Artykuły

Wujaszek dla dorosłych

Teoretycznie dobra dramaturgia się nie starzeje. Trzeba jednak mieć mocne powody, by dziś sięgać akurat po "Wujaszka Wanię" Antoniego Czechowa. Andrzej Bubień pokazał na małej scenie Teatru Horzycy w Toruniu bardzo prawdziwą historię. Niech to zabrzmi pretensjonalnie, trudno: Bubień opowiada o ludziach rozpaczliwie szukających sensu życia i o świecie, który nosi w sobie elementy autodestrukcji. Aktorzy zaś dobrą grą potwierdzają, że to rzeczywiste problemy - także dziś - a nie abstrakcyjne pomysły i sentymenty reżysera.

Kultury, ładu i porządku w domu Sieriebriakowa pilnuje niania Maryna. Sposób istnienia Kariny Krzywickiej na scenie wskazuje, że to rola rzeczywistej strażniczki domowego ogniska i tradycji, wręcz sumienia tego domu. Niezwykłej urody jest scena podawania herbaty z samowara (na spodeczkach!), konfitur, kostek cukru. To ceremonia bardziej pociągająca od japońskiej, pokazująca, jak atrakcyjna mogłaby być rosyjska kultura, gdyby jej nie zniszczono, a resztek nie strywializowano.

Znakiem i nośnikiem powolnej, ale nieuchronnej zagłady tamtego świata jest Parobek (Paweł Adamski), typowy cham rosnący w siłę proporcjonalnie do ujawniania się słabości pozostałych bohaterów. To jedyna postać nakreślona zbyt grubą krechą, ale pewnie właśnie o tę siłę tępej pogardy chodziło.

Postacie dramatu nie dostrzegają tej polaryzacji, zaabsorbowane własnymi problemami. Kostiumy "z epoki" nie przeszkadzają aktorom w dość współczesnej prezentacji wewnętrznych problemów bohaterów. Czynią to z różną siłą. Wszyscy starają się znaleźć choćby cień sensu w tym, co robią lub czego nie robią, wszyscy mają niemal jednakową świadomość klęski. Najbardziej dramatycznie, najbardziej prawdziwie zarazem wypada to w interpretacji Marii Kierzkowskiej (Sonia). Beznadziejnie zakochana w Astrowie (Paweł Tchórzelski), radośnie powtarza jego gesty, gdy ma nadzieję, i dramatycznie zapada się w siebie, w pracę, i w pustkę - gdy traci resztkę złudzeń.

Klęska jest udziałem wszystkich mieszkańców domu, a potężnego ładunku pesymizmu nie rozbraja ani ciepło naturalnego światła, ani przemyślana do najdrobniejszego szczegółu scenografia, ani muzyka, ilustrująca dramatycznie emocje bohaterów. Dotyczy to także domu, najpierw moczonego rzewnymi łzami kapiącego po szybach deszczu, a w końcu zalanego wodą z wiader, które parobek gasi palące się pod szeregiem ikon i starych fotografii świeczki. To koniec XIX-wiecznego, letniego dworu.

Dwory letnie dziś już nie te, ale problemy jakby podobne - i o tym opowiada chyba Andrzej Bubień w swoim Czechowie.

Jest oczywiście jeden delikatny problem: "Wujaszek Wania" to nie kino akcji i nie cały czas sceniczne działania absorbują widownię jednakowo mocno. Ale wtedy przynajmniej jest na co patrzeć, bo stare podkłady kolejowe, zardzewiałe blachy, nieodnowione, wiekowe sprzęty grają w naturalnych światłach świec i lamp naftowych równie ciekawie, jak aktorzy. Świat sceny jest tu tyleż realistyczny, skomponowany z prawdziwych elementów rosyjskiej rzeczywistości przełomu wieków, ile uniwersalny. Świat magiczny, bo jest miejscem obrzędów codzienności i ulotny, bo mimo mocnej konstrukcji tak łatwy do zniszczenia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji