Artykuły

Worek ze współczesnością

NA warszawskich scenach rozpruł się worek ze współcze­snymi polskimi sztukami. "Idą­cy o poranku" Bordowicza w Ate­neum, "Pasierbowie" Putramenta (w adaptacji Krystyny Nastulanki) w Rozmaitościach, "Przychodzę opo­wiedzieć" Broszkiewicza we Współ­czesnym, "Anioł na dworcu" Abra­mowa w Kameralnym, "Sposób by­cia" Brandysa w STS. A więc sy­tuacja, która zdaje się przeczyć całkowicie tak modnej, że aż nud­nej tezie o kryzysie polskiej dra­maturgii. Autorzy są, sztuki też, teatry grają. Cieszmy się. Ale nie za bardzo.

O debiucie Bordowicza już pisa­łem, o "Aniele na dworcu" warto będzie napisać osobno. Na razie chciałbym zatrzymać się przy dwóch, jak się zdaje, niezależnie od sukcesu, jaki odniosą, dość waż­nych premierach. Zarówno sztuka Broszkiewicza jak i przeniesieni na scenę "Pasierbowie" są utworami, w których na pierwszy rzut oka, tak zwaną współczesną problema­tykę chwyta się za rogi. Nie z bo­ku, nie od tyłu, nie podgryza się jej od spodu, tylko wprost. Oba te utwory są niejako współczesny­mi pieces a these, napisanymi na konkretne zamówienie społeczne, usiłującymi odpowiedzieć na rze­czywiste pytania. Wiadomo, że są obrachunkowe i rozrachunkowe. Tylko na ile i do jakiego stopnia? Boję się, że mimo wszystko, o wie­le mniej, niż skrzywiona w złą stronę kukuła Domańskiego. Ale warszawskie doświadczenie sceniczne tych obu utworów może mieć istotne znaczenie w dalszym, oby dalej tak owocnym, rozwoju współpracy polskich współczesnych teatrów z polskimi współczesnymi autorami.

Zacznijmy od "Pasierbów". "Pasier­bowie" są powieścią przede wszyst­kim polityczną. Zostali jednoznacz­nie określeni jako obrachunek z kultem jednostki, jako próba okre­ślenia wzajemnego stosunku - naj­aktywniej tworzących dziś współ­czesną polską rzeczywistość poko­leń. Zgodnie z tym powiatowa ska­la opisanych w "Pasierbach" wyda­rzeń przyjmowana była jako ce­lowy literacki zabieg, jako typ me­tafory, która daje część zamiast całości, która poprzez mały frag­ment ukazuje rzecz tak wielką, że prawie niemożliwą do jednorazo­wego zwięzłego opisania. Na tejże zasadzie przyjmowano, i chyba słusznie, jako potrzebną i celową, W gruncie rzeczy oschłą i uprosz­czoną literacką formę tej powieś­ci, jej pobieżną, na pół felietonową opisowość, jej płytką warstwę psy­chologiczną. Ale co dzieje się z "Pasierbami" w teatrze?

Do małego miasta przyjeżdża młody prokurator. Obejmuje posa­dę po to, żeby podtrzymać trady­cję swego rodu, dynastii małomia­steczkowych dygnitarzy, którzy za­wsze byli "kimś'', przede wszyst­kim zaś, żeby kontynuować dzieło swego ojca, "Wielkiego Pocieja", suwerennego władcy całego powia­tu. Wraca do ojcowskiego króle­stwa, do rodzinnego domu, do ma­cochy, w której się kiedyś skrycie kochał. Spotyka też tam na nowo, teraz już dorosłą, Kamilę, pasier­bicę ojca, córkę człowieka, którego on - "Wielka Pociej" kiedyś skrzywdził. "Mały Pociej" słyszy wiele złego o swoim ojcu. Budzą się w nim podejrzenia. Odkrywa, że ojciec stoi na czele kliki, która rządzi miastem. Zaczyna prowadzić na własną rękę śledztwo. Ujawnia przewinienia "Wielkiego Pocieja" i staje się sprawcą jego samobój­stwa. Nie wiadomo jednak, czy w mieście zacznie się teraz dziać le­piej. Czy nie zacznie nim rządzić jakaś nowa klika, czy następca Po­cieja - Sawko, nie stawie się kie­dyś - "Wielkim Sawką". Młody prokurator, zniechęcony, wyjeżdża z miasta. Razem z nim wyjeżdża Kamila.

"Pasierbowie" są metaforą politycz­ną i dzieją się w konkretnej poli­tycznej i społecznej sytuacji. Na scenie dzieją się w mieszczańskim salonie i małomiasteczkowej kawiarni. Są mieszczańską sztuką, której akcja może być umiejsco­wiona na Sycylii i na Dzikim Za­chodzie. Demaskuje narrację, któ­ra nie wyrosła organicznie z tego, co poprzez nią miało być wypo­wiedziane. Pokazuje w sposób za­bójczo dosadny, że w teatrze nie można mówić o najważniejszych sprawach współczesności posługu­jąc się figurkami i dialogami z mieszczańskiego melodramatu. Że trzeba o wiele głębiej wgryźć się w psychikę współczesnych nam lu­dzi, że chłodna i wyważona ana­liza, która w powieści może bu­dzić podziw dla sprawności pisa­rza, w teatrze nie może zastąpić autentycznego przeżycia. Na scenie pozostają naprawdę żywe tylko trzy dobrze przez Putramenta na­szkicowane postacie - Wielki Po­ciej (H. Bąk), Kosmala (R. Pietru-ski), Sawko (J. Nalberczak) i Ka­mila, tutaj niestety aktorsko zu­pełnie prawie zagubiona.

Mimo wszystkich różnic coś po­dobnego dzieje się ze sztuką Broszkiewicza "Przychodzę opowiedzieć" na scenie Teatru Współczesnego. Jest to sztuka poczęta z ogrom­nym rozmachem. Zakrojona na miarę Brechta, Piscatora, Wildera i wszystkich jeszcze, którzy pra­gnęli przenieść powieściową i fil­mową epikę do teatru. Jest w niej i biografia pokolenia, które brało aktywny udział w wojnie i powo­jennej odbudowie, i wszystkie nie­mal polityczne i społeczne sprawy, które zdarzyły się w naszym kra­ju począwszy od roku 1919. Jej bo­hater - Jan Polok - z góry ma być współczesnym Baryką, polskim inteligentem, który odnajduje swo­je miejsce w dzisiejszym świecie.

Erwin Axer wyciągnął ze splą­tanego misternie a bałamutnie Broszkiewiczowskiego gobelinu wła­ściwie tylko jedną nitkę. Zreduko­wał spis postaci, uprościł skom­pilowane sytuacje. Skupił się wo­kół losu bohatera i narratora, któ­rego rolę z powodzeniem podźwignął Zbigniew Zapasiewicz. Zrobił z eklektycznej, epickiej kompozy­cji świadomy pastisz na temat Brechta. I w gruncie rzeczy po­kazał to, co Broszkiewicz umie ro­bić na pewno najlepiej, sztukę napisaną świadomie w sprawdzonej już, ale bardzo zręcznie i samo­dzielnie użytej konwencji drama­turgicznej. Przecie najlepsza, być może, sztuka Broszkiewicza "Imiona władzy" jest właśnie popisem sto­sowania różnego rodzaju konwen­cji i stylów dramaturgicznych. A tu w dodatku do politycznego te­matu użyty został niezawodny klucz Brechtowski. Więc i przedstawienie jest naprawdę dobre i ładnie bar­dzo brzmi język tej sztuki przy­pominający w tym wypadku rze­czywiście interesujące i pożytecz­ne tradycje ekspresjonistycznej prozy. Tylko songi specjalnie dopi­sane mogłyby być lepsze. Ma to przedstawienie i swój klimat, i swój styl, i dystans, który spra­wia, że przy całym jego dydak­tyzmie nie ma w nim nic z ja­kiejkolwiek łopatologii. A przecież z wielkiego zamierzenia, z wielkie­go malowidła, jakim mogłaby być panorama losów najbardziej tra­gicznego i najbardziej zarazem bo­haterskiego pokolenia zostaje nie­wiele. Innych jednak możliwości sztuka Broszkiewicza nawet tak wybitnemu inscenizatorowi nie da­je. Ona sama jest pełna białych plam.

Ani z przeciętnego przedstawie­nia adaptacji powieści Putramen­ta, ani z dobrego spektaklu sztuki Broszkiewicza nie powstało wido­wisko, które trwale zapisałoby się w kronice współczesnego polskiego teatru i współczesnej polskiej dra­maturgii. Ale worek już pękł, więc grajmy dalej, grajmy dalej pol­skie sztuki dzisiaj napisane.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji