Artykuły

Aczkolwiek, to przecież

Śmiać się można gorzko, groźnie, szyderczo, przypochlebnie i jeszcze na wiele innych sposobów. Śmiać się można, kiedy źle się dzieje, kiedy chce się zapomnieć o codzienności, mimo codzienności. Najrzadziej słyszy się śmiech taki, który atakuje sprawy poważne, w nie mierzy i w nie trafia. Taki, co nie doszukując się w głupocie głębi, nazywa absurd absurdem, a kłamstwo kłamstwem. Śmiech obronny. Śmiech, którego siła tkwi w odwoływaniu się do wartości podstawowych; w zestawieniu z nimi przedmiot kpiny kompromituje się sam.

Dawno, dawno temu, przed wojna, grano polskie sztuki tego typu śmiechem przepełnione. Ludzie szli do teatru czy kabaretu i oglądali od drugiej strony to, o czym rano czytali w gazetach. Może wychodzili zdrowsi, może nie, ale w każdym razie czekały na nich takie sztuki - pełniące funkcję soli trzeźwiących. Należał do nich wodewil satyryczno-polityczny Tuwima i Hemara, Kariera Alfa Omegi, którego prapremiera odbyła się w 1936 roku, w Cyruliku Warszawskim. Przedstawienie podbiło jednych, oburzyło innych: spotkał je los, który zwykle w dwudziestoleciu był udziałem spektakli zuchwale poruszających najdrażliwsze sprawy ówczesne: raz witano je owacjami, kiedy indziej - gradem zgniłych jaj z galerii i nagonką prasową. Tę sztukę, tak ważną kiedyś, a po wojnie pogrzebaną, przypomnieli nam ostatnio młodzi aktorzy z PWST.

Spektakl można nazwać szkolnym wyłącznie z uwagi na miejsce, w którym się odbywa: poza tym bowiem przedstawienie jest po prostu fachową robotą teatralną. Tadeusz Łomnicki opracował inscenizację dokładnie według didaskaliów autorskich, zaś efekt dowodzi, że postąpił słusznie. Wierność ta sprawiła, że urodził się ładnie namalowany, trochę nostalgiczny obrazek - legenda o czasach minionych. Formalnie. Bo treść, istota problemów należą do tzw. ponadczasowych rejonów i nie są ani anachroniczne, ani zleżałe. Krótka mówka Konferansjera - Jarosława Grądka (skonstruowana według tekstu Jacka Sieradzkiego z Dialogu nr 1/1978), otwierająca spektakl, wyjaśnia wprawdzie niezbędne szczegóły: Alf to Kiepura, Ekscelencja to Sławoj-Składkowski... Ale wyjaśnienia te, choć chwalebne i pewnie konieczne, nie są w stanie skłonić współczesnej widowni, by oglądała w przedstawieniu przede wszystkim satyrę na chłopaka z Sosnowca czy osławionego niegdysiejszego premiera. Alf jest dziś po prostu artystą robiącym karierę, a Ekscelencja - ekscelencją.

I rozpoczyna się na małej scence opowieść o śpiewaku, który mocą swego talentu wydobywa się z nędzy, staje się ulubieńcem tłumów całego świata, który przez te tłumy, nie znoszące na dłuższą metę apolitycznych wielkości, odziany zostaje w mundurek dyktatora i ze swej sztuki czyni narzędzie terroru. Mój Boże, ileż skojarzeń nasuwa nam dzisiaj wątek tej premiery - choćby Kabaret czy Mefisto. W powieści Manna, filmach Szabo i Fosse'a okrucieństwo, zbrodnia ukazane są w sposób pozwalający choćby częściowo zrozumieć zaczadzenie bohaterów; ich poddanie się hipnotycznemu urokowi zła i nienawiści. W przedstawieniu w PWST jest inaczej. Tutaj jasność i ciemność oddzielone są wyraźnie; zbrodnicza głupota nie jest tajemniczą mocą - oblana jaskrawym światłem, poddana weryfikacji rozumu i człowieczeństwa, prezentuje się żałośnie, karykaturalnie. Szabo i Fosse mówili: "Zobacz, co może się z tobą stać, czy będziesz umiał oprzeć się temu?" Na Miodowej Tuwim i Hemar pytają ironicznie: "Przecież czemuś takiemu nie dasz się chyba uwieść?" Na pewno Kariera Alfa Omegi nie jest tak głęboka, jak tamte utwory, przede wszystkim chodzi o oba filmy, nie tak analityczna, a co najważniejsze, uboższa o apokaliptyczne doświadczenia; za to jest może bliższa, cieplejsza dzięki tej atmosferze wiary w dobry, rozumny instynkt człowieka, dzięki swej - naiwności.

Umieli tę atmosferę przenieść na scenę młodzi aktorzy. Przytym wszystkie sprawy "serio" spektaklu przekazane są taktownie, bez nachalnego eksponowania ideologii. Intencje autorów, reżysera, aktorów nie są wyrażane w deklaracjach czy minach aktorskich, lecz zawarte w komicznych lub rzewnych scenkach, prześlicznych piosenkach z muzyką Wojciecha Głucha, dowcipnej scenografii Marii Teresy Jankowskiej (choćby ironiczny fragment, w którym Alf śpiewa z przesuwającego się przez scenę groteskowego, tekturowego samochodu). Trudno tu sobie zresztą odmówić wyliczenia choćby kilku najcelniejszych i literacko, i teatralnie scen spektaklu, a więc: pojedynek śpiewaczy między lokalną wielkością, tenorem Rewskim (w oglądanej przeze mnie obsadzie - Dariusz Jakubowski), a nie znanym jeszcze Alfem (Waldemar Izdebski), pojedynek rozgrywający się na tle mruczanda zabawnego chórku (Jerzy Klesyk, Jarosław Gajewski, Violetta Sawicka); przyjęcie w Pergolezji z uroczystą mową po pergolesku (Premier - Andrzej Bryg); pełna temperamentu maleńka operetka w biurze Alfa (Tomasz Taraszkiewicz - Blum, Monika Żyłka-Orłoś i Ewa Domańska - Sekretarki, Jerzy Klesyk - Referent, Jarosław Grądek - Szofer). Wreszcie pouczająca, przewrotna, doskonale komediowa scena z Ekscelencją (Janusz Rymkiewicz) i Adiutantem (Piotr Bajor) - scena poszukiwania Hasła zdolnego porwać naród. Ach, te hasła... Te treściwe: "Frontem do zboża. Frontem do łoża. Frontem do kasy. Frontem do rasy. Frontem do masy". I te ogólne: "Społem. Czołem. Niebawem. Aliści. To jednak. Jeśli nawet, to mimo. Jeszcze nie, ale wnet".

Mimo groźnego finału - spotkania Omegi z młodymi fanatykami - cały ten spektakl potrafi narzucić (aż do końca wieczoru) przekonanie, że głupota i bezkształt mogą zatriumfować tylko na krótko. Że nie zwycięży ani groteskowy Alf, ani głupawy Ekscelencja z nieodłącznym, prężnym Adiutantem, ani krzykliwy tłum - w świecie, w którym żyje liryczna Zuzia (Grażyna Strachota) i mądry Blum Taraszkiewicza (postać barwna, zabawna; w tym wyrównanym aktorsko spektaklu rola chyba najlepsza). Więc śpiew, taniec, satyra i głębsze znaczenie. Sprawne przedstawienie. Aktorzy bez szarży, a z poczuciem stylu i miary. Świetny tekst. No, i dlaczego przychodzi, w kilka godzin po spektaklu, nastrój tak ponury? Wywołała go, paradoksalnie, atmosfera tego przedstawienia, owo sugestywne zwyciężenie strachów śmiechem. Bowiem przygnębiająca jest świadomość, że umarła już taka, jak autorów Alfa, naiwność. Przygnębiająca jest świadomość naszej dzisiejszej wiedzy, która sprawia, że się rzadko na taką naiwność potrafimy zdobyć. Aczkolwiek dobrze być mądrym i doświadczonym, to przecież chciałoby się czasem móc znów uwierzyć w możliwość happy endu. Czyli w skrócie, jak mówi Adiutant: "Aczkolwiek, to przecież".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji