Artykuły

Imitator rzeczywistości

Brak ambicji, apatia i niemożność działania - to wszystko układa się w jedną spójną osobowościową całość, kreśląc krajobraz współczesnego pokolenia trzydziestolatków, którzy niezadowoleni z życia próbują stworzyć dookoła siebie tylko jego atrapę. - o spektaklu "Udając ofiarę" w reż. Andrzeja Bubienia w Teatrze Ludowym w Krakowie pisze Magda Agnieszka Jasińska z Nowej Siły Krytycznej.

"Udając ofiarę" w reżyserii Andrzeja Bubienia swoją konstrukcją przypomina przygodową grę komputerową. Jednolity podkład muzyczny, dziwnie niepokojący jak w "Twin Peaks" Lyncha i Frosta. "Zatrzymani" bohaterowie, mówiący najczęściej twarzą do widza. Odgłosy pluskającej wody. Śledztwo. Rekonstrukcja wydarzeń. Główny bohater udający trupa. To wszystko sprawia, że spektakl swą atmosferą, pozorną absurdalnością wydarzeń, postaciami nawet nie tyle schematycznymi, co charakterystycznymi oraz "spowolnioną" grą aktorską przypomina kultowego Broken Sword'a albo Hopkinsa FBI. Nie ma tu jednak miejsca na samodzielne zbieranie przedmiotów i możliwość ingerowania w akcję. Delikatnie zarysowana problematyka dramatu braci Presniakowów - utworu, na podstawie którego powstała najnowsza premiera Teatru Ludowego - rozmywa się w tafli wody, która jest ważnym elementem scenografii.

Wala to chłopak, który boi się żyć. Co więcej: nie wie, jak żyć. Wykształcony absolwent filozofii postanawia swoją karierę zawodową poświęcić na rzecz pracy polegającej na udawaniu ofiary w trakcie policyjnych rekonstrukcji wydarzeń. Niczym Hamlet widzi ducha swojego ojca, który przychodzi do niego i próbuje sprowokować go do działania, do życia, jakie najwyraźniej Wali nie do końca odpowiada. Chłopak ma dość konwenansów, kurtuazyjnych gadek i wszystkiego, co zrobić trzeba tylko dlatego, że wypada. Nie jest jednak w stanie zrobić niczego, co byłoby kontrą wobec otaczających go ludzi, sytuacji a przede wszystkim matki nie mogącej pogodzić się z niestandardowym podejściem do życia syna. Jego sposobem na przetrwanie staje się udawanie. Zaczyna udawać ofiarę, którą z czasem sam się staje. Ofiarą własnego życia, które zaczyna go przytłaczać i nie pozwala odciąć się od przeszłości.

Przedstawienie rozpoczyna się od wizyty ducha ojca Wali. Na scenę wjeżdża platforma z metalowym łóżkiem, na którym leży główny bohater. Dookoła niego rozlewa się woda. Po niej chodzić będą tylko techniczni i postać Ojca. Scenografia przywodzi na myśl starą halę fabryczną, przerobioną na publiczny basen. Obdrapane ściany, rury na wierzchu budzą niepokój, wobec którego nastrojową kontrą stają się cienie pulsującej wody widoczne na tylnej ścianie sceny i suficie teatralnej sali. Z muzyką jest podobnie, powtarzający się w kółko ten sam motyw muzyczny jest dźwiękowym oksymoronem nastrojowości, mającej się udzielać widzom. Cała scenografia - ruchoma, złożona z różnej wielkości wjeżdżających platform - również przywodzi na myśl komputerowy świat, w którym z pozoru zabawna sytuacja z czasem staje się niebezpieczna. Dlatego szkoda, że ten ton serio zaczyna umykać ze sceny. Absurd związany z pracą, jaką wykonują na scenie funkcjonariusze policji, staje się serią średnio zabawnych gagów, czasem zbyt oczywistych. Postaci prowadzone są przez reżysera dość konsekwentnie, choć żadna aktorska kreacja nie zachwyca. Nie ma mowy o pogłębieniu psychologicznym. Każda z postaci ma w sobie coś charakterystycznego, jest przerysowana, ale z umiarem. Dzięki temu na scenie nie pojawiają się elementy satyry czy pastiszu. Spektakl bardziej zmierza ku kryminalnej, czarnej komedii, bazującej niestety na mało wyrafinowanym poczuciu humoru.

Zdecydowaną kontrą wobec scen rekonstrukcji wydarzeń są sceny "domowe" Wali, zarówno na poziomie scenograficznym, jak i dramaturgicznym. Relacje pomiędzy Walą a matką, ojcem i przyszłą żoną rozgrywają się w wyciemnionej przestrzeni, podczas gdy kryminalne zagadki zostają rozegrane w pełnym oświetleniu, obnażając przy tym jeszcze bardziej nieumiejętności policjantów, ich prowizoryczny sposób prowadzenia śledztwa oraz ich głupotę. Sceny z życia rodzinnego Wali to momenty, w których bohater zmuszony jest do tego, by nie udawać. Takie przynajmniej są wymagania innych wobec niego. On się jednak na to nie godzi. Dlatego też wchodzi w rolę syna i męża. Godzi się na ślub, który zamyka się w zatrzymanym na końcu spektaklu rodzinnej, sztucznie upozowanej fotografii. Reżyser podkreśla w ten sposób jeszcze dobitniej naturę imitatora Wali, który w godzinach pracy bawi się w umieranie, po pracy zaś w życie. Ukończone studia nie przyniosły oczekiwanej satysfakcji i poczucia spełnienia. Brak ambicji, apatia i niemożność działania - to wszystko układa się w jedną spójną osobowościową całość, kreśląc krajobraz współczesnego pokolenia trzydziestolatków, którzy niezadowoleni z życia próbują stworzyć dookoła siebie tylko jego atrapę. Sami zaś wcielają się w poszczególne, narzucone im przez społeczeństwo role.

Spektakl Bubienia rozmywa się w swym komediowym charakterze. Zbyt dużo tu absurdu, zbyt mało akcentów położonych na wątki egzystencjalne i poważny wydźwięk przedstawienia. Brakuje w nim emocji i wiarygodności, czegoś, co by sprowokowałoby widza do refleksji. Bubień, podobnie jak jego bohater, wydaje się imitatorem rzeczywistości - w żadnym wypadku demiurgiem - mało wyrafinowanym, który ma potencjał i pomysł, tylko nie do końca potrafi go zrealizować na scenie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji