Artykuły

Historie intymne w Warszawie

Jacy są mieszkańcy stolicy? Czy są szczęśliwi? Czy lubią innych? Czy potrafią zaufać bliźniemu? Od jutro będą badali to artyści z Argentyny i Niemiec - pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej.

"Miasta równoległe" to przenośny festiwal, z którym Lola Arias i Stefan Kaegi od zeszłego roku krążą po Europie i Ameryce Płd. Reguła jest prosta: ośmiu artystów wkracza do miejsc, które każde z miast ma na swojej mapie. Lokacje i scenariusze się nie zmieniają. Autorzy zawsze wybierają: "Hotel" (Lola Arias), "Dach" (Stefan Kaegi), "Centrum handlowe" (kolektyw LIGNA), "Dworzec" (Mariano Pensotti), "Fabrykę" (Gerardo Naumann), "Bibliotekę" (Ant Hampton/Tim Etchells), "Dom mieszkalny" (Dominic Huber), "Sąd" (Christian Garcia). Zmienia się sposób, w jaki uczestnicy poszczególnych części postrzegają później swoje miasto.

Rozmowy z pracownikami fabryki, intymna podróż "przez własną zdolność czytania", zwiedzanie hotelu z perspektywy sprzątaczy, podglądanie, podsłuchiwanie, udział w zbiorowej akcji konspiracyjnej w centrum handlowym. Z tych fragmentów tworzy się opowieść o tym, jak miasto działa, jakie procesy przeszło, przed czym się chroni i czy jest gotowe do wspólnej zabawy, protestu, rozwiązywania problemów.

Rozmowa z Lolą Arias

Joanna Derkaczew: Nazywacie swoje działania "miejskimi interwencjami". W jakiej sprawie są te interwencje?

Lola Arias*: Nie wywracamy społecznego porządku. Nie jesteśmy też brygadą ratunkową, która potrafiłaby coś zdiagnozować i naprawić za mieszkańców. Uwidaczniamy raczej to, czego miasta na własny temat nie wiedzą. Co kryje się za fasadą budynków? Jakimi sprawami zajmują się sądy? Kto wykonuje najgorzej opłacane prace? Co wyobrażają sobie pasażerowie skazani na to, by przez kilkanaście minut gapić się na sąsiada w metrze?

Używamy też określenia "festiwal teatralny". W każdej części przeżywasz coś intymnego, ale jednocześnie obserwujesz reakcje innych. Dla nas ten rodzaj wspólnego doświadczenia na żywo jest właśnie najbliższy teatrowi. Choć artyści, z którymi pracujemy, wywodzą się z różnych dziedzin. Dominik Huber zajmował się scenografią, chłopcy z LIGNA szykujący audiobalet w centrum handlowym to m.in. radiowcy, Christian Garcia, który ustawia chór w budynku sądu, ma korzenie muzyczne.

Jak poznajecie miasto i jego potrzeby?

- Zaczynamy od harcerskiego rajdu w poszukiwaniu lokacji. Odwiedzamy różne fabryki, dworce, biblioteki. Dotarliśmy np. do Biblioteki Narodowej, która przypomina kapsułę z zamrożonym czasem. Wydaje się, że zbierają się tam wszyscy ludzie, którzy nie przyjmują do wiadomości, że żyjemy w XXI wieku.

Byliśmy w niezwykłej fabryce słodyczy. Maszyny wyglądają tam jak zaprojektowane w latach 70. pojazdy kosmiczne. Pracownicy nadal wykonują czynności, które w innych miejscach zostały zmechanizowane. Jedna z pań np. jest "żywą wagą" i przez osiem godzin dziennie odmierza co kilka sekund 70 g słodkiej masy. Wybraliśmy w końcu hutę, w której jest głośno, brudno, niebezpiecznie, a pod sufitem przelatują kotły z gotującą się stalą.

Krążymy po dworcach, nie planując podróży. Wchodzimy do prywatnych mieszkań.

Ty realizujesz projekt "Hotel". Widzowie krążą po hotelu i poznają prywatne historie ekipy sprzątającej.

- Zawsze najbardziej ciekawi mnie to, jakie grupy wykonują te prace. W Berlinie - imigranci, obcokrajowcy, uciekający z rejonów kryzysu ekonomicznego czy politycznego, z Afryki, Chin czy biednych krajów europejskich. Chcą w Niemczech zacząć wszystko od nowa, ale jeśli nie znają języka, muszą sprzątać brud po innych.

W Argentynie i Polsce najmniej pożądane prace wykonują "swoi". W Warszawie zaskoczyło mnie to, że najczęściej były to kobiety. I to nie "prowincjuszki bez wykształcenia i kwalifikacji". Wiele z nich miało wcześniej inne, bardziej poważane zajęcia. Jedna z nich pracowała w fabryce plastiku, która po przemianach 1989 roku została zamknięta. Druga była specjalistką od retuszowania zdjęć. Zastąpiły ją programy komputerowe. Jeszcze inna zajmowała się na uniwersytecie kodowaniem danych, przepisywaniem tekstów na język cyfrowy. Po latach nikt już nawet nie pamięta, że była taka konieczność, każdy ma własny komputer.

Wszystkie te kobiety nie nadążyły za swoimi czasami, ich kwalifikacje stały się bezużyteczne w nowym świecie. Opowieści sprzątaczek układają się więc w obraz przemian ekonomicznych i technologicznych, jakie zaszły w Polsce. Jest w tym też wątek optymistyczny - najmłodsza z bohaterek studiuje jednocześnie administrację. Praca w hotelu to dla niej nie "punkt dojścia", ale etap w życiu.

Zawsze sięgałaś po tak intymne historie?

- Zaczynałam od fikcji. Studiowałam literaturę i aktorstwo. Zorientowałam się, że mogę to połączyć, pisząc sztuki teatralne, początkowo były to jednak abstrakcje. Na szczęście szybko przekonałam się, że rzeczywistość jest o wiele ciekawsza niż moje projekcje.

W jednym ze spektakli, "Striptease", aktorka występowała na scenie ze swoją maleńką córeczką. Dziecko wprowadziło element chaosu, zaskoczenia, nieprzewidywalności. Od tej pory zawsze starałam się wprowadzać do projektów coś realnego, poza moją kontrolą. Do niektórych projektów zbierałam po prostu materiały biograficzne i wyznania ludzi z mojego pokolenia.

Ale np. w sztuce "Familienbande", którą zrealizowałam w Monachium, występuje już cała, skomplikowana rodzina: aktorka, córka aktorki, były mąż aktorki, jej obecna partnerka, dziecko, które były mąż aktorki zgodził się począć z jej obecną partnerką... i dwa króliki. Poza teatrem wszyscy oni naprawdę świetnie razem funkcjonują. Spełniają niemal kiczowaty, drobnomieszczański ideał życia w domku z ogrodem. Nie jest to więc martyrologia pary lesbijskiej, raczej sygnał, że rozwiązania prawne nie nadążają za zmianami społecznymi. I że można być homoseksualistą, mieć rekombinowaną rodzinę, a jednocześnie marzyć o czymś tak banalnym jak ogródek z królikami.

Takie historie naprawdę mnie fascynują: jak ludzie żyją, co ich inspiruje, czy są empatyczni, otwarci.

Jak jest z poziomem empatii w Warszawie?

- Na razie przekonaliśmy się, że Polacy nie mają problemu z otwieraniem się, dzieleniem się prywatnymi historiami w sytuacjach intymnych. To, czy potrafią działać jako grupa, wyjdzie dopiero przy projekcie w centrum handlowym. Grupa nieznajomych dostaje słuchawki i zgodnie z poleceniami musi zaangażować się w jakąś wspólną grę, wymieniać tajemne znaki, tańczyć, przemieszczać się po budynku. Wszystko zależy od tego, na ile będą gotowi "obronić tę zabawę", uwierzyć w nią i kooperować z innymi.

W Buenos Aires ta część wyszła szczególnie ciekawie. W pewnym momencie do tańczącego uczestnika podszedł ochroniarz z żądaniem: "Proszę natychmiast przestać, przeszkadza pan innym". Chłopak spokojnie tańczył dalej, pytając jednocześnie przechodzących: "Nie przeszkadzam, prawda? Wszystko w porządku?". Najważniejsza była jednak reakcja pozostałych uczestników. Natychmiast zebrali się wokół chłopaka, dając sygnał: "To jeden z nas, będziemy tu stali i pilnowali, żebyś nic mu nie zrobił".

To pokazało w sposób niemal modelowy, jak dana grupa ludzi rozwiązuje konflikty z wyższymi instancjami. Co robią, gdy ktoś mówi "zabraniam"? Czy ważniejsze jest dla nich słowo władzy, czy obrona jednostki przed nieuzasadnionym naciskiem z góry?

Po której stronie stanęli uczestnicy w Berlinie?

- W Berlinie ta sama akcja przebiegała niemal na zimno, w przyjaznej atmosferze, bez najmniejszych tarć. Ale też sytuacja w centrach handlowych jest tam inna. Argentyński ochroniarz, przyzwyczajony do nieustannych burd i kradzieży, miał pełne prawo spanikować i sądzić, że wokół niego zawiązuje się właśnie jakaś zbiorowa akcja przestępcza.

Niemieckiemu strażnikowi nawet nie przyszło pewnie do głowy, by się niepokoić. W Buenos Aires był jeszcze jeden zabawny epizod. Pod koniec audiowycieczki uczestniczy mieli bić brawo. I całe centrum zaczęło klaskać wraz z nimi. Nie mając pojęcia dlaczego, ot, na zasadzie: "Hm, ktoś robi coś fajnego, ja też spróbuję". W Niemczech reakcja była raczej obojętna: "Klaszczecie? OK, wasza sprawa".

Czego spodziewacie się w Polsce?

- Czegoś oryginalnego. Wiele sytuacji już nas rozbroiło. Christian Garcia, który wybierał sprawy sądowe do swojego projektu, opowiadał np., że najbardziej zdumiała go historia kobiety, która zaniedbała swoje obowiązki służbowe. Uzasadniała to tak: "Nie wysłałam na czas tego listu, bo byłam pogrążona w depresji po katastrofie prezydenckiego samolotu".

Tak, Warszawa jeszcze nas zaskoczy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji