, jaki sprzedaję publiczności, miał znamiona

Jan Englert na próbie "Tanga" Mrożka, w którym grała także Grażyna Szapołowska. 14 kwietnia Englert rozwiązał umowę z aktorką, bo kilka dni wcześniej, zamiast stawić się na spektaklu, wystąpiła w telewizyjnym show artystyczne. Aby stał na wysokim poziomie rzemieślniczym. Jeżeli zajęcia w reklamie czy serialu obniżają ten poziom, wtedy zwracam uwagę aktorowi, najpierw prywatnie, a jeśli to nie pomaga, rozstajemy się. Doszło do takich rozstań?

- Za mojej dyrekcji z Narodowego odeszło kilku aktorów, których zajęcia pozateatralne nie pozwoliły na pracę w pełnym wymiarze. Chodzi o Ignacego Gogolewskiego i Artura Żmijewskiego?

- Nie mogę i nie chcę wymieniać nazwisk. Nigdy jednak nie doszło do sytuacji, w której aktor nie przyszedł na spektakl, bo był zajęty gdzie indziej.

Sprawa Szapołowskiej to wierzchołek góry lodowej. Aktorzy nie tylko w Narodowym mają coraz mniej czasu dla teatru. Dlaczego?

- Zmieniła się sytuacja na rynku aktorskim. Skończyły się czasy, kiedy ewentualnie jeden z kilkunastu filmów produkowanych w ciągu roku sięgał po jakiegoś aktora z zespołu teatralnego. Czy pan wie, ile w tej chwili kręci się w Polsce seriali? Trzydzieści kilka. Kiedy ostatnio reżyserowałem dyplom w szkole teatralnej, na próbie generalnej nie miałem dwóch aktorów, bo byli zwolnieni do serialu. W ciągu minionego roku to się jeszcze pogorszyło. Epizodyści dostali dużo ofert z telewizji, mają większe niż kiedyś możliwości zarabiania pieniędzy. Z pracy w teatrze nie czerpią satysfakcji na miarę swoich oczekiwań, w związku z tym mniej chętnie uczestniczą w próbach. Większość nie towarzyszy premierze, w której nie grają. Do tego jeszcze dochodzą występy w innych teatrach, przecież to się zrobiła prawdziwa karuzela! Aktorzy z Krakowa występują w Warszawie, ci z Warszawy jeżdżą do Wrocławia, ci z Wrocławia - do Warszawy. Moi aktorzy grają w Teatrze na Woli, Polonii, Dramatycznym, nie mówiąc o Gdańsku i Wrocławiu. Wystarczy, że w teatrze X dyrektor zmieni repertuar i zaczyna się efekt domina, którego i ja padam ofiarą. Funkcjonujemy wszyscy w czymś, co ma znamiona zorganizowania, ale to jest wolnoamerykanka. Istnieją jednak teatry, w których aktorzy angażują się w stu procentach w pracę zespołową - Wałbrzych, Legnica, Szczecin.

- Tak, ale to dotyczy mniejszych ośrodków, gdzie zbierają się grupy artystów, zazwyczaj młodych, na dorobku. Czas istnienia takich zespołów jest ograniczony. Podobnie było też w czasach PRL-u, teatry w Kaliszu czy Nowej Hucie funkcjonowały dobrze przez rok-dwa i się rozpadały. To są sprinterskie pomysły. Teatr Narodowy to maraton. Trzeba zaplanować, jak przebiec 42 kilometry przy pomocy najlepszych biegaczy, jacy są dostępni.

Musi pan mieć koniecznie gwiazdy na etatach? Nie mogą biegać gościnnie?

- Problem polega na tym, że gościnny aktor dyktuje swoje warunki, muszę dostosowywać repertuar do jego kalendarza. Możemy się na coś umówić, ale on może po miesiącu przyjść i powiedzieć, że ma film. I ja nie mam na to żadnego wpływu, muszę zmieniać repertuar. Stąd wynika odwoływanie przedstawień. Nigdy nie dotyczy to jednak aktorów etatowych.

To, o czym pan mówi, to jakaś hybryda teatru zespołowego, kontraktowego i impresaryjnego. Niewiele ma to wspólnego z ideą teatru, który grupuje się wokół lidera - artysty, dyrektora czy reżysera - i pracuje wspólnie, rozwija się z przedstawienia na przedstawienie.

- Może nie ma już takich liderów? W chaosie zgubiliśmy kryteria. Środowisko teatralne jeszcze do stanu wojennego, a może trochę dłużej, miało dość jasno określone kryteria ocen, wartości, hierarchię. Dzisiaj nikt nie wchodzi na drabinę, tylko ją przewraca razem z tym, który siedzi na górze. Ja chodziłem na spektakle Tadeusza Łomnickiego po dziesięć razy, stałem za kulisami i podglądałem, jak grają wielcy. Tego dzisiaj nie ma. Młodzi uważają, że jak nie zrobią do poniedziałku kariery, to jej nie zrobią nigdy. W takim systemie żyjemy. Nie ma co udawać świętego ani się oburzać. Trzeba ratować, co się da.

Nie poczuwa się pan do odpowiedzialności za tę sytuację? Był pan rektorem Akademii Teatralnej, kształcił pan tych aktorów.

- A pan czuje się odpowiedzialny za bezczelność i brak etyki wielu dziennikarzy?

Aleja nie uczę studentów dziennikarstwa.

- Przyzwoitości nie można nauczyć. Kodeks etyczny to umowna i często reformowana konwencja. Za jej respektowanie odpowiedzialność ponosimy wszyscy. Jako rektor czuję tę odpowiedzialność za kształcenie zawodowe i naukę zasad etycznych. Pierwsze jest do uchwycenia, drugie w ostatnich czasach zdewaluowaliśmy w imię źle pojętej wolności.

Gdzie jest ostateczna linia obrony teatru, za którą nie można się cofnąć?

- Nie zdejmę przedstawienia, dlatego że ktoś ma inne zajęcia Gdybym przymknął na to oko, lawina by ruszyła. Nie zrobię tego dla nikogo.

Co pan sądzi o pomyśle kontraktów na wyłączność? Takie kontrakty podpisują m.in. aktorzy w Deutsches Theater w Berlinie, niemieckim odpowiedniku Narodowego. Nie mogą przez określony czas występować poza swoim zespołem.

- Aktor musiałby dostać przynajmniej częściowy ekwiwalent tego, co traci. Problem polega na tym, że w teatrach niemieckich repertuar jest planowany jak w operze, rok do przodu. Robimy w tej chwili z TR Warszawa wspólną produkcję spektaklu "Nosferatu", zagra w niej aktor niemiecki, ja wiem, co on będzie robił do maja przyszłego roku. U nas to niemożliwe.

Teatr Narodowy otrzymuje dużą dotację, czy to nie jest zobowiązanie, aby aktorzy skupiali się na pracy scenicznej?

- To mit, że Narodowy dysponuje dużym budżetem. Większość z 23 min zł naszej dotacji idzie na utrzymanie budynków i amortyzację. Na honoraria i produkcję przedstawień mamy ok. 4 mln zł. W tej chwili płacimy poniżej średniej warszawskiej.

Teatr repertuarowy to jednak nie tylko pieniądze, to także inwestycja artystyczna w aktorów. Mówił o tym Grzegorz Jarzyna: "Teatry repertuarowe są kuźniami, gdzie przez mozolne próby szlifuje się talenty aktorów. Telewizja na tym żeruje, przejada ten potencjał, dezorganizuje pracę i niszczy wizerunek aktora, przyprawiając mu gębę". Inwestujecie w aktorów, spotykacie ich z dobrymi reżyserami, świetną literaturą. A następnie oddajecie ich w ręce komercyjnych producentów bitew na głosy i oper mydlanych. Nowe przepisy, które ma uchwalić Sejm, przewidują możliwość rekompensaty od producentów za "wypożyczenie" aktora. Będzie pan żądał odszkodowań?

- Zobaczymy, jak to będzie działać. Na pewno producenci telewizyjni powinni płacić, przynajmniej koszty świadczeń, ZUS. Czekają nas zapewne trudne negocjacje, producenci będą żądać dyspozycyjności.

Teatr zespołowy ma w Polsce przyszłość?

- Jestem o tym przekonany. Mimo wielu kłopotów ciągle jeszcze jest w aktorach potrzeba bycia w zespole. Z czego ona się bierze? Dlaczego w sytuacji, kiedy mogą zarobić worki pieniędzy poza teatrem, trzymają się zespołu? Co powoduje, że sobie utrudniają życie? Dla niektórych zapewne ważna jest stabilizacja, pensja, ubezpieczenie.

- Ale ZUS dzisiaj nie jest problemem, aktorzy bez etatu mają zazwyczaj firmy i ZUS płacą sami.

Ambicja artystyczna?

- Powiem panu: nic nie zastąpi aktorowi tego, co jest podstawową miarą naszej twórczości - reakcji widowni. Brzmi to górnolotnie, ale jest prawdziwe. W żadnym z mediów nie ma tej niezwykłej frajdy z żywego kontaktu. Im bardziej się wirtualizujemy, tym większa jest potrzeba żywego odbioru. I dlatego jestem optymistą, jeśli chodzi o teatr. Tego nie zastąpi ani kino, ani telewizja, ani show. Tego, że biorę oddech i ze mną bierze oddech publiczność. I drugi powód: największa szansa trafienia na wydarzenie artystyczne ciągle jeszcze jest w teatrze. Co byśmy o tym negatywnego nie pisali, poziom teatru w Polsce nie jest zły. Gdybym w to nie wierzył, co by mnie trzymało przy tej funkcji? To ma wciąż głęboki sens.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji