Artykuły

Noc opuszczonych ławek

Nazywał się Tadeusz Kantor. Równo trzydzieści lat temu wręczył nam bolesną doskonałość "Umarłej klasy" - chłodne piękno nieuchronnych zmierzchów. Trzydzieści lat temu pierwszy raz samodzielnie pokazał, z jak potężnym lękiem żywy winien dotykać żółtych tomów spoza czasu, co mu je Sprzątaczka-Śmierć na ciemnym blacie pierwszej z dawno opuszczonych ławek szkolnych grzecznie ułożyła - pisze Paweł Głowacki.

Wiele twarzy nieboszczyka podczas długiego czuwania

Jorge Luis Borges "Pamiętliwy Funes"

Konstruując "Umarłą klasę" - skonstruował twarz pamięci, twarz dna pamięci. Czy dlatego nosił garnitur uszyty z ciemności?

Trzydzieści lat temu, piętnastego, pierwszymi mrozami kłutego dnia listopada, w godzinie zmierzchu, gdy w nieruchomym powietrzu piwnicy Pałacu Krzysztofory, w dawno opuszczonych ławkach szkolnych zasiadające trupy, lękliwie unosząc białe palce pierwszy raz zgłaszały się do infernalnej odpowiedzi - co tak na dobrą sprawę się stało? Miałem dziesięć lat, pewnie już spałem. Pewnie coś mi się śniło. Rower? Tak, pewnikiem śniłem o nowym bicyklu, bo niby o czym innym. Skąd miałem wiedzieć to, co wiedział już pan w garniturze z ciemności? Jakim cudem miałem poczuć, że za chwilę zaczną przychodzić sny zupełnie inne? Zostawmy to. W 1975 roku białe, mogilnie marne palce - miażdżący dowód na wielkość Eklezjasty - wolno i cicho sunęły w górę. Co tak naprawdę stało się wtedy?

Nie dziwię się tym, którzy po premierze "Umarłej klasy" pojęli w cichości swojej, że teatr nie ma już większego sensu. Nie dziwię się tym, którzy po "Umarłej klasie" przerzucili się na tenis bądź na modelarstwo. Nie dziwię się tym, którzy owszem, po "Umarłej klasie" dalej chadzali do przybytków Melpomeny, ale jakoś bez przekonania i zawsze wychodzili z dziwnym, litościwym uśmieszkiem w cieniu nosa na kwintę. Byli i tacy, co po tej niepojętej godzinie teatralnej ni słowa z siebie nie wydobyli. Zwłaszcza tym się nie dziwię, bo musiałbym się samemu sobie dziwić.

"Umarłą klasę" zobaczyłem w 1983 roku, w Hali Sokoła, parę dni przed maturą. Gdy już ostatecznie wybrzmiała cierpkość refrenu walca Francois, gdy ławki na godzinę zaludnione duchami o umączonych twarzach na powrót były żałosnym drewnem wieki temu opuszczonym na zawsze - w Krakowie nieuchronnie zmierzchało. Poszedłem na wódkę, jedną z mych pierwszych, gówniarskich wódek. I nic nie powiedziałem. Zwłaszcza samemu sobie nic nie powiedziałem. Bo niby co? Przecież widziałem, jak przychodzą sny inne, sny potwornie puste, sny wolne od oszukańczej jasności nowego bicykla. Kto wie, gdyby świat był taktowniejszy, "Umarła klasa" może by dużo, bardzo dużo ciszy w świecie powodowała? Ale i ten trop zostawmy.

Co się stało 15 listopada 1975 roku? Co się stało dla teatru? Ot, nazbierało się teraz sporo okrągłych, kantorwskich rocznic. Mija 90 lat od urodzin, 15 lat od śmierci, 25 lat od premiery "Wielopola, Wielopola", 20 lat od "Niech sczezną artyści", no i 30 lat od listopadowego zmierzchu "Umarłej klasy". Cóż lepszego można dziś czynić, niż po raz setny czytać pełny snów "Kadysz. Strony o Tadeuszu Kantorze" Jana Kotta. Tylko Kott umiał zapisać swe o Kantorze pokorne milczenie. "W jakim jeszcze mieście spyta mnie obcy człowiek, czy odmówiłem już kadysz za moich rodziców?". Odczytuję te pierwsze takty i zaczynam się kolebać bezprawnie, zaczynam wyszeptywać kadysz, modlitwę za duchy - i już wiem.

15 listopada 1975 roku nic się nie stało, bo nic nie mogło się stać. Kantor całe życie, dzień po dniu, noc po nocy, przedstawienie po przedstawieniu, strącał ze swej sztuki wszystkie estetyczne i myślowe nadmiary - aż wreszcie "Umarłą klasą" dotknął jakiegoś ostatecznego, pięknego, potwornego dna. Nic się tamtego listopadowego zmierzchu nie stało, bo w teatrze dalej pójść już nie można. "Umarła klasa" jest krawędzią, muśnięciem jakości pierwotnych. Tamtego czasu, gdy w dniu swego święta Dionizos wprost z niepojętych przestrzeni wjeżdżał do jasnych Aten. I tamtych drżeń, gdy w oszronionych zaciszach ludzie mgieł odprawiali dziady.

Powiadają, że wyśnił swój zawrotny seans, gdy przez brudną szybę zobaczył nieruchome powietrze wiejskiej klasy szkolnej, nieruchome powietrze i ciemne ławki na amen opuszczone przez ciała. Przymknął powieki? Tak. I tam, we własnych ciemnościach dostrzegł białe twarze zmartwychwstałych. Zobaczył, jak cienie zaludniają nieruchomą pustkę. Zobaczył, z jakim lękiem i z jaką czułością białe, marne palce dotykają żałosnych, ciemnych blatów. Później pan w doskonałym garniturze uszytym z ciemności identycznie dotknie ksiąg, co je czas wolno obraca w żółty, niezliczony popiół. Kto dziś w teatrze potrafi tak dotykać pamiętliwych rzeczy?

Kto chce pamiętać, ze podczas długiego czuwania przy marach trzeba umieć widzieć wszystkie twarze nieboszczyka? Bo tylko tak zaczyna się teatr naprawdę bolesny. Kto dziś, na scenach pełnych tandetnych snów o nowym bicyklu, ma odwagę wiedzieć o potędze innych snów? Szkolne ławki wciąż przychodzą nocami. Proszą o dotyk. Proszą o drobinę światła. Pamiętasz o tym?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji