Artykuły

Wielki Gatsby, czyli... zdążyć przed DiCaprio

"Wielki Gatsby" w reż. Michała Zadary w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej.

Przenosząc powieść Fitzgeralda na scenę Teatru Polskiego w Bydgoszczy, Zadara bada korzenie polskiego obciachu.

Adaptując "Wielkiego Gatsby'ego" na potrzeby filmu (1974), reżyser Jack Clayton od początku próbował rozbić historię napisaną przez Francisa Scotta Fitzgeralda. Powieść o miłości, karierze i śmierci nuworysza zmontował niemal od końca. W książce z 1925 r. pełno jest niedomówień. Kulisy kolejnych zgonów odsłaniają się niespiesznie. Film z Robertem Redfordem (Jay Gatsby) i Mią Farrow (Daisy Buchanan) zaczyna się od prezentacji narzędzi zbrodni. Żółty rolls-royce, którym Daisy rozjedzie kochankę męża, basen, w którym zatonie ciało zastrzelonego Gatsby'ego - wszystko to pojawia się już w pierwszych ujęciach - zimne, wyprane z tajemnicy.

Filmowcy zakpili nawet z bohaterów Fitzgeralda i z własnej gwiaz-dorskiej ekipy, sugerując: "Proszę państwa - owszem, pokażemy wam zaraz ładnych aktorów, ale główną rolę gra u nas bardzo, bardzo droga scenografia". Amerykański dream team zrobił film o pieniądzach, których w latach 70. Ameryka miała dość, aby kupić sobie całą europejską elegancję. I których się po cichu bardzo wstydziła. Nie umiała się z nich wytłumaczyć ani ich z klasą używać. Brytyjski rolls royce w kolorze żółtym jest w końcu profanacją.

Michał Zadara, przenosząc "Gatsby'ego" na scenę Teatru Polskiego w Bydgoszczy, sprawdził, z czego kopiują bez wdzięku nasze wyższe sfery. Mniej interesowały go romantyczne konstelacje między Daisy (Barbara Wysocka), jej mężem Tomem (Mateusz Łasowski), odzyskanym kochankiem z przeszłości Gatsbym (Michał Czachor) i dyskretnie obserwującym sytuację kuzynem Nickiem (Artur Krajewski). Bardziej - korzenie polskiego obciachu. Gdzie polscy celebryci A.D. 2011 szukają inspiracji dla swoich zamkniętych imprez, na których nikt nie bawi się dobrze? Tytułami jakich książek przerzucają się w telewizji śniadaniowej? Co wieszają na ścianach swoich gargameli?

Ten test gustu nowe polskie elity finansowe oblewają. Ich zabawy reżyser pokazuje jako brutalne imprezy "bunga-bunga" Silvia Berlusconiego znane z medialnych skandali i dokumentu "Videocracy". Promowani przez bohaterów spektaklu "artyści awangardowi" to także porażka. Odczytują swoje buntownicze credo z kartki, a wywołani do odpowiedzi prezentują pejzażyki, gorsze niż wygaszacz ekranu w chińskiej komórce. Towarzyszki tych królów życia to albo cizie kompromitujące szlachetny model pin-up girls (fantastycznie nonszalanckie Anita Sokołowska i Marta Ścisłowicz), albo

nudne "żony na pokaz" (Barbara Wysocka, Dominika Biernat), albo anonimowe "buzie" - jak z dyskoteki w "Powiększeniu" (zarówno w filmie Antonioniego, jak i warszawskiej knajpie o tej nazwie).

Wszystko to iluzja i fasada - podkreśla cały czas reżyser. Sam nie przestaje jednak tworzyć uwodzących wizji. Na ustawionych po bokach sceny ekranach wyświetla na zmianę kręcone na wyższych piętrach teatru "sceny salonowe" oraz komentujące akcję komunikaty w stylu Brechta. Buduje iluzję i zarazem ją rozbraja. Pozwala aktorom grać rozrywkowy melodramat z życia pięknych i bogatych, a jednocześnie opowiada o niestosowności form. Fikcja czasem wygrywa z prawdą, najbardziej banalne sny ma-terializują się. W filmie Tom przekręcał nazwisko Lothropa Stoddarda, autora postulującej naukowy rasizm książki "The Rising Tide of Color Aga-inst White World-Supremacy" (1920). Mówił o pracy "tego faceta Goddarda". W spektaklu książka z nazwiskiem "Goddard" na okładce zjawia się na scenie. Błąd stał się faktem, realizm przerósł realność.

W bydgoskim przedstawieniu scena obrotowa kręci się jak filmowa taśma, zacierając granicę między oderwanymi klatkami. Obecne na niej od początku wraki samochodów zdają się ścigać. Z kiepskiej fototapety przedstawiającej bibliotekę ktoś nagle wyciąga prawdziwą książkę. Czasem coś przestaje działać. Ćwiczącej zalotne pozy Anicie Sokołowskiej spada peruka. Wbiegająca na końcu aktorka ogłasza z oburzeniem, że wszystko tu było zagrane, muzykę puszczano z playbacku, a włoski śpiewak vel Mikę Patton byl kobietą.

Ależ oczywiście, że z playbacku, ależ oczywiście, że był kobietą. W spektaklu zastosowano po prostu podobny jak w filmie przewrotny zabieg "wszystko wiadomo od początku". Samochody sąjuż rozbite. Miłość już cuchnie trupem. Na tle olbrzymiej wirującej willi z tektury widać tylną ścianę teatru. Teatr to zawsze tylko gra, a życie wyższych sfer to zawsze farsa - bardziej lub mnie udana, w wysmakowanych pastelach lub w wulgarnych cekinach. A jednak ogląda się ją z przyjemnością.

Michał Zadara usiłował stworzyć spektakl jednocześnie krytyczny i rozkoszny. Ten "Gatsby" przypomina czasem inscenizację gazetki reklamowej sklepu wnętrzarskiego, jest podejrzanie hollywoodzki, staroświecki, miły w odbiorze. Wdzięczna bydgoska publiczność, przeczołgana przez sezon pełen ostrych eksperymentów, wstaje do owacji. Krytycy mogą sobie rozbrajać warstwy iluzji.

W fantastycznym wywiadzie dla telewizji PBS amerykański malarz gwiazdor John Currin, uznawany za krytyka klasy nowobogackich, mówił niedawno: "Wartość malarstwa figuratywnego bierze się stąd, że jest ono beznadziejnie retro, niepostępowe. Radość tworzenia iluzji z kolorowych pigmentówjest zbyt silna, by mogła przeminąć". Spektakl Michała Zadary daje dużo radości. Może nic w tym złego. Nowego Gatsby'ego w zapowiadanej na2012 r. wersji kinowej ma zagrać Leonardo DiCaprio.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji