Artykuły

"Wesele" Wyspiańskiego na scenie muzyczno-operowej

W swym pięknym studium o Wyspiańskim pisze A. Siedlecki że "całe opowiedzenie dzieła - wbrew łudzącym pozorom innego niż to przekonania - zawisło na nitce artystycznego czaru". Na "Wesele" trzeba patrzeć w pierwszym rzędzie jako na twór poetyckiej fantazji, z której wywodzi się niejasna symbolika myśli i postaci. Różnorodność interpretacji tego dramatu na przestrzeni omal już półwiecza, odmienność sądów nad "Weselem", ukazującym coraz to nowe aspekty każdemu pokoleniu - oto najlepsze sprawdziany głębokich nieśmiertelnych wartości artystycznych, zaklętych w tym arcydziele. Sceniczna magia "Wesela" porywającego widza potężnym urokiem poetyckim przekracza ramy aktualizującej interpretacji społecznej czy historiozoficznej. W dzisiejszym stadium społeczno-państwowej przebudowy Polski "Wesele" ma wartość dokumentu epoki poprzedzającej rok 1905 i 1944, które stały się etapami gruntownych przemian społecznych. Trudno w dzisiejszej Polsce, kipiącej dynamiką czynu i energii twórczej, mówić o politycznej aktualności "Wesela", którego problemy chłopsko-inteligenckie pozostały już daleko poza nami. "Wesele" jest i będzie zawsze aktualne jako dzieło, wywodzące swój rodowód z serca i umysłu wielkiego artysty i gorąco kochającego Polskę człowieka. Nie wolno dziś posługiwać się "Weselem" jako jeszcze jednym "kawałkiem" propagandowym. Do "Wesela" trzeba podchodzić z najwyższym pietyzmem i szacunkiem dla jego artystycznego kształtu. Z beztroskiej szopki - chłopsko-inteligenckiego wesela na wsi - wysnuwa Wyspiański wielkie widowisko narodowe. W dramacie wyczuwa się wyraźne crescendo uczuć i myśli, które zataczają od drugiego aktu coraz szersze kręgi, przypominając w symbolicznych postaciach rycerza grunwaldzkiego i zygmuntowskiego Stańczyka wielkość narodowej przeszłości. Psychiczny klimat widowiska powierzchowny, typowo marionetkowy w akcie pierwszym nabrzmiewa głęboką treścią w scenach z widmami (akt II), pełnych mistyki i smutku. Ten klimat trwa i w akcie trzecim jako tło tragicznego epilogu.

Wydobycie właśnie tego crescenda w "Weselu", wytrzymanie przez cały akt trzeci rozpoczętej w akcie drugim "fermaty" wysokiego tonu tragedii narodowej - oto nieodzowny warunek udanej i wiernej interpretacji scenicznej "Wesela".

Jest rzeczą godną pożałowania, że kierownictwo warszawskich teatrów miejskich nie umie krytycznie ocenić swych możliwości artystycznych. Trzeba stwierdzić bez ogródek, że "Wesele" w teatrze muzyczmo-operowym jest teatralną omyłką. Przede wszystkim zostało tak okrojone, że nie daje wyobrażenia o całości utworu, który w ten sposób w kilku miejscach rwie się i załamuje treściowo. Trudno zrozumieć, dlaczego skreślono np. postać Szeli, czy Hetmana. Możliwe, że to krwawe widmo psułoby zamierzoną przez reżysera idylliczną interpretację "Wesela", które skłaniało się naprzemian ku melodramatowi, to znowu ku ludowej operetce.

Zamknięty w wymiarach realizmu, pod względem formalnym zbudowany wiernie na wzorach szopki kukiełkowej akt I wypadł najlepiej na tej scenie. Niestety reżyser nie pozwolił w następnych aktach dojrzeć temu "kwaśnemu jabłku" dramatycznej ekspozycji, zatrzymując proces jego rośnięcia przez całą sztukę. Karmiliśmy się tym owocem z niechęcią przez 3 godziny. W końcowych scenach "Wesela" stłoczenie postaci na małej scence robi wrażenie tłoku zamiast malarskiej wizji roztańczonej chaty. "Wesele" jako synteza wszechstronnego talentu Stanisława Wyspiańskiego żąda uwypuklenia zarówno bogactwa słowa, rytmiki, jak barwy, kształtu i dźwięku.

Bohaterem "Wesela" jest społeczność, a poszczególne postacie tylko symbolami. Autor stworzył osoby pozbawione cech indywidualnych, wtłoczone w ramy zbiorowości. Tę intencję Wyspiańskiego zniekształcono przeciążając niektóre postacie nadmierną siłą wyrazu. Odnosi się to zwłaszcza do Racheli, która jako przypadkowy "spiritus movens" godziny duchów w ujęciu p. Grabowskiej nabierała cech demoniczności. Tendencyjnie uwypuklone środowisko chłopów, reprezentujące - z woli autora - nierozbudzone siły tężyzny narodowej traci na spoistości przez nadmierne wyolbrzymienie Czepca, a i niesłuszne usunięcie w cień Jaśka i innych chłopów.

Trudno zgodzić się ze sposobem przedstawienia duchów - widm, pchających się brutalnie na front sceny. Czarny rycerz akustycznie pobrzękiwał zbroją, a Chochoł po prostu tańczył powolne tango w takt chłopskiej muzyki, dochodzącej z sąsiedniej izby. Wymachiwał przy tym rękami jakby tęskniąc do wiotkiej kibici partnerki. Wernyhora w jaskrawym świetle nie miał w osobie nic zjawiskowości, był zbyt krwisty, cielesny, namacalny, a przez to nie tak majestatyczny, jak go wymarzył poeta. Scena z widmem - kochankiem, oświetlonym zielonym reflektorem przypominała melodramatyczne nastroje pierwszych filmów lub rozdziały "Trędowatej". Stańczykowi brak było również atmosfery mistycznej niezwykłości Kochanowicz nie wydobył z roli Dziennikarza całej żarliwości w charakterystycznej scenie ze Stańczykiem. Pełną ekspresji gospodynią była Wieczorkowska, niezrównaną sylwetkę Kliminy stworzyła Buczyńska. Bay-Rydzewski wyraziście nakreślił Czepca. Rolę poety zagrał inteligentnie Pawłowski. Żabczyńska w roli Panny Młodej miała szereg doskonale zagranych scen. Pan Młody dobrze reprezentował tęsknotę dekadenta do pocałunków i uścisków zdrowej chłopki. Koronkiewicz z dużym wdziękiem zagrała rolę Marysi. Trudno przepisywać długą listę reszty aktorów, którzy niewątpliwie włożyli dużo wysiłku i trudu w interpretowanie swych ról, wtłoczonych w ramy tak niemiłosiernie zniekształconego "Wesela".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji