"Rzecz listopadowa" Brylla
To jednak było zamierzenie ryzykowne: po siedmiu latach od wrocławskiej prapremiery wystawiać "Rzecz listopadową" Brylla. I po przeszło pięciu latach od premiery warszawskiej w Narodowym. Ryzykowne i dla autora i dla teatru. Miała wówczas "Rzecz" siłę i świeżość debiutu znanego już wówczas poety "opętanego polskością- swojskością", gorzkiego w swej historiozofii. Była też "Rzecz" napisana i wystawiana w jakże różnym od obecnego kontekście naszej sytuacji wewnętrznej, miała więc też walor odważnej publicystyki poetyckiej.
Potem Bryll napisał kilka innych sztuk, różnych wariantów i przebitek tego samego tematu, przez które odbieramy dziś nową inscenizację "Rzeczy", co na pewno nie sprzyja świeżości spojrzenia na nią i obiektywizacji oceny.
A jednak Axer zaryzykował - i wygrał. Dawno już nie słyszało się na jego widowni tak gorących oklasków. Obroniły się Bryllowskie diagnozy, obroniła się jego gorzka historiozofia, tylko spojrzenie na dzień dzisiejszy jest przecież jaśniejsze niż było na prapremierze.
Przeszła "Rzecz listopadowa" w latach 1968-1970 chyba przez połowę naszych teatrów, pisano o niej bardzo wiele (również i w prasie paxowskiej) - nie ma więc potrzeby przypominania założeń ideowych i konstrukcji sztuki, stanowiącej świadomą kontynuację naszej tradycji romantycznej i neoromantycznej - od Słowackiego poprzez Norwida i Wyspiańskiego aż po Gombrowicza i Mrożka. Reżyser obecnej inscenizacji założył więc słusznie, że widownia zna "Rzecz" niemal tak jak "Kordiana" i "Wesele", nie akcentował więc tych powiązań tak natrętnie jak w poprzednich inscenizacjach. Pamiętał też że wystawia sztukę w roku 1975, co znalazło wyraz w pewnych określeniach tekstu, pewnych jego wyciszeniach i pewnym retuszu. Uscenicznił też bardzo dialog, rozbijając dłuższe partie monologowe, przetasował nieco tekst, wyważył właściwe proporcje - i udowodnił, że ta sztuka - chyba jedyna z dotychczasowych sztuk Brylla tego nurtu ma szanse - pozostania na trwałe w literaturze teatralnej.