Artykuły

F.Z.K. odsiedział SAMĄ SŁODYCZ w Teatrze Współczesnym.

Jest to kolejny gwałt na Iredyńskim. Po Romanie Załuskim ("Anatomia miłości") Ireneusz Iredyński dostał się w spracowane ręce reż. Hubnera, współtwórcy niezapomnianych "Seksolatków". Hubner miał tylko jeden pomysł: wystawić sztukę korzystając z nieobecności gospodarza Teatru Współczesnego. Z tzw. literatury nie zrozumiał nic. Przeoczył fakt, iż w "Samej słodyczy" nie ma ról. Postaci są rozpisanymi na głosy tezami autora. Hubner dopilnował, by aktorzy kreowali. W najgorszym stylu teatru bebechów i wnętrzarstwa. Dziwkę grano więc dziwką, staruszka - staruszkiem, nawiedzoną - nawiedzoną, a p. Celińską - p. Celińską. Utwór najciekawszego z rodzimych dramaturgów stał się płaski jak wyrzucona na brzeg flądra, łypiąca na świat martwym okiem. Powiało nudą, zgrywą i prątkami banału. Kiedyś przed wojną - gdy kino było jeszcze nieme, a w czasie projekcji przygrywał na fortepianie grajek, zaistniała sytuacja, podobna do tej z Teatru Współczesnego. Pola Negri rzucała się w przepaść. Z rzędów odezwał się czyjś poddenerwowany tenorek: Te, Pola, zabierz ze sobą i grajka! Kiedy w "Samej słodyczy" jeden z bohaterów wylatuje przez okno - marzy się, by w jego ślady wstąpili inni uczestnicy wieczoru. Ostatni zaś, nim skoczy - powinien z obywatelskiego obowiązku zabrać ze sobą scenografię p. Jana Banucha. I zacytować Mętraka z programu: "Diabelski krąg uzurpatorów zakreśla wokół siebie kredowe koła..."

Data publikacji artykułu nieznana.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji