Artykuły

Szwajcarskie jasełka

Frisch mnie rozczarował. Na Zachodzie porównywano go z Dürrenmattem. To nie jest Dürrenmatt. To nawet nie jest gorszy Dürrenmatt. To już raczej jest gorszy Brecht. Ale dużo gorszy. U Brechta świat jest skomplikowany i ale­gorie bardzo proste. Alegoria jest zabiegiem intelektualnym i dydak­tycznym. Tłumaczy, sądzi, wyjaśnia. Właśnie tak jak w średniowiecznym moralitecie. Tyle tylko, że morał u Brechta jest nowoczesny. U Frischa świat współczesny pojęty jest bardzo naiwnie, nawet więcej: pły­ciutko i prymitywnie. Natomiast ale­gorie są ciemne, skomplikowane i wieloznaczne. Są tylko zabiegiem stylistycznym. Udziwniają.

Mogę zresztą mówić tylko o Bie­dermannie i podpalaczach. Bieder­mann jest mieszczaninem, kim są podpalacze, nie jest do końca wia­domo. A więc naprzód o tym, co rzeczywiście jest w tej sztuce powiedziane. Biedermann jest fabry­kantem olejku do włosów, w mieś­cie, w którym bez przerwy wybu­chają pożary. Spłonął cyrk, spłonął teatr, płoną całe dzielnice. Bieder­mann jest bogaty i ma własną wil­lę. Ma jeszcze żonę, srebra i wszy­stko, co powinien mieć mieszczanin. Ma jeszcze wewnętrzny spokój du­cha. Uważa się za człowieka zacne­go i jest wolnomyślny. Wszystko na­około płonie, ale Biedermann nie wierzy, aby mogła spłonąć jego wil­ia.

Biedermann jest całkowicie po­zbawiony wyobraźni. Według kla­sycznych analiz marksowskich Bie­dermann byłby drobnomieszczaninem. Drobnomieszczanin jest pozbawiony wyobraźni, drobno­mieszczanin jest przekonany o nie­zmienności świata, drobnomiesz­czanin wierzy, że jego to wszystko nie dotyczy. Drobnomieszczanin na­wet piekło i niebo wyobraża sobie na wzór mieszczańskiego świata. Albo raczej sobie wyobrażał. Bo gazie są ci dawni, poczciwi dziewiętna­stowieczni drobnomieszczanie? Chy­ba jeszcze tylko w Szwajcarii.

Widziałem kiedyś w Genewie na wystawie nocniki. Nocniki jak noc­niki, nic nadzwyczajnego, małe, zgrabne, błyszczące. Ale na każdym nocniku leżała śliczna okrągła podściółka. Taki paseczek z różowego jedwabiu wypchanego watą. Żeby było wygodnie siedzieć i żeby nie bolało. To jeszcze wszystko nic. Ale na każdym z tych paseczków z wa­ty wyhaftowany był wielkimi lite­rami napis: „La vie est belle”. My­ślę, że pan Biedermann takie właś­nie nocniki musiał mieć w swojej łazience.

Do willi pana Biedermanna przy­chodzą podpalacze. Wyglądają bar­dzo niewinnie, jeden jest bezrobot­nym zapaśnikiem, drugi byłym kel­nerem. Pan Biedermann daje im jeść, nawet pozwala im spać na wła­snym strychu. Chce wierzyć, że to nie są podpalacze. Ale dwaj młodzi ludzie wcale się nie krępują. Nawet nie udają. Na strychu willi pana Biedermanna magazynują beczki z benzyną.

Biedermann nie dzwoni na policję, nie alarmuje strażaków. Podpalacze są na jego własnym strychu, są swoi i można ich oswoić. Wtedy nie zro­bią nic złego. Najwyżej spalą parę kamienic obok. Ale pan Biedermann nie oswoił podpalaczy, raczej podpa­lacze oswoili Biedermanna. Jadł im niemal z ręki. Nawet im pożyczył zapałki. Potem wybuchł pożar. Spa­lił się w nim pan Biedermann i je­go żona, i jego pokojówka, i stołowe srebra, i willa.

Na tym właściwie sztuka mogła­by się zakończyć. Ale Frisch czuje potrzebę filozofii i nie powiedział nam przecież, kim są ci podpalacze? Epilog jest więc w piekle. Piekło jest zresztą tradycyjne. Rządzi nim Belzebub i duszyczki płoną w og­niu. Tyle tylko, że w piekle tym jest poważne zamieszanie. Nawet coś w rodzaju strajku. Okazuje się, że do piekła pakują tylko bardzo lichych grzeszników. Motocyklistów, którzy kogoś tam przejechali, drob­nych złodziei, pospolitych cudzo­łożników. Wielcy zbrodniarze i ma­sowi mordercy są z miejsca ułaska­wiani. Wędrują od razu do nieba, gdzie zresztą bardzo trudno dopytać się o Pana Boga. Może jest, może go nie ma, w każdym razie się nie pokazuje.

Diabły się buntują, postanawiają zamknąć cały interes. Wzywają straż pożarną, wygaszają piekło i wraca­ją na ziemię. Przy sposobności uła­skawiony zostanie pan Biedermann i jego żona. I to przez samego Bel­zebuba. Bo główny Belzebub okazał się naszym starym znajomym. To właśnie ów kelner-podpalacz. A je­go diabelski pomocnik jest oczywi­ście bezrobotnym zapaśnikiem, któ­ry odwiedził wieczorem willę pana Biedermanna. Wszystko zacznie się na nowo.

Myślę, że Frisch wykręcił się sia­nem. Albo zaczął rozumować tak właśnie jak pan Biedermann. Diabły są podpalaczami, podpalacze są diabłami. Tak wyglądają współcze­sne szwajcarskie jasełka. Ale to są jasełka dla dzieci. Może nawet dla szwajcarskich dzieci są to jasełka umoralniające. Bo pan Biedermann jest nie tylko głupi, ale i obrzydli­wy. Wyrzucił ze swojej fabryki urzędnika po czternastu latach pra­cy. Biedny pan Knechtling odkrę­cił kurek od gazu. Wdowa po nim w czarnym welonie zjawia się dwu­krotnie na scenie. Jak wyrzut su­mienia. Raz w czasie kolacji z pod­palaczami, po raz drugi w piekle. Nie należy wyrzucać z pracy wier­nych urzędników i nie należy za­praszać podpalaczy na nadziewaną gęś z jabłkami.

Jest jeszcze w tej sztuce groteskowy chór strażaków, którzy na prze­mian zawodzą pieśni kassandryczne i ironiczne. Kogo przedstawiają ci strażacy, nie wiem? Może policję, może ład społeczny, może państwo, a może po prostu strażaków. I jest jeszcze sofistyczny doktor filozofii, który usprawiedliwia podpalaczy. Potem jest w piekle głównym bu­chalterem. Ten doktor filozofii jest dla mnie bardzo podejrzaną posta­cią. I nawet dość niesmaczną. Bój­my się diabłów, śmiejmy się z mieszczan, ale nie drwijmy z inte­lektualistów! To bardzo ryzykowna zabawa. Zwłaszcza w sztuce, która jest niemądra.

Może zresztą ja sam niepotrzebnie szukam wielkiej filozofii w tej w końcu zabawnej sztuczce. Frisch miał pomysł na skecz i rozciągnął go do trzech aktów. Ale napisał ten skecz zręcznie, z nerwem i bardzo teatralnie. Tyle tylko, że pomysły teatralne są często tutaj same dla siebie i do niczego nie służą. W Ga­lileuszu Brechta jest wspaniała sce­na, kiedy papież w gatkach rozmawia z Wielkim Inkwizytorem o wydaniu uczonego przed trybunał Świętego Officium. Papież broni Gali­leusza, broni tak długo, jak długo jest w bieliźnie. Ale przynoszą już liturgiczne szaty, zdejmują powoli z drewnianego manekina. Papież obleka po kolei komżę i ornat, wkła­dają mu na szyję krzyż, na palec pierścień, na głowę tiarę. Papież go­dzi się wydać Galileusza. Bronił go dopóki był człowiekiem, dopóki był w gatkach. To jest wielka tea­tralna metafora. Ale przecież to nie jest tylko teatralna metafora.

Tutaj Belzebub wraca z wizyty w niebie w stroju półkardynalskim, półpapieskim, półbiskupim. Powoli go rozbierają i liturgiczne szaty wie­szają na manekinie. Zostaje wreszcie w gatkach. Bardzo zabawne, ale co to znaczy? Że pod liturgicznymi szatami kryje się pospolity diabeł. Nie jest to znowu takie wielkie od­krycie!

Wystawiony został ten Biedermann i podpalacze znakomicie. Rewelacją wieczoru był Czechowicz w roli bez­robotnego zapaśnika. Ma on warun­ki fizyczne znakomite i bardzo rzad­kie wśród młodzieży aktorskiej. Jest duży, bardzo ludowy, ma twarz i ciało do grania. Ma gest, rodzaj hu­moru, osobowość aktorską bardzo współczesną i bardzo autentyczną. Widziałem go kiedyś na pierwszym pokazie „Konia”. Już wtedy mnie oczarował. Samo mięso, żadnej sty­lizacji, absolutny kontakt z widow­nią. Rośnie nam nowy Zelwerowicz.

Łapicki jest z roli na rolę coraz cieńszy, coraz lepszy, coraz bogat­szy. Ma urzekającą skalę głosu, dy­stynkcję i nową intelektualną jadowitość. Jego przedzierzgnięcia w epilogu z pseudo-kardynała w łyse­go Belzebuba i patologicznego kel­nera były aktorskimi majstersztyka­mi.

Daczyński jako pan Biedermann miał rolę znacznie mniej efektowną. I może najtrudniejszą w całym spek­taklu. Uniknął, chyba słusznie, zbyt łatwej charakterystyczności. Dał postać pełną, zrobioną cienko i dy­skretnie. Perzanowska próbowała nie być Matysiakową. Niezupełnie to się jej udało. Ale w każdym ra­zie była Matysiakową szwajcarską. I szczerze zabawną.

Bardzo trudno określić na czym polega współczesność gry aktorskiej. Nie udało się to nawet Erwinowi Axerowi w jego dyskusji z Janem Kreczmarem. Ale można tę współ­czesność zobaczyć. Holoubek jest na pewno aktorem współczesnym. I Andrzej Łapicki. I Mieczysław Cze­chowicz.

Erwin Axer ma świetny teatr. Jest pewien gatunek satysfakcji artystycznej, którą dają nam spektakle tylko w jego teatrze. Jest to sa­tysfakcja, którą daje aktorstwo i reżyseria. Żeby dodać do tego jesz­cze satysfakcję intelektualną, którą daje oglądanie dobrej sztuki, wtedy byłby to teatr naprawdę współcze­sny. Niestety!


Teatr Współczesny. Max Frisch: Biedermann i podpalacze. Sztuka umoralniająca bez morału. (Z morałem, tylko płaskim). Przekład Wery Krzywickiej i Jana Garewicza. Reżyseria Erwina Axera przy współpracy Andrzeja Łapickiego. Scenografia Ottona Axera (pomysłowa). Muzyka Zbigniewa Turskiego. Prapremiera 23 kwietnia 1959.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji