Artykuły

Sześć kobiet i aktor

"Przypadki Pana von K." w choreogr. Ewy Wycichowskiej w Polskim Teatrze Tańca w Poznaniu. Pisze Ewa Obrębowska-Piasecka w Gazecie Wyborczej.

Najnowsza premiera Polskiego Teatru Tańca "Przypadki Pana von K." to spotkanie aktora i tancerzy. Trzy kroki w przód i jeden wstecz w poszukiwaniu scenicznej prawdy.

Inspiracją do przedstawienia były listy Heinricha von Kleista, ale też jego życie i dramaty. Autorka choreografii i reżyserii Ewa Wycichowska nie opowiada jednak biografii romantycznego pisarza. Skupia się raczej na tytułowych "przypadkach", które mogą dotyczyć każdego artysty konsekwentnie i bezwzględnie skupionego na sztuce, odwróconego od świata zewnętrznego, od ludzi - także tych, którzy go kochają. Słowo sztuka da się zastąpić nauką, pracą, pasją. Samotności, która może stać się ich konsekwencją, nie trzeba zastępować. Jest zawsze taka sama.

Hałas i cisza

Przestrzeń wyznaczają tu zaprojektowane przez Bohdana Cieślaka liczne trójkąty: rozświetlające się na podłodze, podwieszone pod sufitem, rozsypane po scenie jako lustra. Monstrualna stalowa konstrukcja z każdą minutą coraz bardziej przytłacza scenę, aż w końcu zamknie ją jak wieko trumny, kiedy Pan K. popełni samobójstwo.

Przestrzeń wypełnia muzyka Lidii Zielińskiej. Pełna zgrzytów, szumów, trzasków zdaje się przeszkadzać i rozpraszać, ale za chwilę w tej kakofonii rozpoznajemy równy wojskowy rytm werbli, miarowe oddychanie techno-maszyny albo organy. A potem znowu hałas i zgiełk. I nagła cisza.

Uczuciowe (bardzo niefortunne) relacje Pana von K. stają się głównym wątkiem przedstawienia i jego największą siłą. Tytułowego bohatera gra Janusz Stolarski. Sześć kobiet, które zaważyły na jego życiu i których życie on naznaczył, to role artystek teatru tańca: siostra, za którą czuł się odpowiedzialny, bo starszy; narzeczona, którą chciał "edukować" w drodze do idealnego partnerstwa; żona przyjaciela bliska mu nie tylko jako przyjaciółka; zakochana w nim dziewczynka, która go onieśmielała i zawstydzała; postać fikcyjna - bohaterka jego dramatów, i wreszcie kobieta, z którą popełnił samobójstwo.

Radykalny krok

Decyzja Wycichowskiej, żeby zderzyć na scenie aktora i tancerki, dała niezwykłe efekty. Widać je szczególnie w scenie z Luizą (Anna Kołek). Na pewno nie jest to taniec w tradycyjnym znaczeniu. Wysoki, chudy aktor jest dla filigranowej tancerki karuzelą i huśtawką. Ruch sprowadza się tu do tego, co niezbędne, jest wolny od ozdobników, nastawiony nie tylko na wyrażanie emocji czy też stanów ducha, ale też metafor. Podobnie (choć nie tak sugestywnie) jest w pozostałych duetach, szczególnie tych granych z Adrianą Cygankiewicz, Agnieszką Błachą i Pauliną Wycichowską.

Ewa Wycichowska, dla której współczesny taniec jest jednym ze środków teatralnego wyrazu, nie zaś wartością samą w sobie, wykonała w tym spektaklu bardzo radykalny krok. Szkoda, że nie całe przedstawienie przesycone jest taką gęstością znaczeń i takim stanem skupienia wykonawców. "Świat zewnętrzny", od którego Pan K. się odcina, który mu przeszkadza, przeciwko któremu się buntuje, pokazany jest na scenie bardzo stereotypowo: jego odrębność zaznaczają przerysowane makijaże, skonwencjonalizowany ruch, wyraźna sztuczność. Nie przekonują mnie te zabiegi jako mające pokazać odrębność Kleista. Niepotrzebnie psują szlachetność i czystość działań scenografa, kompozytora, choreografa oraz tych artystów, którzy zdecydowali się na eksperyment, na improwizację, na ryzyko szukania sztuki w sobie, a w nie w gotowych wzorach i kanonach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji