Artykuły

"Otello" na scenie lubelskiej

Z arcydziełami podobnie jak z ludźmi wrażliwymi a genialnymi trzeba ostrożnie. Łatwo je zniszczyć. "Otello" Szekspira był "niszczony" wielokrotnie, przede wszystkim przez operę, która ten dramat ogromnie spopularyzowała, ale i - co tu mówić - ośmieszyła. Dlatego powrót "Otella" na scenę teatru dramatycznego wiąże się zawsze z dużym ryzykiem. Szedłem więc z niepokojem na przedstawienie "Otella" do Teatru im. Osterwy w Lublinie. Dodajmy, że miało to być spotkanie z nowym przekładem - parafrazą Bogdana Drozdowskiego, a także z nie znanym mi jeszcze reżyserem.

Reżyser Józef Jasielski odszedł szczęśliwie od jeszcze jednej koncepcji pogłębionego "Love Story", mimo wielkiego popytu na tego rodzaju gatunek przedstawień. Odrzucił też kilka schematów interpretacyjnych, choć wysunięcie Jagona na plan pierwszy, a przynajmniej równorzędny z bohaterem tytułowym nie było pomysłem nowym. Otello pozostaje więc przez cały czas przedstawienia w cieniu Jagona. I reżyser opiera akcję na ściśle racjonalnej konstrukcji intrygi przez Jagona prowadzonej. Dlatego też Jagon - Pawła Nawisza demonstrując przed widzem przewrotność tej intrygi jest wprawdzie moralnie przed widownią zdemaskowany już od pierwszych scen, ale musi zarazem przekonać nas, że dla innych postaci tej sztuki jest człowiekiem prawym, sympatycznym, sugestywnym, aż do momentu ostatecznego zdemaskowania.

Ale to byłoby za mało. Jagon - Nowisza panując nad sytuacją, którą tworzy jednocześnie ulega rozwijającym się niezależnie od niego wypadkom. Tak jak zawsze człowiek ulega siłom przez siebie zbudzonym, ale go przerastającym. Reżyser dobrze zaznaczył, że upojenie złem jest przyczyną klęski tej postaci, ale zarazem, że wynika ono z ogólnej sytuacji sprzyjającej złu społecznemu. Inaczej jest z Otellem. Nie widzimy w nim ani wodza, ani mężczyzny, który zafascynować może niewinną Desdemonę. Możemy sobie zadawać pytanie, czy ta postać nie jest nieporozumieniem reżyserskim i aktorskim. Ani tu siły namiętności, ani naturalnej dzikości, ani nadmiaru uczucia. W tym aktorskim szaleństwie jest jednak metoda. Prowadzi ono bowiem do sceny finalnej, w której ujawnia się podświadomie dojrzewające przekonanie Otella o skażeniu świata, o panowaniu magicznych sił zła, przerastających możliwości samoobrony człowieka, którym trzeba ulegać, by ratować wartości największe. Tą wartością dla Otella jest ideał wierności i uczciwości Desdemony. Jeśli jest winna musi zginąć, bo tak chcą niepisane prawa, jeśli niewinna - musi uniknąć skażenia, które kiedyś ją dosięgnie, a więc i tak śmierci ujść nie może z chwilą, gdy otarła się o zło. Piotr Wysocki rozegrał scenę zabójstwa Desdemony z maksymalną prostotą przekonując widza do koncepcji swojej postaci. Wreszcie Desdemona - Wandy Wieszczyckiej musi być zgodnie z charakterem twórczości tej artystki: prosta i zarazem dramatyczna. Lirycznie tkliwa Desdemona byłaby w tym przedstawieniu nie do zniesienia.

Bez patosu, bez teatralnego werbalizmu, budując działanie bohaterów w oparciu o motywację psychologiczną i sytuacyjną pokazał reżyser owo "błąkanie się natury" zwodzonej przez siły, a może i mity, które uporczywie powracają przywoływane przez nasz wybór pozornie najbardziej racjonalny, a podlegający zawsze ocenom i skutkom moralnym, które są ponad nami.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji