Bondyzm
Przed kilku laty dogasała na Zachodzie moda na uwielbiane w okresie zimnej wojny powieści i filmy, których bohaterem był James Bond, nieustraszony, niezwyciężony "agent 007". Agent postarzał się i chociaż wielu chciałoby jego krzepę podtrzymać, zmarniał. Od blisko dziesięciu lat rośnie natomiast na Zachodzie, i nie widać by słabła, sława innego Bonda, Edwarda, tym razem nie zmyślonego - człowieka z krwi i kości, pisarza i kontestatora. U nas wielkość tego E. Bonda głosi "Dialog", piórem J. Kłossowicza oraz (zapożyczonym) Martina Esslina czaruje czytelników, że Bond to jeden z najwybitniejszych żyjących dramatopisarzy angielskich i że chwała mu. Dwie sztuki Bonda już się znalazły w "Dialogu", pewnie pojawią się następne. Więc jak to jest z tym Edwardem Bondem?
Skandalizuje, gorszy, wielu oburza, ale talent ma ogromny, nikt nie może zaprzeczyć. Nienawidzi angielskiego konserwatyzmu i w walce z nim każda broń mu dobra. Siecze piórem na prawo i lewo. Czego chce pozytywnie? Ba, żebym to ja wiedział, skoro sam autor nie wie. W sztuce "Lir" - zbudowanej bardzo przewrotnie na pewnych motywach szekspirowskich (i swoim porządkiem pokazującej dosadnie, o ile Szekspir większy jest od Bonda) - prezentuje dwie rewolucje - odgórną, pańską i oddolną, ludową - i obie są siebie warte. Lir buduje mur, mający chronić obywateli przed nieprzyjaciółmi. Buduje tyrańsko, stosując najokropniejszy przymus, dręcząc i zabijając opornych. Jego wyrodne córki obalają zbrodniczy reżim ojca. Ale mur nadal budują. Kobieta z ludu, Kordelia, pospołu z Cieślą usuwają stary establishment i głoszą triumf nowych idei. Tymczasem Lir dojrzał przez fizyczne i psychiczne cierpienia i bierze się do rozwalenia muru, który on pierwszy zaczął budować. W tym momencie ginie. Przedtem poginęło mnóstwo innych obecnych w sztuce osób.
To koniec filozofii. Nie widać ocalenia,sytuacja jest bez wyjścia. A co nią rządzi, do czego sprowadzają się czyny władzy i kontr-władzy? Do wszechogarniającego okrucieństwa. W sztukach Bonda roi się od scen pełnych wyrafinowanych sposobów zadręczania i mordowania ludzi, tortury, najdziksza przemoc są powszechne, a na przykład kanibalizm jest czymś tak banalnym jak zjedzenie kromki chleba z masłem. Powie ktoś, że to metafory, igraszki pokręconej wyobraźni... Zapewne, zapewne, ale de Sade nie przestał być sadystą przez to, że podjął się roli moralisty. U Bonda jest niemało z Psychopathia sexualis. Bond krzyczy: "Za wszelką cenę musimy uniknąć sytuacji, w której okrucieństwo stanie się pornografią". Czy doprawdy sądzi, iż jest odległy od tego niebezpieczeństwa?
Więc czy należało sztukę takiego autora wystawić? Zdecydowanie odpowiem: tak. Nie należy osądzać, potępiać na niewidzianego. Kiepska to metoda, i przede wszystkim nieskuteczna. Teatr okrucieństwa zresztą jest odwiecznym nurtem, okrutni bywali i greccy tragicy, i Szekspir. To tylko my, Słowianie, lubimy sielanki ( i to nie wszyscy). Nie można negować teatru okrucieństwa tylko dlatego, że atakuje, narusza naszą wrażliwość i nasze kanony estetyczne.
Teatr Współczesny zrobił co mógł, by nowego autora przedstawić jak najkorzystniej. Erwin Axer brutalnym naturalizmom sztuki dodał odtrutkę takiej umowności, dzięki której wybebeszenie trupa, wyłupywanie oczu żywemu Lirowi czy katowanie, masakrowanie więźniów stawały się jakąś piekielną grą, a nie zmorą, która się może przyśnić. I Ewa Starowieyska odziała aktorów w kostiumy ze złej bajki i w łachmany pokazowe. I także sami aktorzy, a więc bohaterowie przedstawienia zmuszani do dziwnych czynności, zagrali jak zwykle w Teatrze Współczesnym wybornie - zwłaszcza spodobało mi się konsekwentne ujęcie roli przez Stanisławę Celińską i Henryka Borowskiego. Maja Komorowska zagrała Kordelię brutalnie oschłą, którą zbrodnie świata odarły z uczuć, pozbawiły serca. Tadeusz Łomnicki jako Lir uzasadnił nadzieję, że również Leara z nieprzenicowanej tragedii Szekspira zagra z tym samym bogactwem środków aktorskich i doświadczenia, którymi posłużył się kreując Lira; przez co tym łatwiej pozwoli nam zapomnieć o panu Wołodyjowskim.
A co dalej z Bondem u nas? Powiada przysłowie: raz, i nigdy więcej. Ale Bond to pisarz jeszcze młody i wspaniale wrażliwy, nie wiemy co mu przyszłość przyniesie. Więc nie wolno się zrażać. To mimo wszystko autor dla współczesnego teatru zachodniego niezmiernie charakterystyczny, gwałtowny, burzycielski, ukazujący niepokoje i bunty człowieka stojącego w obliczu nowych politycznych i społecznych zagrożeń, o których wie, że są wrogie, w które uderza z całą furią, ale o których nie wie, jak je pokonać i czy są do pokonania. Więc uderza ślepo, często bezsilnie. Ale uderza. To już wiele. Pomimo wszelkich dwuznacznych skojarzeń i obciążeń - bondyzm w teatrze to krok wprzód. Więc sprawdzać Bonda w naszym teatrze warto.