Artykuły

Trójka z plusem

W ostatnim okresie nagle ciekawsza i odważniejsza zrobiła się telewizja. Gdy piszę ten felieton, dobra passa w obydwóch programach jakoś ciągle trwa. Kilka tygodni temu zobaczyliśmy m.in. film o losach grupy młodych aktorów, którzy przed kilkoma laty zdobyli rozgłos znakomitym musicalowym przedstawieniem "Złe zachowanie". Spektakl przygotowany pod kierunkiem Andrzeja Strzeleckiego szedł długo przy pełnej sali w teatrze "Ateneum" Zaczęło się mówić, że nie wolno zmarnować potencjału energii i talentów tej grupy. Padały rozmaite propozycje. Najlepsza sprowadzała się do tego, aby młodej komunie aktorskiej oddać jeden z kulejących teatrzyków Warszawskich. Rozśpiewani i roztańczeni zapaleńcy mogli stworzyć w stolicy teatr, jakiego właśnie brakuje. Sprawa wydała się być na dobrej drodze. Ale potem wszystko ucichło i dziś oglądamy film o jeszcze jednej nieudanej inicjatywie. Zespół wciąż istnieje i jeździ po Polsce ze swym spektaklem. Ale z każdej strony tej sytuacji wyziera absurd. Młodzi aktorzy skarżą się, że za gażę wynoszącą kilkanaście tysięcy nie są w stanie wyżyć. Prowadząc objazdowe życie, nie mają możliwości ułożenia sobie zawodowej przyszłości. Organizator z kolei dopłaca do interesu, choć wszędzie na świecie musical cieszący się powodzeniem przynosi kokosy.

Podstawą sukcesu "Złego zachowania" była, żeby tak rzec, jedność treści i formy. Młodzi wykonawcy prezentowali swoje pokoleniowe widzenie świata. Robili to w poetyce charakterystycznej dla epoki rocka i punków, to znaczy w sposób anarchistyczny i nieskrępowany. Nonszalancja, miny i figle, pozory agresji, naruszanie rozmaitych obyczajowych tabu, oryginalność stroju, czyli cały młodzieżowy szpan składały się na zewnętrzny portret młodej generacji. A co wewnątrz? Bohaterowie spektaklu, również zgodnie ze stylem bycia ich pokolenia, unikali zwierzeń. Jednak potrafili przekonać widzów, że "złe zachowanie" to tylko kostium, który ukrywa (a może również chroni) wewnętrzną wrażliwość.

Obecnie są już po pierwszej poważnej lekcji życia. Gdy widzimy, jak ich błazeńskie gesty, pozornie takie same jak przed dwoma czy trzema laty, nagle ujawniają cyniczny grymas, odpowiedź na pytanie postawione w finale przedstawienia, kim będą jego bohaterowie za lat -naście, nasuwa cię sama.

Piszę o zespole Strzeleckiego i o tym, jak spontaniczny sukces zamienia się u nas w gorzką codzienność, a myślę cały czas o innym jeszcze przykładzie. Również telewizja pokazała ostatnio "na żywo" (robiąc wokół tego smutnego powrotu do archaicznych metod radosną wrzawę) "Wesele" - dyplomowe przedstawienie absolwentów łódzkiej szkoły filmowej w reżyserii Adama Hanuszkiewicza. Przedstawienie kontrowersyjne, budzące tyleż opinii pozytywnych, co krytycznych. Jak wszystko zresztą, co robił i robi Hanuszkiewicz. Dla bohaterów "Złego zachowania" byłby on zapewne zupełnym już "zgredem" choć właściwie jego poszukująca wciąż nowości oraz kontaktu z młodym pokoleniem natura powinna być im bliska. Hanuszkiewicz, to też "źle zachowujący się" artysta. Ile było szumu i głośnych polemik wokół jego przedstawień w Teatrze Narodowym. Sam je nieraz krytykowałem w latach siedemdziesiątych, wychodząc z założenia, że ze Sceny Narodowej nie wolno robić dyskoteki.

W porównaniu jednak z tym, co dziś dzieje się w Teatrze Narodowym, okres dyrekcji Hanuszkiewicza wydaje się nabierać olśniewającej jakości. Do jego teatru waliły tłumy, zwłaszcza młodzieży, i trudno było sobie wyobrazić, żeby szanujący się recenzent nie zauważył nowej premiery w Narodowym. Dziś ten teatr, zepchnięty po pożarze na Wolę, egzystuje w zupełnej niemal ciszy. Nawet polski arcydramat, "Dziady", wywołuje jedynie nieliczne recenzje. Tak jakby większość krytyków umówiła się, że spuści kurtynę miłosierdzia i osłoni milczeniem żałosne poczynania dyrekcji pierwszej - z nazwy - sceny Rzeczypospolitej. Choć, coś mi się zdaje, że i sam teatr nie pragnie rozgłosu, gdyż, jak słyszy się od krytyków, wielu z nich przestało otrzymywać zaproszenia na premiery. A może to kara za negatywne opinie z dawniejszych przedstawień? Czas na morał, zresztą dość oczywisty. Otóż wydawać by się mogło, że przynajmniej w sztuce powinna procentować oryginalność. Że sukces powinien przynosić rozmaite - również materialne - korzyści. Że, mówiąc krótko, powinno w tej dziedzinie opłacać się "złe zachowanie". Nic z tego. Dziś sfera przeciętności zagarnia także sztukę i nawet na scenie najłatwiej przetrwać skrywając się pod szarą barwą ochronną. Tak czynią z powadzeniem od kilku sezonów Jerzy Krasowski i Krystyna Skuszanka. Kierowany przez nich Teatr Narodowy nie odnosi żadnych sukcesów, ale nie ma silnych, aby zmienić dyrekcję. Tak samo, jak nie można nic zrobić w drugą stronę, tzn. zapewnić stałej sceny dla grupy Andrzeja Strzeleckiego. Składa się to zresztą na zrozumiałą i logiczną całość: żeby dać teatry lepszym, trzeba przecież wyrzucić gorszych. Oczywiście wcale nie sugeruję w ten sposób, że Teatr Narodowy należy dać Strzeleckiemu. Jego podopiecznym wystarczy jakaś mała scenka. Na razie ci młodzi ludzie, którzy azyl szkoły teatralnej opuścili nie tylko świetnie przygotowani zawodowo, ale również z wielkim ładunkiem entuzjazmu i chęcią oddania się w całości swej sztuce, biorą przyspieszoną lekcję rzeczywistości. Tu - panie i panowie! - najlepszą oceną nie jest piątka, jak w szkole, ale wedle taryfy szkolnej - trójka. Może trójka z plusem. Plusem układów, marazmu, niemożności. Pamiętajcie, tu trzeba być średniakiem. Tak jest najwygodniej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji