Artykuły

Szybciej, głośniej, więcej czadu!

"Grease" w reż. Macieja Korwina w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Pisze Piotr Wyszomirski w Gazecie Świętojańskiej.

Po ogromnym sukcesie "Spamalota" tym razem rozczarowanie. Największą słabością "Grease" Macieja Korwina, zapowiadanego jako rockandrollowa jazda bez trzymanki, jest sam rock and roll.

Fabuła "Grease" jest wyjątkowo nieskomplikowana. Sandy Olson (Dorota Białkowska) rozpoczyna rok szkolny w nowej szkole, w której napotyka Danny'ego Zuko (Marek Kaliszuk), swą letnią miłość. Sandy nie zmieniła się od lata, nadal jest Czerwonym Kapturkiem, za to Danny po wakacjach wraca do swej głównej roli przywódcy gangu T-Birds. Musi dbać o swą pozycję, więc nie może pokazać przed kumplami słabości, za jaką uznana byłaby miłość. Po krótkim i nieskomplikowanym ciągu zdarzeń rzecz nieuchronnie zmierza ku szczęśliwemu rozwiązaniu. Banał historii może drażnić i zniechęcać, nawet jeśli patrzymy nań w kontekście gatunkowym musicalu.Danny Zuko to nie Alex DeLarge, a T-Birds to nie gang wpadający na drinki do Korova Milky Bar, ani nawet Jets czy Sharks z West Side Story. Pod względem artystycznym "Grease" Jima Jacobsa i Warrena Caseya z 1971 roku to krok w tył w stosunku do rewolucyjnego dzieła Bernsteina i Laurentsa z 1957 roku. Jednak "Brylantyna" jest wielkim przebojem, a filmowa wersja z Olivią Newton - John i Johnem Travoltą jest największym sukcesem kasowym w dziejach filmu muzycznego. Na czym polega jej fenomen ?

Przede wszystkim na bezpretensjonalności. "Grease" nie wydziwia, nie rości pretensji do czegoś więcej, niż lekkie i efektowne ukazanie nieśmiertelnych problemów nastolatków, czyli seksu i pieniędzy. Symbolem pragnień i sukcesu jest samochód, z możliwie jak największą kanapą z tyłu w celach wiadomych. Bohaterowie to nie James Dean z "Buntownika bez powodu" czy Marlon Brando z "Dzikiego" - to prości chłopcy, narysowani grubą kreską, śmieszni i uroczy w swej naiwności, wręcz głupkowatości. To tacy gniewni w wersji soft lub light, przystępni i przyswajalni dla masowej publiczności. I jeszcze kilka piosenek: Summer Nights, We Go Together, You Are The One That I Want czy tytułowe Grease. Nic tylko dobrać aktorów, zagrać i, wydawałoby się, sukces murowany.

Maciej Korwin nie potrafił w okresie prób odpowiedzieć jednoznacznie, kto zagra w pierwszej obsadzie, a kto w drugiej. Między aktorami rozgrywał się swoisty mecz, którego ostateczne rozstrzygnięcia były zaskakujące, jeśli uznany, że udział w pierwszej lub drugiej obsadzie ma charakter prestiżowy. Oprócz remontu polityka obsadowa jest chyba największym obecnie wyzwaniem dla dyrektora. Posiadając tak wielu świetnych solistów trzeba w niezwykle umiejętny sposób manewrować zasobami, by pozwolić rozwinąć się wszystkim, a czasami nawet wstrzymać zbyt rozpędzony talent, by zachować równowagę w zespole. Wydaje się jednak, że tym razem ostateczny dobór wykonawców okazał sie połowicznym sukcesem.

Po zgraniu "Footloose" i po ogłoszeniu nowego tytułu Marek Kaliszuk był głównym faworytem do roli Danny'ego Zuko, na której nieśmiertelne piętno wywarł John Travolta. Solista Muzycznego jest gwiazdą nadmorskiego "Grease", znalazł własne pomysły na ukazanie rozbrajającej głupkowatości, którą zniewalał 33 lata temu jeden z najsłynniejszych scjentologów w świecie filmu. Kaliszuk przede wszystkim świetnie tańczy, porusza się i wykorzystuje mimikę, smakowicie i twórczo nawiązuje do Travolty, co oczywiste, ale i Michaela Jacksona. Jego kroczki, gesty, ruchy, miny są najlepsze, ale koledzy z gangu niewiele ustępują szefowi. Cała czwórka, czyli Krzysztof Wojciechowski (Kenickie), Sebastian Wisłocki(Sonny Latierri), Adam Zawicki(Roger) i Michał Zacharek(Doody) gra bez zarzutu, każdy z aktorów ma pomysł na siebie, są zróżnicowani, wyraziści, energetyczni. Małym odkryciem jest dla mnie Zacharek, w zabawie Presleyem zdradził niemałe możliwości, mam nadzieję, że będziemy go oglądać w coraz większych rolach.

Honoru kobiet broniła tym razem przede wszystkim Dorota Białkowska. Jej przemiana z Czerwonego Kapturka w dziewczynę wyzwoloną, choć nie mająca wytłumaczenia psychologicznego (no tak, ale to musical, więc nie czepiajmy się za bardzo), jest tyleż zaskakująca, co efektowna. Przeistoczona, w długich, rozpuszczonych włosach i obcisłych, skórzanych spodniach, ujawnia niezauważalny w poprzednim wcieleniu seksualizm i staje się godną partnerką przywódcy gangu, który już nie musi się wstydzić i ukrywać ze swoją miłością.

Swoje chwile mają Tomasz Więcek i Sebastian Munch. Pierwszy ze swoją przeuroczą, absolutną miną niczym Ben Stiller z miną Magnum, wcielił się w postać Johny'ego Casino, a niezapomniany kantor granatu z Antiochii z wdziękiem poprowadził postać (Teen Angel)Anioła. Gdyńska inscenizacja ma niecodzienną klamrę:na początku i na końcu pojawiają się uczestnicy Zjazdu Absolwentów, dzięki czemu spektakl staje się rodzinny, firmowy i społecznościowy, a na scenie tańczą także Ewa Wielebska(na co dzień suflerka) oraz Grażyna Dunal (inspicjentka). W tym wesołym zespole kapitalnie prezentują się Andrzej Śledź i Tomasz Fogiel - wielkie brawa za luz i całokształt. Obaj cudownie zaprzeczają klątwie:Too Old to Rock 'n' Roll: Too Young to Die! R'n'r to nie kwestia wieku, ale mentalności.Jak zwykle, chciałoby się już rzec, pomysł na rolę miał Tomasz Czarnecki(Eugene Florczyk).

W zespole tanecznym po raz kolejny czaruje wdziękiem i umiejętnościami Vilde Valldal Johannessen. Wśród panów uwagę zwraca absolwent Ogólnokształcącej Szkoły Baletowej w Gdańsku i student psychologii na Uniwersytecie Gdańskim Stawros Pittas. Oboje popisują się w kilku świetnych układach autorstwa Jarosława Stańka, który był głównym powodem wystawienia "Grease" w Gdyni, jak dowcipnie zakomunikował reżyser spektaklu. "Grease" realizowała potężna ekipa, której rozmiarów pozazdrościłby Broadway. Oprócz ok. 50. aktorów i tancerzy oraz orkiestry rozdzielone zostały zadania na choreografa(Staniek), scenografa (Wojciech Stefaniak), kostiumologa (Dorota Zalewska) i kierownika ruchu scenicznego (Bernard Szyc). Za kierownictwo muzyczne odpowiedzialni byli Dariusz Różankiewicz i Tomasz Filipczak (dyrygent podczas pierwszej premiery), Staniek i Stefaniak mieli swoich asystentów, a Maciej Korwin nawet asystenta (Paweł Bernaciak) i współpracownika (Bernard Szyc).

Niestety poziom wykonawczy jest bardzo nierówny. Kilka bardzo słabych ról, za dużo co najwyżej średnich tancerzy. Po ogromnym sukcesie "Spamalota" tym razem spotyka nas rozczarowanie. Największą słabością "Grease" Macieja Korwina, zapowiadanego jako rockandrollowa jazda bez trzymanki, jest sam rock and roll: za wolny, za cichy, za słaby. Po raz pierwszy od dawien dawna byłem rozczarowany warstwą muzyczną spektaklu prezentowanego na deskach sceny im. Danuty Baduszkowej. Nie ta orkiestracja, nie to tempo, nie ta dynamika. Bez zarzutu był tylko Beauty School Dropout i w miarę finałowy Medley. R'n'r to szaleństwo, to wolność, to niczym niepohamowana ekspresja - tego nie widziałem i nie czułem na scenie, jakby aktorzy byli powstrzymywani, blokowani. Aż się prosi w takiej scenie jak Miss Lynch z pomponami, by pociągnąć ją dalej i dać aktorce (Ewa Gregor) szanse na kapitalną, niezapomnianą, szaloną chwilę. Myślę także, że Andrzej Śledź dałby radę wtargnąć na zjazd absolwentów na Harleyu Davidsonie - itd, itd. Skoro już są wtręty nie z epoki (Kołysanka Komedy z Dziecka Rosemary), to czemu nie pozwolić sobie na więcej pomysłów?

"Grease" w roku 2011 w perukach i zagrany mainstreamowo rozczarował mnie. Nie chodzi już o przekroczenie, zabrakło po prostu pazura, zabrakło czadu. Mam nadzieję, że spektakl będzie ewoluować w kierunku kontrolowanego szaleństwa. Wtedy zwycięży.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji