Artykuły

Cena kompromisu

Nawet najwybitniejsi reformatorzy teatru mogą mylić się formułując syntezy historiozoficzne. Najdelikatniej bowiem mówiąc wątpliwe są sformułowania Witkacego, który czystą formę "Janulki" wypełnił przecież bardzo ogólnymi i zupełnie szczegółowymi dywagacjami o historii, słuszniej: o przeszłości, teraźniejszości, a także prawidłowościach społecznego rozwoju. Dlatego zapewne jeden z najciekawszych utworów teatralnych Witkiewicza ponad pół wieku czekał na swą sceniczną weryfikację. Oglądaliśmy w sobotą prapremierą. Chwała za to Teatrowi Współczesnemu i Józefowi Parze - inscenizatorowi.

Realizatorzy stanęli jednak przed zadaniem tuszowania wszystkiego, co w sztuce anachroniczne; wszystkiego, co przekreśliła historia minionego pięćdziesięciolecia. Było to wyjście jedyne, ale zarazem wypaczyło sens opowieści o przypadkach kniazia Fizdejki. Oczywiście krzywdzące byłoby stwierdzenie, że zostały li tylko sprawy męsko-damskie (a także męsko-męskie i damsko-damskie), zostało coś z myśli Witkacego, jeno były to wnioski bez przesłanek, a także "pieprzu" czyli pikanterii. Wszystko zwekslowało w kierunku kolejnych doświadczeń życiowych tytułowej bohaterki - półdziewicy i "bydlądynki" (bydlątka plus blondynki). Szkoda tylko, że ingerując w tekst, nie skreślono martwych współcześnie polemik z Leonem Chwistkiem.

Po premierze "Bzika tropikalnego" pisałem o "klasycznieniu" Witkiewicza, przedstawienie "Janulki" w pełni ten pogląd potwierdza. Jest to niewątpliwie tragedia twórcy, którego eksperymenty uznano zrazu za zbyt odważne, a nawet wariackie, kiedy zaś zainteresowano się nim naprawdę wyszło na jaw, że teatr (dramat) poszedł już znacznie dalej. Sytuacja, w której świadomość, że "to przecież już było" walczy z przekonaniem, iż "on jednak był pierwszy, on już przed półwiekiem", nie sprzyja emocjonalnemu zaangażowaniu. A w tym sporo winy twórców wrocławskiego przedstawienia. Witkacego nie można już grać "jak leci", trzeba znaleźć interesujący teatralnie, klucz, myśl przeprowadzić w oparciu o zdyscyplinowany zespół aktorski, w witkacowskim wielosłowiu punktować sprawy ważne i istotne, a choćby nawet tylko zabawne, czasem zawierzyć autorowi. Ot, choćby przykład pierwszy z brzegu - kiedy jak chce Witkiewicz (a daje nawet szczegółowe wskazówki techniczne) w wielkiej rzezi bojarów krew lać ma się strumieniami, niechże się leje - zwiększy to efekt komiczny sceny "wskrzeszenia". Markowanie zabójstw drewnianymi toporkami rezultatów tych nie przynosi. Przedstawienie wrocławskiego Teatru Współczesnego nie pozbawione jest określonych walorów inscenizacyjnych; jest w nim kilka interesujących propozycji aktorskich, a przecież ani nie angażuje, ani nie bawi. Może to sprawa reżyserskiej koncepcji (głośno myśląc: gdyby potraktować "Janulkę" w kategoriach szekspirowskich Kronik, albo czytać choćby poprzez "Mindowe", jej pastiszowy charakter byłby wyrazistszy, można zresztą zupełnie inaczej, byle konsekwentnie), a może jednak niejednolitego i nierównego poziomu wykonawców.

Nie potrafię rzecz jasna określić co znaczy "aktorstwo z Witkiewicza", wiem natomiast, że Janusz Obidowicz (Plasewitz), artysta przecież wytrawny "z Witkacego" nie był, choć w innej stylistyce była to propozycja udana. Potrafię mniej więcej określić, co to jest aktorstwo poprawne i dlatego wiem, że Andrzej Kałuża (La Trefouille) minimum przyzwoitości nie osiągnął. Wiem także, że istnieje w teatrze pojęcie - wcale nie pejoratywne - znakomitego epizodziarza, wydaje mi się, że ten typ prezentuje Zbigniew Kornecki, który pięknie wprowadził się na wrocławską scenę Szlangbaumem, ale który nie dźwignął Fizdejki, podobnie jak uprzednio Moliera w sztuce Bułhakowa. Do aktorskich dokonań przedstawienia zaliczam natomiast Elizę - Marii Góreckiej, księżną Amalię - Marleny Milwiw, Kranza - Zdzisława Kuźniara, Mistrza - Zbigniewa Lesienia, a także Zipfla - Józefa Pary. Taktownie spełniali swe zadania Irena Rembiszewska i Andrzej Skupień (Potwory), Skupień do momentu przeistoczenia oraz Winicjusz Więckowski (Malpigiusz Glissander), pozostali wykonawcy nie mieli większych możliwości tekstowo-sytuacyjnych. Oczywiście poza Geną Wydrych odtwórczynią roli tytułowej. Wydrych jest aktorką utalentowaną, co w pełni potwierdziła rolą Janulki, jest to propozycja na pewno w pełni udana, a przecież osobiście w roli tej wolałbym mniej warsztatu, więcej autentycznej świeżości, co zresztą nie jest zarzutem pod adresem aktorki.

Autentycznym walorem przedstawienia jest scenografia Janusza Tartyłły, zarówno "szekspirowskie" (chwilami) dekoracje jak i bardzo jednolity w swej różnorodności kostium, nie pozbawiony pewnej aluzyjności, zasługują na aplauz.

"Janulka" nie stała się więc teatralnym wydarzeniem, ale jest przedstawieniem, które nie tylko ze względu na "prapremierowy Witkacy" zobaczyć warto.

Teatr Współczesny we Wrocławiu. Stanisław Ignacy Witkiewicz "Janulka córka Fizdejki". Tragedia w czterech aktach. Inscenizacja i reżyseria - Józef Para. Scenografia Janusz Tartyłło. Prapremiera wrzesień 1974.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji