Artykuły

Gorzki dowcip ze Śląska

- "Cholonek" był odpowiedzią na filmy Kutza gloryfikujące Ślązaków jako walczących o Polskę z bronią w ręku. Janosch pokazał ich z żabiej perspektywy jako ludzi koniunkturalnych - mówi Robert Talarczyk, który przygotował teatralną adaptację, przekładając książkę napisaną po niemiecku na gwarę. W piątek, 3 czerwca, Teatr Korez z Katowic da dwa spektakle w warszawskim Teatrze Polonia.

Na "Cholonku" publiczność od siedmiu lat pokłada się ze śmiechu. Spektakl obejrzały już 74 tysiące widzów

Zaczęło się tuż po premierze w 2004 r. Do katowickiego Teatru Korez z całego Śląska zaczęły przyjeżdżać autokary. - Ale artystyczna bomba wybuchła dopiero, gdy spektakl "pobłogosławił" Kazimierz Kutz - mówi "Rz" Robert Talarczyk, reżyser. - Uznał go za wydarzenie i mówił, że gdyby był młodszy, wziąłby się do ekranizacji. Były na to jakieś pieniądze, ale pomysł filmu utknął na etapie scenariusza.

Spektakl zagrano już 370 razy, na Śląsku jest pozycją obowiązkową. - Ludzie oglądają go po kilka razy. A ci, którzy jeszcze nie widzieli, i tak o nim mówią. "Cholonek" jest kultowy. I mobilny - wyjaśnia Talarczyk. Aktorzy Korezu często są w trasie. W piątek, 3 czerwca, dadzą dwa spektakle w warszawskim Teatrze Polonia.

"Cholonek" to adaptacja autobiograficznej książki "Cholonek, czyli dobry Pan Bóg z gliny" Hoersta Eckerta znanego jako Janosch. - Miał być Janusz, ale urzędnik zastosował niemiecką pisownię - mówi Talarczyk. Prawdopodobnie, bo o Janoschu niczego nie wiadomo na pewno. Autor książek, malarz, ale przede wszystkim twórca uwielbianych przez dzieci ilustrowanych bajek o misiu i tygrysku, jest enigmatyczną postacią i na poczekaniu zmyśla różne wątki swej biografii. Najpewniej urodził się w 1931 r. w Zabrzu, dorastał w familoku. Jego ojciec był hutnikiem, miał słabość do bimbru i ciężką rękę. Janosch, mając 13 lat, rzucił szkołę, zaczął pracować jako ślusarz. Przed wojną rodzina zatajała istnienie polskich przodków, w 1945 r. zaś ich niemieckie korzenie stały się przyczyną wysiedlenia do Niemiec. Teraz Janosch mieszka na Teneryfie. W skromnej chacie, sypia w hamaku. - Obraził się na Niemców, uznał, że są kretynami. O Polakach pewnie z czasem mówiłby to samo - ocenia Talarczyk. Przyjechał obejrzeć adaptację "Cholonka". Był zachwycony, mówił, że chce się zestarzeć w Zabrzu. Władze miasta natychmiast zaoferowały M4. Ale Janosch wrócił na Teneryfę.

Jako autor bajek debiutował w latach 60., "Cholonek" zaś ukazał się w roku 1970. - To był gorący tytuł, na Śląsku wszyscy go czytali - wspomina Talarczyk. Książkę wznowiono tylko raz - w latach 80. Dziś bardzo trudno ją dostać. Janosch ukazał przemijanie starego Śląska; akcja zaczyna się dowcipnie, w międzywojniu, a kończy tragicznie - wkroczeniem wojsk radzieckich i wysiedleniem ludności. - Książka była odpowiedzią na filmy Kutza gloryfikujące Ślązaków jako walczących o Polskę z bronią w ręku. Janosch pokazał ich z żabiej perspektywy jako ludzi koniunkturalnych - wyjaśnia Talarczyk, który przygotował teatralną adaptację, przekładając książkę napisaną po niemiecku na gwarę. - Bohaterowie często zachowują się podle albo co najmniej kontrowersyjnie. Jeden zapisuje się do NSDAP, żeby mieć lepszą robotę i mieszkanie po Żydzie.

Razem z Mirosławem Neinertem, współtwórcą spektaklu, sądzili, że premiera "Cholonka" będzie jak przysłowiowy kij wsadzony w mrowisko. - Liczyłem, że wokół mentalności Ślązaków i naszej tożsamości wybuchnie dyskusja. Tymczasem spektakl od początku był przez publiczność hołubiony. Okazało się, że "Cholonek" wyzwolił to, co od zawsze mieliśmy we krwi, ale się do tego nie przyznawaliśmy - mówi Talarczyk. - Ślązacy to ludzie żyjący pomiędzy. Z jednej strony pełni kompleksów, z drugiej - zmuszeni składać swoją tożsamość z wpływów wielu krajów. Ta ziemia to nasz Heimat - byliśmy tu zawsze, nigdzie nie wyjechaliśmy, to historia przetaczała się przez nas. I nieraz zmuszała do moralnie dwuznacznych wyborów. To była kwestia przetrwania.

Akcja "Cholonka" toczy się przy typowym śląskim kredensie; członkowie rodziny zasiadają wokół stołu. Raczą się soczystym poczuciem humoru. Ale w drugiej części spektaklu atmosfera tężeje - za dowcipem kryje się dramat. - Śląski humor przeszedł do legendy, ale często jest spłycany - Talarczyk przyznaje, że go to irytuje. - Opowiadamy przecież nie tylko grube, głupawe żarty. Są słodko-gorzkie, dużo w nich dystansu i autoironii. Umiemy śmiać się z siebie, czego wielu Polakom brakuje. Ukazane w spektaklu rozmowy przy stole to przywołanie ważnej, choć zanikającej śląskiej tradycji. Talarczyk: - Tak Janosch zapamiętał dzieciństwo i w niektórych domach podobnie jest do dziś. Starsi widzowie po spektaklu mówią, że tak właśnie było: na świniobiciach, pogrzebach i chrztach. Dziś na spotkania jest coraz mniej czasu, ale celebrujemy duże okazje. Losy rodzin są powikłane. Mój dziadek został wcielony do polskiego wojska, a jego szwagier - do Wehrmachtu. Po wojnie obaj zdjęli mundury i zostali wysłani do pracy w kopalni. Na Śląsku mówimy o tej przeszłości codziennie.

Zainteresowanie spektaklem nie maleje. Bilety wciąż trzeba rezerwować z miesięcznym wyprzedzeniem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji