Artykuły

Wzruszający się zbyt często realista

- Teatru jednak nie robi jedna osoba, robią go: aktorzy, reżyserzy, scenografowie, organizacja widowni, koledzy maszyniści, malarze, szewcy, koleżanki bileterki, sprzątaczki... - mowi ANDRZEJ SEWERYN, dyrektor Teatru Polskiego w Warszawie.

ANDRZEJ SEWERYN: Chciałbym panią uprzedzić, że mimo pozorów nie jestem łatwym rozmówcą. Jeśli więc będę się zwijał, kręcił...

MAŁGORZATA DOMAGALIK: Proszę mi zaufać. Z Andrzejem Żuławskim też dałam sobie radę.

- O, z Andrzejem Żuławskim to nie jest trudne.

Nie?

- Nie. Dopuszcza go pani do głosu i ma z głowy.

Rozmawialiśmy...

- Niestety nie czytałem.

Cykl rozmów, w którym się spotykamy, to "Mistrz i Małgorzata".

- Ja - mistrz?

Grał Pan już Mistrza w "Mistrzu i Małgorzacie" Bułhakowa. Podobno jak zwykle nieźle.

- Myślałem, że pani powie: "Jak zwykle nago".

Źle zapytałam?

- Nie, ale kiedyś nawet zwracano mi uwagę, że zbyt często...

...Pan się rozbiera?

- Tak... w filmach, w teatrze czy Teatrze Telewizji. Było np. takie piękne przedstawienie "Do domu z powrotem" według "Żołnierskiej zapłaty" Faulknera wyreżyserowane przez Janusza Warmińskiego.

Pan profesjonalista, więc nago czy też nie...

- Otóż to. I rzeczywiście biegaliśmy tam nago po łąkach z Joasią Jędryką. To jest zresztą dzisiaj bardzo ciekawy temat, ostatnio wielu, artystów uznało, iż jedna ze sfer, jakie należy poznać, ujawnić, objawić, to ciało, i niekoniecznie jego piękno, tylko wprost przeciwnie. "Takim mnie, Panie Boże, stworzyłeś..."? Taki jestem, taka jestem, taki jest świat. Z biegiem lat, z biegiem dni...

Pani mówi o osobie, która się rozbiera, a ja o ludziach, którzy to powodują. Niekiedy daje to bardzo ciekawe rezultaty - w malarstwie, fotografii. Ale to, powiedzmy sobie, nie jest moja pasja.

Tak czy inaczej nagość i tzw. sceny łóżkowe wychodzą Panu bardzo naturalnie, patrz: "Różyczka" Jana Kidawy-Błońskiego.

- Jeśli takie zadanie, postawione mi przez reżysera, mam do wypełnienia i jeśli rozumiem jego sens, to nie widzę powodu, żeby tego nie wykonać. A czy dbam o to, żeby brzuch nie był zbyt wielki albo żeby mi z boku nie zwisały jakieś fałdy? Tak, wolę, żeby nie zwisały. Żeby ten brzuch nie był zbyt wielki.

Dieta?

- Nie, nie. Ja żadnej diety nie stosuję. Kiedyś przestrzegałem, teraz mniej. Wydaje mi się, że to się spala podczas pracy, napięć itd.

Panie Andrzeju, jest Pan trochę nie z tego świata z tq swoją misyjnością...

- Czasami rzeczywiście życie to potwierdza.

Pan jest w zawodzie już...?

- Od 1968 roku, wtedy ukończyłem studia.

Czterdzieści trzy lata. Czy dorosłość, dojrzewanie, przemijanie oznaczają także zmianę myślenia o zawodzie?

- Niby to nieuniknione, ale przypominam sobie tego młodego człowieka, którym byłem na początku mojej drogi artystycznej i który chciał zmieniać świat, bronić ojczyzny przed okupantem... ...siedział w kryminale... No nie, aż tak to nie.

Ale siedział Pan.

- Nie za to, że grałem. I dzisiaj te myśli sprzed lat wydają mi się bliskie. Świat się zmienił, ale wartości, o które warto się bić, pozostały takie same.

Otóż wiele rozmów z ludźmi, z przyjaciółmi, z dziennikarzami, przekonuje mnie, że to nie jest tak, iż sztuka nie ma żadnego znaczenia i nie wpływa na historię. Tym samym na nasze losy...

- Tak. W stopniu większym lub mniejszym - na przykład "Dziady" z 1968 roku. Oczywiście byłbym naiwny, gdybym powiedział: "Kazimierz Dejmek robiąc Dziady, spowodował wydarzenia marcowe". Wiadomo przecież, że tu chodziło o walkę w sferach rządzących. Natomiast pomyślałem sobie o pokoleniu tworzącym Solidarność, które później doszło do władzy, kierowało, częściowo nadal kieruje naszym krajem. Otóż trudno byłoby zaprzeczyć, że to pokolenie, jak by tego nie formułować, mniej lub bardziej zostało ukształtowane również poprzez sztukę lat 70. i 80. To wyróżnienie dla artystów, że mogą...

Tak.

- Konkretnie chcę powiedzieć o rzeczywistości kształtowanej przez powieści, muzykę, kino dokumentalne, kino moralnego niepokoju, przez Holland, Kijowskiego, Falka, Kieślowskiego, nie mówiąc już o Munku, Hasie, Wajdzie, Zanussim, Morgensternie i wielu innych polskich artystach.

A co to znaczy "ukształtowane"?

- Ci, którzy mogli swobodnie wypowiadać myśli, idee, kontynuowali wcześniej zamierzenia naszych ojców - intelektualne, duchowe. Stąd prosty wniosek, że sztuka ma ogromne znaczenie. Czasami społeczeństwo się od niej odsuwa, zajmuje się czymś innym. Na przykład Facebookiem.

Ja nie wiem, co to w ogóle jest Facebook, jestem dinozaurem...

Coś Pan traci?

- Prawdopodobnie. Mój przyjaciel, gdy mówi o przedstawieniu, filmie, o czymś, co mu się strasznie nie podoba, żałuje zawsze, że nie może zrozumieć przedmiotu swojej krytyki, żałuje, że nie może się czegoś nowego nauczyć. Tak samo jest w przypadku Facebooka - ale nie mam po prostu na to czasu.

A propos przetrwania, kumulowania doświadczeń, powiedział Pan, że brakuje mu "emocji i doświadczenia stanu wojennego".

- Tak.

To znaczy?

- Nie doświadczyłem na przykład tego ważnego aktu obywatelskiego i historycznego - decyzji moich koleżanek i kolegów dotyczącej bojkotu Telewizji Polskiej. Jestem o to uboższy. Ci, którzy nie bojkotowali, byli wyklaskiwani. Też niezłą sztukę można by o tym napisać, a konkretniej - niezły dramat. Wolę komedie.

Jest Pan odważny?

- Nie, średnio. Nie przypominam sobie w moim życiu jakichś wielkich aktów odwagi. Konsekwencja w tym, co się robi, też wymaga odwagi. A może po prostu przekonania, że to, co się robi, ma sens. Tak jest w tej chwili ze mną w Teatrze Polskim. Ludzie będą się snobować, chodzić "na Seweryna", tak? Byłbym tym uradowany.

Mówi Pan, że robi teatr nie tylko dla młodych - bo co to, młody widz jest lepszy od starszego?

- Ja nie oceniam młodości. Chodzi mi o jej kult. Jest on oczywiście związany z ekonomią - łatwiej sprzedaje się towar młodym niż starym. W związku z tym, jak to się mówi...

Komercjalizacja?

- Żeby pieniądz przynosił pieniądz, trzeba sprzedawać, a kto kupuje najlepiej? Młodzież. Kult młodości jest potrzebny innym ludziom, żeby...

...na tym zarobili pieniądze, tak?

- Narzucanie sposobów ubierania, muzyki, kinematografii, stylu postępowania jest związane w sposób oczywisty z absolutną komercjalizacją naszego życia. Nie chciałbym prezentować się jako wróg pieniądza. On jest bardzo pożądany, ale bywa, że...

Wyklucza myślenie?

- Zbyt często. To jedno, z drugiej strony wbija się nam do głów obowiązek pomagania młodym aktorom, pisarzom, reżyserom, malarzom. Intelektualnie, a przede wszystkim finansowo. Szekspirowi ktoś pomagał?

Pewnie ktoś pomagał, ale wcale nie dlatego, że był młody. Molierowi pomagał król, ale dlatego, że był zdolny! W każdym razie uważam, że równie ważna jest pomoc młodemu człowiekowi, co starszemu.

Mało kto wie, że zagrał Pan w filmie reżyserowanym przez ekscentrycznego Michela Houellebecąa. Zdziwiłam się, że nie przeczytał Pan "Cząstek elementarnych", bo to jego najsłynniejsza książka. Twórczo było Wam po drodze?

- Nie powiedział mi, jak wpadł na pomysł, aby mnie zaangażować. Może spowodowało to nazwisko postaci, którą grałem: Mickiewicz. Zdaje się, że film nie jest dobry, nie widziałem go, niestety. Natomiast spotkanie z reżyserem było pasjonujące.

Houellebecq jest autystyczny?

- Ależ skąd! To zabawne, kiedy się spotkaliśmy, rozmawiało się nam bardzo dobrze. Oczywiście nie był to potok słów z jego strony, ale rozmowa była interesująca. Potem odbyliśmy jeszcze drugą i trzecią. Na planie to skoncentrowany, spokojny reżyser, że się tak wyrażę, zwyczajny żadnych ekscesów. Normalna robota.

Ma Pan poczucie humoru?

- Tak, również na swój temat. Czy nie dowodzi tego każda moja odpowiedź na pani pytania?

Skoro są takie zabawne, to proszę o kolejną: dlaczego słowo "partnerka" w odniesieniu do towarzyszki życia się Panu nie podoba?

- Nie lubię słowa "partnerka" i nie mam w tym kontekście poczucia humoru.

Ale słowo "żona" Pan lubi?

- Szanuję je.

Miał Pan cztery zony.

- Tak się złożyło.

Jest Pan po prostu mężczyzną, który gdy się zakocha, to się żeni?

- Tak.

"Andrzej Seweryn dziobie widelczykiem w bezie z truskawką i uśmiecha się sam do siebie" - dodam taki komentarz, dobrze?

- Dobrze. Przypomniałem sobie, a propos bezy, którą jem, co to jest "baiser" po francusku, to zabawne. "Baiser" z jednej strony znaczy pocałunek - jako rzeczownik. Ale z drugiej - jako czasownik, jakby to powiedzieć, nie używając brzydkich słów, powiedzmy więc, że chodzi o stosunek płciowy.

Baiser z truskawkami, tak?

- Beza z truskawkami, to zabawne.

Na co Pan uwodził, poza poczuciem humoru, kobiety?

- Niestety zbyt często to ja byłem uwodzony.

Czemu "niestety"?

- Bo to chyba najlepiej o mnie nie świadczy? Coś pani chce ze mnie wyciągnąć...

Chcę wiedzieć na przykład, jakie kobiety się Panu podobają. No przecież nie jest Pan stuletnim staruszkiem.

- Te, które mają poczucie humoru.

Tak jakoś się składa, że kiedy rozmawiam z mężczyznami, prędzej czy później dochodzimy do ich domu rodzinnego i relacji z ojcem.

- Obawiam się, że nie zadała pani teraz pytania.

Zabawnego? Jaką rolę w Pana życiu odegrał fakt, że nie miał Pan ojca na co dzień?

- Szukałem ciągle jakichś autorytetów.

Wśród?

- Wśród profesorów, dyrektorów, reżyserów. I stąd też być może, paradoksalnie, szacunek dla prawa, demokratycznej władzy. Druga rzecz to to, że niełatwo było mi podejmować bolesne decyzje, za bardzo ustępowałem życiu, tak bym to nazwał.

Bo?

- Bo ojciec nie nauczył mnie...

Mówić "nie"?

Tak, właśnie, chyba coś takiego. Nawet nie chodzi o to, że miał mnie tego nauczyć, ale jego obecność bardzo by mi pomogła. Zęby trzymał mnie za mordę, po prostu - ojciec siedzi w domu i syn wie, czego od niego oczekuje. Ja miałem dobry kontakt ze swoim, bardzo go kochałem, i to, co mu zawdzięczam, to na pewno stosunek do pracy.

Etos?

- Etos pracy dla społeczeństwa.

Takie relacje do końca życia bywają naznaczone żalem.

- Żalu nie mam, jestem za dorosły.

Szybko był Pan dorosły?

- Mówię "dorosły" w tym sensie, że już mam swoje lata, a czy jestem dorosły w sensie dojrzałości, to...

Zostało Panu jeszcze coś z chłopca?

- W mojej pracy zawodowej jest jakiś zapał,..

...młodzieńczy.

- Młodzieńczy, nazwijmy go tak, ale dlaczego właściwe zapał ma być związany tylko z młodością?

Właśnie, dlaczego?

- Dlaczego naiwność, utopia...

...zadziwienie...

- ...zadziwienie mają być związane tylko z młodością? Dlaczego mężczyzna w moim wieku nie może mieć zapału 20-latka?

Dlaczego?

- Zagrałem 70-latka w filmie "L'age de l'amour" w reż. 0liviera Lorelle'a - było to dwa lata temu. To historia o miłości ludzi starszych, których ciało jest pomarszczone. Tam też miałem scenę, w której występuję nago z koleżanką. Jej było dużo trudniej, bo ona miała prawie 70 lat.

C'est la vie. Zna Pan takiego aktora Daniela Craiga?

- Tak.

Nie słyszę specjalnego zachwytu w Pana głosie.

- Bardzo go lubię.

Dobry aktor.

- Świetny.

Jadąc do redakcji jakiś czas temu, każdego dnia spoglądałam na olbrzymi billboard z Andrzejem Sewerynem, dyrektorem Teatru Polskiego. Patrzyłam z przyjemnością na przystojnego mężczyznę z błyskiem w oku, takiego a la Daniel Craig. I tyle.

- Bardzo mi miło, ale tu nie chodziło o moją osobę, tylko o Teatr Polski.

To Seweryn nie równa się Teatr Polski?

- O nie. Teatr Polski to zespół, a billboard zmieniał po prostu wizerunek teatru. Teraz oczywiście za tym muszą iść czyny - porządne przedstawienia. Teatru jednak nie robi jedna osoba, robią go: aktorzy, reżyserzy, scenografowie, organizacja widowni, koledzy maszyniści, malarze, szewcy, koleżanki bileterki, sprzątaczki...

Wiedział Pan, ze to będzie aż tak skomplikowane?

- Teoretycznie tak, chociaż myślę, że pewne rzeczy odkrywam i że jednak 30 lat we Francji spowodowało, iż o pewnych sprawach nie mogłem wiedzieć, dlatego one mnie zaskakują.

Właściwie po co się wychodzi na scenę, jak się jest aktorem?

- Nie ma: "się wychodzi"! Jest nas, aktorów, kilkadziesiąt milionów i każdy robi to w tylko sobie znanym celu.

Przepraszam bardzo, zanim zaczęliśmy rozmawiać, usłyszałam: "wy, dziennikarze", a nie ma: "wy, dziennikarze", jest ten i ten.

- Otóż to. Przepraszam.

Widzi Pan, jak to może wkurzyć.

- Spróbuję więc uogólnić. Aktorzy wychodzą na scenę w różnych sprawach. Po pierwsze, żeby zarobić na życie dla siebie, dla rodziny, po drugie, żeby pokazać się światu, po trzecie, żeby uwieść kobietę, która siedzi w piątym rzędzie.

Jeżeli chodzi o Pana, to nie ten przypadek, bo to one Pana uwodzą.

- No comment. Aktor wychodzi po to, żeby służyć reżyserowi, żeby służyć autorowi, widzowi - oczywiście to wszystko się ze sobą miesza.

Tak swoją drogą, to tę kobietę w piątym rzędzie czasami Pan widzi?

- Nie, to nie ja. No, w każdym razie jestem aktorem, żeby służyć sztuce, widzowi, żeby pomóc w refleksji na temat świata, żeby służyć pięknu.

Żeby widz sobie pomyślał: "To jest tak jak ze mną, też mam taki dylemat, a więc nie jest ze mną tak źle". Też albo wprost przeciwnie, żeby powiedzieć: zobaczcie, istnieje inny świat niż ten, w którym żyjecie. Życie nie oznacza tylko tego, czego doświadczasz na co dzień, jest bogatsze niż twoja egzystencja, popatrz, jest jeszcze coś innego poza nią. Zainteresuj się, może będzie ci lepiej.

Narcyzm aktora?

- Naturalnie.

U Pana jak z narcyzmem?

- Nie, jednak nie, już nie.

Postać, którą Pan grał najczęściej?

- Don Juan.

Wielka rola, ale czy było też i tak, że wychodził Pan z garderoby i myślał: "Znowu, który to już raz mam to grać"?

- Nie, przy Don Juanie nie, bo to jest zbyt wielka rola i zbyt poważna. Natomiast rzeczywiście dwa razy wydawało mi się, że nie jestem w stanie odnaleźć się w sytuacji, wcielić w rolę, jakoś tak byłem obok. To pamiętam.

Nie chciało się Panu?

- Powiedzmy, że nie byłem w stanie chcieć.

Ładna odpowiedź. To zabrzmi górnolotnie, ale kiedy po długiej nieobecności znowu miał Pan zagrać w Polsce, to ucałował Pan deski teatru.

- Gdzieś tam się śmiali ze mnie. Wie pani, Andrzej Wajda też kiedyś ukląkł na ziemi, chyba po "Z biegiem lat, z biegiem dni", i pocałował scenę, i też się z niego śmiali. Ja to zrobiłem przy "Ryszardzie II" Szekspira.

Wzruszenie?

- Oczywiście, że tak.

Jest Pan bardziej realistą czy wzruszającym się?

- Jestem wzruszającym się zbyt często realistą.

Co dziś Panu przeszkadza w życiu?

- Hipokryzja i agresja.

Kiedyś Pan tak ładnie powiedział, źe szczęście to jak patrzy się w oczy drugiej osoby i widzi się spokojne spojrzenie.

- To bardzo piękne i prawdziwe, co powiedziałem.

Ale Pan nie patrzy w oczy zbyt często.

- Lubię udzielać wywiadu z zamkniętymi oczami, mogę się wtedy bardziej skupić.

Czuje się Pan bezpiecznie w życiu?

- Nie boję się życia.

A propos szczęścia, co jest w kobiecie pociągające?

- Wszystko.

Artysta powinien na to pytanie odpowiedzieć bardziej szczegółowo.

- Tego nie można tak uogólniać?

No nie. Kobieta powiedziałaby na przykład, że u mężczyzny jest ważne, żeby miał dobrze poukładane w głowie...

- No tak, a jak ma czarne paznokcie, to już nie (śmiech).

To już nie. Zna Pan Dariusza Michalczewskiego, boksera?

- Znam nazwisko.

Zadałam mu kiedyś pytanie: "Jak kobieta wchodzi do pokoju, na co Pan najpierw patrzy?". A on zapytał: "Do jakiego pokoju?". Więc pytam Seweryna: jak kobieta wchodzi do pokoju, to na co Pan zwraca uwagę?

- Ponieważ nie chcę kłamać, nie powiem (uśmiech).

Dlaczego?

- Są granice szczerości w naszej rozmowie, oto jedna z nich.

Zostawiamy to, że nie może Pan wyznać?

- Tak, oczywiście.

Ma Pan przyjaciół, których zdania jest ciekaw?

- Tak.

"Andrzej, wiesz, kiepsko to zagrałeś" - trafia Pana wtedy szlag czy drąży Pan, o co chodzi?

- Drążę, jeżeli sytuacja na to pozwala. Miałem ostatnio taki przypadek z moim przyjacielem i nie było mi łatwo.

Potem są ciche dni czy...

- Wie pani, że nie...

Jest Pan porywczy?

- Porywczy - tak, choleryk - nie. Choleryk to częste wrzaski, rzucanie przedmiotami, jak rąbnie, to stłucze szklankę. A więc nie. Ale ostatnio zdenerwowałem się z powodu przyjaciela.

Czym można Pana urazić?

- Kłamstwem.

Reżyserowi łatwo zmusić Pana do czegoś? Czy i tak gra Pan po swojemu, tak jak chce?

- Tak kiedyś robiłem, bo byłem kretynem, np. gdy grałem "Głupiego Jakuba" Tadeusza Rittnera w teatrze Ateneum, a profesor Jan Swiderski reżyserował to przedstawienie. Kiedy siedział na widowni, to grałem tak jak chciał, a pewne rzeczy już zmieniałem, gdy był na scenie lub w kulisach. To było, po pierwsze, głupie, po drugie, nieuczciwe, nie wolno tak postępować. Otóż nauczyłem się tego, że niekoniecznie muszę mieć rację. To, co myślę na temat sztuki, reżysera, partnerów, nie jest jedynym i ostatecznym kryterium.

Zdjąć majtki i pokazać widowni gołą pupę - to co to jest?

- Uważam, że to nie fair wobec partnerów.

Zagrał Pan tyle ról, nie ról - postaci, ludzi, losów.

- To bardzo ładne rozróżnienie.

Pana koledzy uważają, że jest Pan aktorem bardzo serio...

- Pani chce powiedzieć, że jestem złym aktorem.

Niektórzy z nich mówią: "Wiem, jak zagra Seweryn". A ja siadam na widowni i cieszę się, źe wiem, co "dostanę" od Seweryna.

- Teraz już rozumiem. Zapraszam więc na "Końcówkę" Becketta do Teatru Polskiego i żałuję, że te osoby nie widziały mnie w roli chorego Eugene'a 0'Neila, marsylskiego sprzedawcy łódek i masztów Panisa w powieści Marcela Pagnola czy Shylocka Szekspira.

Czyli Pana to rusza?

- Po prostu nie zgadzam się z tą opinią. Nie mówiąc już o "Zemście" czy Sędzim w "Panu Tadeuszu" Andrzeja Wajdy albo o "Billboardzie" w reżyserii Łukasza Zadrzyńskiego, gdzie gram prawie psychopatę, chociaż gdyby ta rola była rozwinięta, to można by było pójść w kierunku - przepraszam, że tak nieskromnie powiem - Anthony'ego Hopkinsa...

"Milczenia owiec"?

- Tylko żeby nikt nie pomyślał, że się do niego porównuję. Ja analizuję.

Panie Andrzeju, po co ta skromność. Jest Pan gorszym aktorem niż Anthony Hopkins?

- Oczywiście.

Aha. Chce Pan robić teatr, w którym słowo, jak sądzę, będzie wielką siłą.

- Tak, ale teatru nie robi się samemu, a tym bardziej kiedy ma się do czynienia z tak wielką instytucją, jaką jest Teatr Polski.

Kiedy nadejdzie chwila, że widzowie opowiedzą się za albo przeciw?

- Jeśli publiczność warszawska, polska nie odczyta mojego przesłania, to będzie moja wina. Za półtora roku, może dwa lata.

I wtedy weźmie Pan walizkę, i wróci tam, skąd przyjechał?

- Zobaczymy.

Ambicja. Na ile jest motywująca?

- Obawiam się, że mnie się o to podejrzewa...

"Chcę mieć sukces" - czy to tak trudno powiedzieć?

- Nie, jeśli zdefiniujemy jako sukces pełną salę Teatru Polskiego.

Niepowodzenie było wkalkulowane w decyzję?

- Pewnie, że tak.

A sukces...

- Wtedy napiję się dobrego wina...

Słyszałam, że jest Pan zawsze zdziwiony, kiedy ludzie nie wierzą, że dobrze jeździ Pan samochodem i ma niezły gust. Na winach też się Pan zna?

- Troszeczkę, ale na pewno nie tak jak Marek Kondrat. Bardzo żałuję, że Marka nie ma w zawodzie. A co do mojego gustu, to chyba nie jest tak źle?

A co Pan robił w Busku we wrześniu 2009 roku?

- Przecież nie uwierzy pani, że byłem tam przejazdem.

Rozumiem. Siarka. Najtrudniejsze pytanie, jakie zadali Panu synowie?

- Nie pamiętam, żeby zadawali mi pytania natury zasadniczej.

Nie?

- Na swoje i ich usprawiedliwienie muszę powiedzieć, że sam zapraszałem synów do takich rozmów, być może uprzedzałem ich pytania. Mówiłem im, co myślę - co warto, a czego nie warto robić.

Jest Pan dla nich kumplem czy autorytetem na monumencie?

- Są takie dziedziny, w których mogą mnie uważać za upośledzonego, np. Internet czy muzyka. Mój syn Maksymilian jest aktorem.

Ocenianym przez ojca?

- Bardzo wysoko, a Jan, który jest profesorem francuskiego na Sorbonie w Abu Żabi w Emiratach Arabskich, też zaczyna zbliżać się do sztuki. Siłą rzeczy staje się autorytetem.

Mitologizuje im Pan Polskę?

- Oczywiście, że nie. Natomiast oni wiedzą, że tutaj też są ich źródła, korzenie. Zdecydowanie im to przypominam.

Polskie dziewczyny im się podobają?

- No comment.

Dzisiaj jest Pan lepszym aktorem niż 20 lat temu?

- Nie mnie to oceniać, ale mam nadzieję, że tak. To naturalne, że z wiekiem jest się dojrzalszym.

Dojrzałość to piękna rzecz.

- Bardzo.

Już wiem, że jest Pan bacznym obserwatorem, nawet jeśli ma zamknięte oczy, bo wtedy - to też już wiem - koncentruje się Pan na jasności

wypowiedzi. Ale proszę spojrzeć przez okno za mną. Niebo. Jakie słowa oddają to, co Pan teraz widzi?

- Słowa Verdiego: "Powróćmy do przeszłości, a będzie to postęp". Cudowne...

Boi się Pan bezsennych nocy?

- Boję się.

Andrzej Seweryn - aktor teatralny i filmowy, reżyser, pedagog. Ukończy! PWST wWarszawiewl968r. Zagrałwwielugłośnychfilmach, ta kich jak: "Ziemia obiecana", "Dyrygent" (Srebrny Niedźwiedź za rolę) Andrzeja Wajdy, "Prymas. Trzy lata z tysiąca" Teresy Kotlarczyk, "Rewolucja Francuska" Richarda Heffrona i Roberta Enrico. W latach 80. wyjechał do Francji. Zaangażowany jako trzeci cudzoziemiec do jednego z najbardziej prestiżowych teatrów na świecie Comedie -Francaise w Paryżu (1993). Trzy lata później uznano go za najlepszego aktora sezonu za tytułową rolę w "Trudnym człowieku" Hugo von Hofmannsthala w reżyserii Jacques'a Lassalle'a. Laureat m.in. L'ordre National du Merite (1999) - prestiżowego odznaczenia francuskiego za zasługi dla kultury francuskiej, Orderu Legii Honorowej (2005), Krzyża Kawalerskiego i Oficerskiego Orderu Odrodzenia Polski - Polonia Restituta. W styczniu 2011 roku objął stanowisko dyrektora Teatru Polskiego w Warszawie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji