Artykuły

Wieszcz rodzi się w pod Pałacem?

"Mickiewicz. Dziady. Performance" w reż. Pawła Wodzińskiego w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej.

Paweł Wodziński pokazał w Teatrze Polskim w Bydgoszczy, że ludzie spod krzyża na Krakowskim Przedmieściu nie tylko dziedziczą po romantyzmie, ale też tworzą jego nową, groźną postać.

Gdy powstawały Mickiewiczowskie "Dziady", w Europie powszechne było przekonanie, że "Polska to dzicz". U Woltera i Heinricha Heinego, w opracowaniach podróżników i historyków dominowały opisy nieprzejezdnych błot, zbydlęconych ludzi, prymitywnie zarządzanych wsi, chłopów jako niewolników dworu. Wodziński przywołuje te teksty w spektaklu "Mickiewicz. Dziady. Performance". Skoro świat zachodni ocenił nas wówczas tak jednostronnie, może i my dziś przegapiamy coś istotnego? Może gdzieś powstaje właśnie jakiś wielki mit narodowy?

Twórcy przenoszą kolejne fragmenty "Dziadów" w sfery, na które łatwo dziś spojrzeć ze strachem, z obrzydzeniem czy poczuciem wyższości. Obrzęd odbywa się więc wśród namiotów, bud, śmieci, w tłumie koczowników. Brakuje tylko transparentu "Nie ma już miejsca", jaki wystawili mieszkańcy włoskiej Lampedusy w obronie przed kolejnymi falami uciekinierów z Afryki Północnej. Brudna noclegownia dla bezdomnych zastępuje celę Konrada (Michał Czachor). Szalona Pani Rollison (Beata Bandurska) wychodzi do Senatora (Roland Nowak) zza barierki, jakimi jeszcze niedawno ogradzano Pałac Prezydencki.

"Cudaki spod krzyża", sentymentalni menele z hipisowską czy punkową przeszłością, emigranci domagający się miejsca w starej, wygodnie urządzonej Europie - oni nie mają oporów, by formułować dziś roszczenia i dawać wyraz emocjom. Są impulsywni i gwałtowni, a z punktu widzenia racjonalnych obserwatorów dzicy, ale najgłośniej wykrzykują swoje wywrotowe: "Coś jest nie tak!". "Romantyzm" w ich wykonaniu nie ma twarzy bladego chłopięcia ani przyjemnej kolorystyki obrazów Malczewskiego. To romantyzm wściekły, brutalny, pełen niszczycielskiej furii. Tym gorzej dla romantyzmu? Tym gorzej dla świata, który za 200 lat będzie musiał rozbrajać kolejny mit o walce, wspólnocie i nieczułych tyranach?

Paweł Wodziński, realizując przed rokiem w Bydgoszczy projekt "Słowacki. 5 dramatów. Rekonstrukcja historyczna", skumulował na scenie całą romantyczną rekwizytornię z piorunami, liliami, świecami nagrobnymi, z trupami pomordowanych i samobójców. Sięgając po Mickiewicza, szukał nie tyle charakterystycznych lejtmotywów, ile odpowiedniej temperatury emocjonalnej. Na tle prowizorycznego obozu uchodźców pogański rytuał odzyskuje pierwotną brutalność. Nie ma miejsca na żadne aniołki, motylki, baranki. Guślarz (Mateusz Łasowski) ma charyzmę i gwałtowność szamana wudu, wezwane duszyczki wcielają się w pokracznych szmaciarzy, sponiewierana Zosia ląduje w błocie. Kukła "pana z dworu" odegra kluczową rolę w zbiorowym seansie nienawiści - będzie miażdżona, szargana i tłuczona z niepokojącą pasją.

W "Wielkiej Improwizacji" wyśpiewywanej przez barda noclegowni (Michał Czachor) czuć determinację. Gdy w poświęconym Wielkiej Emigracji "Klubie polskim" Pawła Miśkiewicza (Teatr Dramatyczny w Warszawie) te same słowa wygłaszał niedawno Mariusz Benoit, przebijało z nich rozczarowanie. Czachor jest w improwizacji bezczelny, nabuzowany, pozbawiony zahamowań. I na tyle pewny siebie, że faktycznie mógłby tę potyczkę z Bogiem wygrać.

Towarzyszący "Rollisonowej spod krzyża" ksiądz Piotr (Mateusz Łasowski) ma zwierzęcą siłę i gibkość, tłum za barierkami emanuje autentycznym gniewem. Spektakl oparty jest w dużej mierze na fizyczności, rytmach i sprzężeniu, jakie ma się dokonać między tekstem, aktorami i widownią. Tak, chodzi o emocje. Wodziński próbuje widzów zdrowo przestraszyć. Przekonuje, że nowy romantyzm staje się już. I jest wymierzony przeciwko wszystkiemu, co przyjęło się uważać za "zdobycze cywilizacyjne". Być może pod krzyżem albo na Lampedusie działa właśnie wieszcz przyszłości. Pół biedy, jeśli jest nim Jarosław Marek Rymkiewicz. Ale bardziej prawdopodobne, że wieszcz przyjdzie z kultury, której nie znamy i nie rozumiemy. Wodziński dołącza do Pawła Demirskiego i Moniki Strzępki czy Jana Klaty, którzy wielokrotnie wskazywali już w swoich spektaklach na grupy, które zbyt łatwo się lekceważy. Pokazywali ich siłę, jej zakorzenioną u wieszczy symbolikę, kryjący się w nich potencjał buntu.

Niektóre ekwiwalenty, jakie Wodziński proponuje dla Mickiewiczowskich motywów, nie sprawdzają się. Gdy np. przebiera gości Balu u Senatora we współczesne ubrania, spektakl rozpada się, kruszy - okazuje się, jak bardzo jest w wielu miejscach "ponaciągany". Udało się jednak stworzyć wrażenie, że dzieją się rzeczy, które muszą wkrótce wymknąć się spod kontroli.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji