Artykuły

Aktorzy ucierpieli najbardziej - krajobraz po Wiśniewskim

Odwołanie Janusza Wiśniewskiego z funkcji dyrektora Teatru Nowego to dla aktorów szansa na odzyskanie utraconej godności i szacunku dla samych siebie. Wyniszczony psychicznie zespół potrzebuje teraz czasu, by na powrót uwierzyć w to, że jest solą tego teatru, że bez nich ta scena nie istnieje - pisze Iwona Torbicka w Gazecie Wyborczej - Poznań.

O tym, że Teatr Nowy zasklepił się artystycznie, pisaliśmy wielokrotnie. W ostatnim czasie premiery funkcjonowały tylko w zapowiedziach. A i te się zmieniały. Z teatru dochodziły sprzeczne informacje. Próby się zaczynały, potem następowała długa przerwa Tak było np. z "Widmami w Breslau" wg Krajewskiego, które znów są w próbach (reżyseruje Janusz Wiśniewski). Pisaliśmy też o niejasnym artystycznie i finansowo projekcie afrykańskim, który koordynował syn dyrektora - Łukasz Wiśniewski - i o tym, że Nowy niebezpiecznie dryfuje w kierunku prywatnego teatru autorskiego, choć z definicji jest teatrem państwowym i repertuarowym.

Najmniej pisaliśmy o samych aktorach Nowego, choć to im należy się chyba największa uwaga, bo najbardziej ucierpieli - i to nie tylko artystycznie. - Cieszyliśmy się, kiedy Wiśniewski został dyrektorem, bo widzieliśmy w nim człowieka, z którym tak dobrze nam się pracowało 30 lat temu - powtarzali aktorzy. I dodawali: Szybko okazało się, że on już nie potrafi pracować inaczej niż przez wydawanie poleceń, których forma była z dnia na dzień coraz bardziej obelżywa. Z czasem staliśmy się jego niewolnikami, marionetkami, które można przestawiać z miejsca na miejsce. Bez prawa do własnego zdania, bo z założenia było ono idiotyczne. Wszystko, co odbiegało od myślenia Wiśniewskiego o sztuce, on sam określał krótko: "chu nia".

Ileż razy w ciągu ostatnich miesięcy słyszałam takie słowa z ust aktorów, którymi "rządził" Wiśniewski Ileż razy z bezradności wściekałam się na nich i na siebie. Na nich, że boją się ujawnić, a to przecież ułatwiłoby rozwiązanie wielu spraw. Na siebie - bo kończyły mi się pomysły, jak im pomóc. Kiedy nadzieja powoli gasła, raptem okazało się, że nitki, które poruszały aktorami, zamienionymi w teatralne lalki - pękły, a raczej zostały przecięte. Lalki zostały bez animatora. Aktorzy jeszcze nie potrafią w to uwierzyć. Dyrektor Wiśniewski z nagłą troską mówi o nich: są w szoku, zagubieni.

Owszem, panie dyrektorze, są zagubieni - ale interpretacja tego stanu wcale nie jest taka, jak by pan sobie życzył. Aktorzy najprawdopodobniej cierpią na syndrom ofiary. Boją się, że sami sobie nie poradzą - przecież przez kilka lat wmawiał im pan, że są nikim, że bez pana geniuszu nie istnieją. Nawet jeśli nie uwierzyli, zasiał pan ziarno niepokoju, które kiełkowało i przeszkadzało w myśleniu o tym, że są artystami, niezależnie od pana pomysłów.

Wyniszczony psychicznie zespół Nowego potrzebuje teraz czasu, by na powrót uwierzyć w to, że jest solą tego teatru, że bez nich ta scena nie istnieje. Dyrektorzy przychodzą i odchodzą, aktorzy w większości zostają. To ich uwielbia publiczność, a w przypadku Nowego, to właśnie na "swoich" aktorów przychodziło się tu przez dziesiątki lat. Dlatego dziś, gdy jest im ciężko, kiedy nie wiedzą, jaki los ich czeka - jestem z nimi duchem i sercem.

Przejdziecie przez to. Po wakacjach zacznie się nowy czas. Publiczność, która odeszła od teatru Janusza Wiśniewskiego, bo w swoich spektaklach robił z was kukły - wróci. Do was i dla was. Widzowie szybko oswoją się z nową sytuacją, wystarczy, że znów zobaczą was na scenie w rolach żywych ludzi.

Oczywiście, jak w każdym teatrze, także w Nowym są aktorzy, którym żal, że czas Wiśniewskiego minął. Bo być może mija także ich czas. W środowisku o takich ludziach mówi się "przydupasy" dyrektora - są z nim jednością, zawsze myślą tak samo jak szef. To artystyczni pragmatycy. Łaska szefa oznacza dla nich częstsze obsadzanie w spektaklach, ciekawsze, bardziej znaczące role. No i pieniądze - bo kto gra, ten ma. By być na topie nie cofną się przed żadnym świństwem - często donoszą na kolegów, mają oczy dookoła głowy, a uszy wyciągnięte do granic możliwości. To od nich dyrektor słyszy, co dzieje się w zespole i może w porę uprzedzać ewentualne działania zbuntowanych.

Wiśniewski zawsze wiedział, kto jest wobec niego krytyczny i umiał sobie z tym radzić, choć ostatnio gorzej niż wcześniej. Teraz "przydupasy" dyrektora czują się pewnie tak samo zagubieni i przygnębieni, jak ich koledzy - choć powód przygnębienia jest inny. Może spróbują powalczyć o "swojego" dyrektora? W słowach, oczywiście, bo żadne inne działania się im nie opłacają. Tacy ludzie mają genialny wręcz talent adaptacyjny - szybko odnajdą się przy każdym nowym dyrektorze. Już teraz gorączkowo myślą teraz: kto po Wiśniewskim? Właśnie.

Umarł król! Zanim krzykniemy: Niech żyje król! - zróbmy wszystko, by jego wybór był najlepszym z możliwych. W teatrze demokracja nie obowiązuje i to nie aktorzy będą wybierać. Wybór należy do marszałka Marka Woźniaka, któremu Teatr Nowy podlega. Wierzę, że będzie to wybór mądry.

Mam nadzieję, że nie dokona się w wyniku konkursu, bo w Polsce konkursy na szefów teatrów cieszą się złą sławą - obsługuje je najczęściej grupa tzw. "wiecznych dyrektorów", którym bardziej zależy na posadzie niż na teatrze. Najlepszym wyjściem wydaje się mianowanie nowego dyrektora - od jesieni. Sądzę, że marszałek - który występując o odwołanie Wiśniewskiego pokazał, że los Teatru Nowego nie jest mu obojętny - postara się, by teatr prowadził ktoś, kto nie tylko zadba o jego artystyczny poziom, ale także - znajdzie wspólny język z zespołem i otworzy się na reżyserów z zewnątrz. Znam przynajmniej kilku kandydatów, którzy spełniają te warunki. Nie powiem, kim są, bo marszałek z przekory może ich nie wziąć pod uwagę.

Na zdjęciu: "Lobotomobil" w reż. Janusza Wiśniewskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji