Artykuły

"Rzecz listopadowa"

Tak się złożyło, że publiczność warszawska mogła dotąd oglą­dać "Rzecz listopadową" Ernesta Brylla tylko w dwóch wersjach, w których na pierwszy plan wysunęli się kolejno: reżyser i scenograf. W li­stopadzie 1969 ruszyły przedstawie­nia sztuki w Teatrze Narodowym, a na Spotkania Warszawskie w tymże roku przywieziono "Rzecz" w wyko­naniu Teatru Śląskiego im. St. Wy­spiańskiego w Katowicach. W pierw­szym przedstawieniu Adam Hanusz­kiewicz uznał (streszczając tu jego własną niedawną wypowiedź publi­czną) za najważniejszy element sztu­ki jej poetyckie partie liryczne i re­fleksyjne. Zgodnie z tym przekona­niem rozerwał jej materię na wiele planów i epizodów, którymi dyrygo­wał w bogatej scenerii Mariana Ko­łodzieja, komponując własny kon­cert na wielką orkiestrę teatralną. Na przedstawieniu katowickim w inscenizacji, reżyserii i scenografii Józefa Szajny sprawozdawca był obe­cny w towarzystwie cudzoziemca. Gość - znawca teatru - był za­chwycony wszystkim, co widział, ale ze sztuki Brylla dotarły do niego tyl­ko bardzo ogólne koncepty wojny, okropności i gryzącej ironii. Gdyby sprawozdawca nie znał tekstu z lek­tury, obawiałby się, że sam niewiele więcej mógłby był wynieść z teatru, bo też tylko tyle zdolna jest komunikować plastyka, dając zresztą wiel­ki zysk w postaci przekroczenia barier językowych. Skoro w tej sytuacji nie dotarło do Warszawy głośne prapremierowe przedstawienie wroc­ławskie Krystyny Skuszanki i Jerze­go Krasowskiego, gdzie autor sztuki zachował należne mu miejsce, tym bardziej trzeba się cieszyć, iż za "Rzecz listopadową" wziął się Teatr Współczesny - scena pisarzy i aktorów.

Erwin Axer zawierzył im całko­wicie, dając przedstawienie teatral­nie jak najskromniejsze - z jak najlepszym wynikiem. Jego scenograf, Ewa Starowieyska, ograniczyła się do podania minimum precyzyjnej i koniecznej informacji (cmentarna brama i krzyże, wnętrze ze stołem i trzema oknami, ulica zaznaczona pa­sami dla pieszych i barierkami z łańcuszkiem). Pomnik Nike i Plac Teatralny zostawiła do pokazania autorowi, który dobrze się przecież zatroszczył o ich poetycki wizerunek w tekście. Jest w tej ascezie, zwłasz­cza w akcie trzecim, zamysł zgodny z sensem sztuki: przecież to nie jakieś szczególne miejsca, ale codzienna ulica warszawska, przez którą prze­biegamy na pasach, jest wielkim po­bojowiskiem i cmentarzem. Podkre­ślił ten fakt reżyser, puszczając na przejście nie tylko gości z wesela, ale cały tłum przechodniów zastygający niby w migawki z fotoreportażu, któremu towarzyszy komentarz poe­ty. Dalszy wyraźny wkład interpre­tacyjny reżysera to zaakcentowanie w akcie drugim na wzór "Wesela" Wyspiańskiego "szopkowe" wchodze­nie i wychodzenie par postaci oraz zmiana operowego dreptania w miej­scu w chocholi taniec ludzi, ogłupio­nych cepeliowską wersją polskości i reprezentacyjnym kukaniem, czy pohukiwaniem. Wreszcie, kapitalnym pomysłem było obsadzenie Mieczys­ława Czechowicza bez jakiejkolwiek charakteryzacji w roli Buldoga. Ubo­ga w słowa rola od razu wzbogaciła się o całą naszą sympatię do znako­mitego komika, który z kolei grając i siebie samego, i postać z mądrych bajek, nasycił tę postać zrezygnowa­ną dobrodusznością - w istocie nie­słychanie złośliwą kpiną ze swego pana.

Całą resztę spraw rozegrał nato­miast Axer już tylko przy pomocy aktorstwa, zawsze świetnego w jego teatrze

W osobie Zdzisława Mrożewskiego ma idealnego z warunków, kunsztu aktorskiego i znajomości prawdziwej przedwojennej elegancji, Starego Poetę. Henryk Borowski potrafi sam jeden opanować scenę i całą widow­nię w kluczowym dla dramatu mo­nologu Kanalarza, a któż inny mógł zostać zabieganą w codzienności

Matką, która przez lata czeka obłą­kańczo na powrót syna, jak nie An­tonina Gordon-Górecka? Monolog Aktorki na cmentarzu nawiązuje do roli Muzy z "Wyzwolenia", ale w odczuciu sprawozdawcy jest nie tyl­ko formalnym odpowiednikiem tam­tej roli ("Bo u nas w Azji" itd.); Ma­ja Komorowska stanęła tu godnie w szeregu wielkich Muz dawnych i dzisiejszych. Jan Englert i Damian Damięcki, choć w strojach jakby wydobytych spod ziemi po trzydzies­tu latach, są na scenie parą żywych młodych żołnierzy - jak najsłusz­niej, bo akcji u Brylla nie komen­tują widma, lecz nasza własna pa­mięć dzisiejsza i żywa. W związku z tymi rolami chciałoby się jeszcze raz przypomnieć Norwida: "Przesz­łość jest to dziś, tylko cokolwiek dalej".

Po tych przewodnich rolach wy­mienić trzeba całą grupę postaci o zacięciu satyrycznym. Na czele sto­ją, unikając komediowej tanizny, Czesław Wołłejko (Obcy) i Wiesław Michnikowski (Artysta z Buldogiem). Z równie dużą kulturą poprowadzo­ne jest całe towarzystwo elitarnych Nowo-Dulskich ze środowiskowego wesela, w którym może tylko nieco zbyt wiele znalazło się łatwych efek­tów pijackich. Wszystkim "świetnym dziewczynom" (a jest to zarówno termin tradycyjnie wartościujący, jak środowiskowe określenie kobie­ty od lat 16 - bez górnej granicy wieku) wiele uroku dodały stroje i stroiki - doskonałe pastisze bieżą­cej mody.

Ale pokazanie "Rzeczy listopado­wej" uważa sprawozdawca za bar­dzo szczęśliwe wydarzenie nie tylko ze względu na wartości teatralno-zawodowe. Istotna wydaje się całkiem inna sprawa, którą teatr chwalebnie dopuścił do głosu: sztuka Ernesta Brylla to przede wszystkim sztuka "o czymś", i to czymś bardzo waż­nym. Może wolno w związku z tym przypomnieć, przez ile to lat musia­ła sobie z trudem torować drogę te­matyka poruszana przez Brylla w je­go wierszach i sztukach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji