Artykuły

Lubicz z twarzą kochanka

- Niestety, transformacja ustrojowa po 1989 r. w poważny sposób ukróciła instytucję mecenatu państwowego. Dziś państwo nie roztacza opieki nad twórcami sztuki, aktorzy i inni artyści pozostawieni są samym sobie - mówi TOMASZ STOCKINGER.

Tomasz Jóźwiak: Sztuka amerykańskiego pisarza Bernarda Slade'a pt. "Za rok o tej samej porze", w której kreuje pan postać szczęśliwego męża i troskliwego ojca, a zarazem namiętnego kochanka, jest komedią romantyczną. Nieczęsto się zdarza widywać pana w takich rolach. Czyżby miał pan już dość odtwarzania roli doktora Lubicza w "Klanie"?

Tomasz Stockinger: - Rzeczywiście, rzadko można mnie ujrzeć w filmie czy w serialu komediowym. Bardziej odpowiada mi kreowanie komediowej postaci w teatrze. Mój udział w sztuce, o której pan wspomniał, nie był podyktowany tym, że mam dość grania monotonnej roli, jaką niewątpliwie jest postać Pawła Lubicza. Sztuka Slade'a jest znakomita, bo zawiera głębokie przemyślenia co do relacji przyjaźni na linii mężczyzna -kobieta. Oto tych dwoje dorosłych osób, które na co dzień żyją ze swoimi rodzinami w zgodzie, od wielu lat każdego roku, w jeden tylko weekend potajemnie spotyka się, by przeżyć upojną noc, opowiedzieć o swoich dzieciach i partnerze. W ten sposób autor sztuki chciał nam zapewne pokazać, że przyjaźń między kobietą a mężczyzną jest możliwa, nie tylko ze względu na "łóżko", ale poprzez rozmowę, wspomnienia, dzielenie się radością i troskami.

Oceniając własny dorobek artystyczny, powiedział pan o sobie: "Jestem świetnym kierowcą, mam luksusowy samochód i pełny bak paliwa, ale nie ma drogi, po której mógłbym jeździć". Jak można to interpretować?

- Tak kiedyś odpowiedziałem mojemu synowi, który zapytał mnie, dlaczego gram w serialach telewizyjnych, a nie podejmuję się zagrania roli w filmie? Niestety, transformacja ustrojowa po 1989 r. w poważny sposób ukróciła instytucję mecenatu państwowego. Dziś państwo nie roztacza opieki nad twórcami sztuki, aktorzy i inni artyści pozostawieni są samym sobie. Zrobienie w Polsce filmu i zarobienie na nim graniczy z cudem, dlatego cały przemysł filmowy zwyczajnie podupada. Sytuację ratują więc seriale telewizyjne, jak choćby "Klan", które cieszą się ogromną popularnością, a co za tym idzie - przynoszą zyski.

Uważa pan zatem, że rola w "Klanie" jest dla pana złem koniecznym? Przecież dzięki tej kreacji jest pan teraz bardziej rozpoznawalny niż przedtem.

- Gdybym tak myślał, na pewno nie godziłbym się na granie w tym serialu. Chcę jedynie uzmysłowić odbiorcom kina fakt, że dziś opłaca się zrobić projekt, który będzie w miarę tani, spodoba się widzom i będzie trwał możliwie jak najdłużej. Grając w serialu telewizyjnym, trudno mówić o ambicjach i wyżynach twórczości artystycznej. Po pierwsze, aktor godzi się na rolę, której nie zna, bo uczy się jej z dnia na dzień. Po drugie, każdy odcinek ma być średnio dobry, czyli taki, który zrozumie przeciętny widz. W takim serialu nie ma głównej roli, są tylko role drugoplanowe. Z reguły gra opiera się na zbliżeniach, nie ma zbyt wielu plenerów, a teksty są miałkie. To jest sztuka - jak zrobić coś z niczego. W superprodukcjach gra się łatwiej, bo scenariusz jest dopięty na ostatni guzik, są główne role, aktorzy drugo- i trzecioplanowi.

Ale przyzna pan, że rola doktora Lubicza nie jest łatwa, choćby ze względu na naukę medycznej terminologii i poznanie tajników operacji plastycznych.

- Każdy aktor musi przygotować się do swojej roli najlepiej, jak potrafi. To jego obowiązek. Przy każdej produkcji filmowej czy telewizyjnej na planie pojawiają się profesjonaliści z danej dziedziny, którzy pomagają aktorom w precyzyjnym używaniu fachowego języka. Przy tej okazji my, aktorzy, zawsze uczymy się czegoś nowego.

Czy krzyczą jeszcze za panem na ulicy "doktorze Lubicz"?

- Teraz już rzadziej, ale gdy serial osiągnął szczyty oglądalności, nieraz tak mnie przezywano. Momentami stawało się to uciążliwe. Każde dowody sympatii są jednak bardzo miłe dla aktora. Jeśli jest się popularnym, trzeba z tym umieć żyć i przyzwyczaić się, że ktoś nazwie cię serialowym imieniem.

W jakim kierunku - pana zdaniem - zmierza dziś polskie kino?

- W kierunku komercji, która ma swoje dobre i złe strony. Producenci i aktorzy nie mogą myśleć wyłącznie o tym, że ich głównym celem jest zdobycie pieniądza, bo to wypacza cały sens tworzenia danego projektu. Pieniądz ma być środkiem w uzyskaniu celów wyższych, jakimi powinny być znakomite kreacje i pozostawienie w świadomości widzów trwałego śladu. Z pewnym rozczarowaniem spoglądam na to, co dzieje się na przykład w "Klanie". Serial zarobił już tyle pieniędzy i zamiast być coraz lepszym projektem, w moim odczuciu jest coraz gorszy. A może być lepszym serialem, gdyby zatrudnić bardziej doświadczonych aktorów, wykorzystać więcej plenerów, urozmaicić niektóre wątki. By poprawić jakość polskiego kina, trzeba pokładać nadzieję w twórcach niezależnych, którzy coraz śmielej poczynają sobie na naszej scenie filmowej. Bardzo im kibicuję i cieszę się z każdego projektu ambitnego kina niezależnego.

Aktorzy często podkreślają, że największa rola jeszcze przed nimi? A więc jaka rola przed panem?

- Nie rozpatrywałbym tak postawionego pytania w kategorii pojedynczej roli. Osobiście uważam, że największą rolą dla mnie jest każdy występ przed moją publicznością. Myślę, że w ciągu całej kariery artystycznej gram tę samą rolę. Rolę człowieka, który po drodze boryka się z podobnymi sprawami i problemami trapiącymi nas na co dzień. Bardziej cieszą mnie udane spotkania twórcze z widzami niż pojedyncza rola. Bo może być ona najpiękniej napisana na świecie, a potem koszmarnie zagrana albo odwrotnie - mogą być słabo zapowiadające się kreacje, które w końcowym efekcie miło zaskakują widzów.

Czy jest możliwe, by Tomasz Stockinger, kreujący raczej postaci opanowane, pełne ciepła i wrażliwości, przybrał kiedyś filmową maskę przestępcy lub zabijaki?

- Jeśli użycie na ekranie środków ekspresyjnych w postaci przemocy, wulgaryzmów czy seksu ma swoje artystyczne uzasadnienie, to dla aktora nie ma takiej roli, której nie mógłby zagrać. Jeżeli natomiast scenarzysta i reżyser posługują się takimi środkami tylko po to, by zaszokować widza, przykuć jego uwagę lub ściągnąć jak największą publikę, wtedy mamy do czynienia z artystycznym oszustwem. Bo w takim przypadku nie chodzi o pokazanie jakieś istotnej sprawy czy problemu, ale ważne jest, by widz się gapił, niekoniecznie rozumiejąc przekaz.

Woli pan grać w teatrze czy przed kamerą?

- Po latach spędzonych na planie serialu "Klan" odżywa we mnie naturalna potrzeba grania na scenie, kreowania czegoś ambitniejszego, mądrego, z przesłaniem dla odbiorców. Chciałbym zderzyć się z literaturą piękną, a nie powtarzać półsłówka typu: "Kiedy wrócisz, jadłeś już obiad, dokąd idziesz, była u nas sąsiadka". To z czasem staje się nudne dla wykonawcy.

Co na koniec naszej rozmowy chciałby pan przekazać młodym ludziom, którzy myślą o karierze aktorskiej?

- W moim zawodzie zawsze nie podobało mi się to, że za rzeczy ambitne, ważne, mądre, dobre, głębokie dostaje się bardzo mało pieniędzy. Natomiast za coś, co jest głupawe, prymitywne i ulotne aktorzy są bardziej gratyfikowani. Niestety, żyjemy w takim świecie, w którym za rzeczy ambitne nie wynagradza się wprost proporcjonalnie do ich wartości. Aktor musi przez cały czas dokonywać wyborów. Nie można być wyłącznie artystą, bo z tego się nie utrzyma rodziny. Jeśli ma się jakieś aspiracje twórcze, to czasem trudno wytrzymać beznadziejną głupotę komercyjną. Podejmując się ról mało ambitnych, ale dobrze płatnych, czasem trzeba pójść na kompromis i znienawidzić samego siebie. Młodzi ludzie, którzy chcą zostać aktorami, myślą tylko o dobrych stronach tego zawodu, bo chcą pokazać światu to, co mają najlepsze, to, co wynieśli ze szkół filmowych lub teatralnych. Ale życie jest okrutne i z czasem przekonają się, że trzeba mieć chęci i siłę, by walczyć o wartości i nie wpaść w sidła przygniatającej komercji.

Tomasz Stockinger [na zdjęciu], ur. 23 lutego 1955r., aktor filmowy, teatralny, gwiazda polskich seriali. W 1984 r. wyjechał do Kanady, skqd powrócił po pięciu latach. Współpracował z warszawskimi teatrami: Kwadrat, Dramatyczny, Na Woli, Syrena, Komedia, Roma, a także z Teatrem Telewizji. Najbardziej znane role filmowe: Karol Lang w serialu "Dom", hrabia Leszek Czyński w "Znachorze", staroście Piotr Wolski w serialu "Rycerze i rabusie", rotmistrz Osnowski w "Pograniczu w ogniu", Krzysztof Janicki w serialu "Zespół adwokacki". Paweł Lubicz w "Klanie".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji