Artykuły

Makbet jako szyderstwo

PRZERABIANIE sztuk, na­pisanych przez kogoś in­nego to w teatrze proceder stary jak świat. Już Szekspir... Ale dajmy pokój Szekspirowi, skoro i za naszych dni, być może na skutek wyjałowienia inwencji, praktyka przeróbek kwitnie w najlepsze; Durrenmatt przerabia Szekspira ("Król Jan") i Strindberga ("Play Strindberg"). Io­nesco - także Szekspira.

No właśnie, ta ostania prze­róbka, trawestacja "Makbeta", dokonana przez mistrza absurdu. Ionesco - nowość paryska - zawitała właśnie do Warszawy. W Teatrze Współczesnym mo­żemy obejrzeć krwawą historie Makbeta, która dla Ionesco za­mienia się w drwinę, w ironie, w szyderstwo.

Historia Makbeta da się inter­pretować na tyle sposobów, że każda epoka, każda ideologia, każdy artysta znajdzie interpre­tację własną. Głośna ostatnio była ekranizacja "Makbeta", której dokonał w Stanach Zjed­noczonych Roman Polański, i - choć obiektywnie biorąc, nie była to interpretacja odkrywcza w całości - znalazł w micie Mak­beta, i nieco nawet ekshibicjonistycznie pokazał, aspekty stycz­ne z nie tak dawnymi wydarze­niami w willi Bel Air. Dlatego warto zobaczyć, jaką interpre­tację Makbeta proponuje autor "Łysej Śpiewaczki".

W ironicznej historiozofii Io­nesco prawa historii są tak nie­zmienne, że ludzie, którzy mnie­mają, że uda im się coś zmienić, stają się śmieszni i godni polito­wania. Ludzie są w tym świecie igraszką historii i tym żałośniejsze są ich płomienne tyrady, ich małe i wielkie podłości, ich pod­stępne knowania.

Najpierw Glamis i Candpr spiskują przeciw Duncanowi - więc zostają pobici i straceni rękami Banca i Makbeta (w przeróbce Ionesco zmienił imię głównego bohatera i nazwał go Macbett). Potem Banco i Macbett zajmują miejsca spiskow­ców i - ponieważ nauczyli się czegoś na błędach poprzedni­ków - udaje im się obalić zramolałego arcyksięcia (na ja­kiego zmienia Ionesco szekspi­rowskiego króla). Potem - oczywiście - Macbett zgładza Banka, i sam zostaje zgładzony przez Macola, który przychodzi jako mściciel nie w imię spra­wiedliwości i prawa, ale w imię jeszcze większych podłości, łaj­dactw i zbrodni, które zapowia­da w swej końcowej tyradzie no­wy władca. Zbrodnie i zabiegi spiskowców nie zdały się na nic. Wszyscy: Glamis. Candor, Ban­co i sam Macbett zginęli zupeł­nie bez sensu. Zapewne równie absurdalna będzie kiedyś śmierć Macola, gdy pojawi się jakiś inny, równie bezwzględny pre­tendent do tronu.

W porównaniu z szekspirow­skim pierwowzorem najwięk­szym przemianom uległa postać Lady Macbett. Jest ona naj­pierw żoną Duncana, potem wraz z dworką urządza maska­radę z czarownicami, potem zo­staje żoną zwycięskiego Macbetta, aby na końcu odkryć jeszcze jedno swoje oblicze, zupeł­nie nieoczekiwane i nadające zupełnie inny sens zarówno po­staci, jak i jej udziałowi w całej sprawie. Wydaje mi się, że mieszanie do tej historycznej komedii sił nadprzyrodzonych (jakie reprezentuje - bądź co bądź - lady Macbett w swym ostatnim wcieleniu), zakłóca nieco jasność szyderczego wywodu. Bez tego mielibyśmy wspa­niałą drwinę z historii i uwi­kłanych w niej ludzi: wspaniałe monologi Banca i Macbetta, wreszcie najlepsze sceny sztuki: rozmowa Macbetta z Bancem o spisku, dokładne powtórzenie rozmowy Glamisa i Candora, jaka otwierała przedstawienie.

Inna rzecz, że mimo wszystko są w "Macbetcie" sceny słabsze, są dłużyzny. W inscenizacji Erwina Axera zabrakło nieco zdecydowania w ich eliminowa­niu. Nie chodzi o to, że przed­stawienie trwa trzy godziny, lecz o to, że kilka scen (szczegól­nie w pierwszym akcie) wlecze się niepotrzebnie, zamącając tok właściwej akcji, a wcale jej nie wzbogacając. To samo można powiedzieć w wstawkach pantomomicznych, zapewne ma­jących obiektywizować sens całej tej zabawy. Nie wydaje się to potrzebne, a koniec każ­dego intermedium przyjmujemy z prawdziwą ulgą.

Z tymi niewątpliwymi słaboś­ciami - jakby żyjąc osobnym życiem - sąsiaduje zupełnie inne przedstawienie: żywe, skrzące się znakomitymi pomy­słami, no i przede wszystkim brawurowo zagrane. Jest to jeden z najbardziej "aktorskich"' spektakli kończącego się sezonu.

Przede wszystkim znakomity Zbigniew Zapasiewicz jako Macbett. Doprawdy, prawdziwą przyjemnością jest śledzenie ko­lejnych ról tego świetnego ak­tora. Ta - jest perłą. Ironicznie inteligentna w każdym ruchu, geście, w każdej intonacji głosu, nadaje postaci nowy wymiar i głębię. Mniej wdzięczna rola przypadła równoprawnemu (w ujęciu Ionesco) partnerowi Mac­betta - Banco. Zagrał go - równie błyskotliwie - Jan Eng­lert. Świetny duet przewrotnych kobiet stworzyły Barbara Krafftówna (Lady Macbett) i Barbara Wrzesińska (Dworka).

W ogóle zaś - jako się rze­kło - jest to przedstawienie wybitnie aktorskie i do wyżyn Zapasiewicza dostosowuje się cały zespół, którego w całości wyliczyć tu nie mogę. Ograniczę się więc tylko do wspomnienia świetnych ról Henryka Borow­skiego (Duncan), Mieczysława Czechowicza (niewielka, ale jak smaczna rola Macola) oraz Kazimierza Rudzkiego, Czesława Wołłejki i Wiesława Michnikow­skiego.

Inni muszą mi wybaczyć, że powiem tylko, iż tempo przedsta­wienia (z wyjątkiem wspomnia­nych epizodów, których mogłoby z powodzeniem nie być) i róż­norakie jego "smaczki" mamy do zawdzięczenia wszystkim jego aktorom.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji