Artykuły

Wcześniejsza emerytura

Po 40 latach Jerzy Stuhr żegna się ze sceną. Rola u boku Krystyny Jandy w "32 omdleniach" Antoniego Czechowa w warszawskiej Polonii to jego ostatni występ teatralny.

Najgorzej czuję się, kiedy odpoczywam - powtarza Jerzy Stuhr. I dodaje, że musi być w ciągłym ruchu ze strachu przed stagnacją. Zagrał ponad 60 ról filmowych, niemal tyle samo teatralnych, napisał osiem scenariuszy i sześć razy stanął za kamerą. W tym miesiącu skończył 64 lata i przyznaje, że przystopował. - Ten strach przed stagnacją z wiekiem mija. Wiem, że zbliża się okres, kiedy zamienię się w obserwatora życia, i muszę się do tego przygotować. To już nie jest czas, kiedy za wszelką cenę muszę coś robić - przyznaje. Coraz rzadziej przyjmuje role filmowe, a w teatrze woli być widzem. Na scenie ostatnio pojawił się w 2005 r. w "Ryszardzie III" własnej reżyserii. - Teatr jest zaborczą kochanką, której trzeba służyć wiernie. A ja poświęciłem się filmowi i nie miałem na teatr czasu - mówi. Teraz, po sześciu latach przerwy, wraca u Krystyny Jandy. W "32 omdleniach" gra m.in. artystę, który żegna się ze sceną. Tak jak on sam.

- Nadeszła epoka teatru, który estetycznie się ode mnie oddala - wyjaśnia. Nie podoba mu się to, co proponują młodzi reżyserzy, nie rozumie zachwytów nad Janem Klatą czy Mają Kleczewską. I choć jego krakowscy koledzy, np. Anna Dymna i Krzysztof Globisz, przeżywają u nich drugą sceniczną młodość, on nie zdecydowałby się na taki eksperyment. Dla niego ten teatr jest zbyt krzykliwy i powierzchowny. I wcale nie rewolucyjny. - To, co oni robią, to dla mnie wyważanie otwartych drzwi. Mam wrażenie, że widziałem już to wszystko w latach 70. w teatrze studenckim i zachodnim. Ta plakatowość, fragmentaryczność i pastwienie się nad człowiekiem, to wszystko już było - mówi. I dodaje, że przeraża go, w jak bezlitosny sposób młodzi reżyserzy pokazują degradację człowieka, nie starając się go zrozumieć. - Psychologia i poezja z teatru wyparowały. Ja chcę, żeby teatr mnie wzruszał, a spektakle pana Klaty czy pani Kleczewskiej mnie nie wzruszają. Czasem tylko przerażają - dodaje.

Ich przedstawienia ogląda, ale tylko z poczucia obowiązku. Najczęściej, kiedy jest jurorem na festiwalach i nie ma wyjścia. Jedynym reżyserem młodszego pokolenia, którego podziwia, jest Krzysztof Warlikowski. - Jako jedyny kontynuuje tradycję teatru psychologicznego, którego jestem zwolennikiem. Pochyla się nad każdą postacią i potrafi wydobyć z aktorów niesamowity ładunek emocjonalny. W jego sztukach bohaterowie mnie wzruszają - mówi aktor. I dodaje, że u Warlikowskiego mógłby zagrać. Na razie gra jego syn.

Upadek zawodu

Jest tradycjonalistą. Blisko mu w tym do Zbigniewa Zapasiewicza, który w jednym ze swoich ostatnich wywiadów powiedział: "Ci nowi ludzie całkowicie odrzucają teatr, który myśmy budowali. Oni chcą go zburzyć i postępują tak, aby wszystko objąć swoim modelem myślenia Reszta jest całkowicie do wyrzucenia". Stuhr uważa, że to zbyt ekstremalna opinia, ale częściowo podziela poglądy Zapasiewicza. - Bunt młodych jest dla mnie zrozumiały. Moje pokolenie też się buntowało i proponowało jakąś nową estetykę. Ale my więcej czerpaliśmy z tradycji. Ten bunt był transformacją tego, co zastaliśmy, a dziś jest absolutna negacja - mówi.

To młode pokolenie, z którym nie do końca mu po drodze, to jego uczniowie - Stuhr przez wiele lat był rektorem krakowskiej PWST. Odmienna wizja teatru to jeden z powodów, dla których w 2008 r. zrezygnował z tej funkcji. Stwierdził, że przyszła kolej na kogoś, kto lepiej rozumie nową estetykę i potrzeby aktorów. A że te się zmieniły, najlepiej świadczy fragment felietonu reżysera Michała Zadary: "W pewnym momencie Jerzy Stuhr powiedział, że w jego mniemaniu aktor musi posiadać niezbędne i obiektywne umiejętności techniczne. Co więcej, podał przykład takiej umiejętności. Według niego aktorzy muszą wiedzieć, którą nogą wchodzi się na scenę. Nie jest moim zamiarem nabijanie się z profesora, chcę jedynie podać ten przykład jako dowód na to, jak szybko zmienia się pojęcie warsztatu. Otóż żaden siedzący na sali młody reżyser nie był w stanie zaakceptować nauki profesora".

Dla Stuhra tak właśnie rozumiany warsztat to podstawa, nie podoba mu się, że dziś młodzi aktorzy stawiają na improwizację. I uważa, że nie wchodzą wystarczająco głęboko w rolę, nie potrafią jej konsekwentnie budować. - Ja się uczyłem psychologicznego budowania postaci pod okiem Jerzego Jarockiego i Andrzeja Wajdy. Człowieka konstruowałem, do bólu czasem. Ale konstruowałem, a nie atomizowałem - mówi.

Gdy odchodził z PWST, chciał oddać hołd tradycji i na zakończenie swojej kadencji zrealizował ze studentami "Sędziów" Wyspiańskiego. Przyznaje, że chciał, aby przed jego odejściem z uczelni wybrzmiał wysoki ton. Z kolei na swoje pożegnanie ze sceną wybrał trzy komediowe jednoaktówki Czechowa. - Ten repertuar budzi mój sentyment. Moje pokolenie na tych tekstach uczyło się w szkole teatralnej. Każdy z nas musiał przejść przez "Oświadczyny" czy "Niedźwiedzia". Spektakl w Polonii to dla mnie symboliczny powrót do młodości. Myślę, że w ten sposób zamykam pewien cykl i pokazuję, czego przez tych 40 lat w teatrze się nauczyłem - mówi aktor.

Niespełnione marzenie

Stuhr mógłby występować u starszych reżyserów tradycjonalistów, ale nie chce. Twierdzi, że kondycja nie pozwala mu dać z siebie wszystkiego, a na pół gwizdka grać nie zamierza. - Moje aktorstwo jest bardzo ekspansywne. Fascynował mnie w młodości Grotowski i to, ile można z człowieka wydobyć energii.

Jednak to wymaga ogromnego wysiłku psychicznego i fizycznego. Ja do tego muszę się w moim wieku specjalnie przygotowywać i to dosyć męcząca operacja - wyjaśnia. - Nie umiem uprawiać aktorstwa konwersacyjnego, tak sobie chodzić po scenie i mówić. Nie chcę mamić publiczności, a jestem już na krawędzi wytrzymałości - dodaje.

Aktorstwo filmowe nie jest tak ekspansywne, więc Stuhr postanowił skupić się na kinie. We Włoszech właśnie odbyła się premiera "Habemus papam" w reżyserii Nanniego Morettiego o pogrążonym w depresji papieżu, który po konklawe uświadamia sobie, że nie jest w stanie udźwignąć nowych obowiązków. Stuhr w tej produkcji wcielił się w rolę rzecznika prasowego Watykanu. W Polsce na razie nie gra, bo, jak mówi, nie dostaje ciekawych propozycji. Kolejni reżyserzy chcą go obsadzać w rolach podobnych do tych, które już kiedyś zagrał, a on szuka nowych wyzwań. - Zawsze odczuwam dreszcz podniecenia, kiedy czytam rolę i nie umiem jej zagrać, nie wiem, co o niej myśleć. Ale reżyserzy chcą od aktora tylko tego, co już umie, bo to mniej kłopotu. Nie zależy im, aby odkryć kogoś na nowo - uważa Stuhr.

Dlatego kolejną rolę napisał sobie sam. Chce zrealizować komedię, która częściowo będzie autobiograficzna. - To jest film wyrosły z konstatacji, że miałem ciekawe życie społeczne. Zacząć karierę, mówiąc wierszyki pod popiersiem Stalina, a kończyć w demokracji, gdzie wszystko wolno, to jest ciekawe życie. To będzie historia pokazana w krzywym zwierciadle. Pisząc scenariusz, za patrona miałem Andrzeja Munka, który umiał opowiadać historie Polaków jednocześnie w bolesny i prześmiewczy sposób - mówi aktor. - To ostatni osobisty temat, który we mnie tkwi. Chciałbym opowiedzieć kawał swojego życia. Jak na różne wydarzenia patrzyłem, jak byłem w nie zaplątany, jak historia mną miotała - dodaje. Niestety, na razie nie wiadomo, kiedy film powstanie, bo choć aktor połowę budżetu chce pokryć z własnej kieszeni, PISF nie dał mu dofinansowania. Ale Stuhr nie rezygnuje i składa kolejne podania.

Pisanie scenariuszy filmowych to dla aktora substytut pisania powieści. Bo, jak przyznaje, gdyby dziś miał wybrać zawód, zostałby pisarzem. Kilka książek już napisał. Na początku lat 90., po przebytym zawale serca, zdecydował się na autobiografię, a trzy lata temu sporządził sagę swojego rodu, "Stuh-rowie. Historie rodzinne". Ale jego niezrealizowanym marzeniem jest beletrystyka. - To piękne zajęcie. Wolność. Tutaj skreślisz, tam wyrzucisz, powołasz do życia, każesz umrzeć. I to bez żadnych konsekwencji - mówi aktor. - I nie musisz mieć sześciu milionów, jak na film - dodaje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji