Artykuły

Widmo na huśtawce

"W MAŁYM dworku" - sztuka na pozór łatwa, lekka i przyjemna - daje okazję, aby można było rzec: Witkacy to twórca trudny, ale nie na tyle, byśmy się nie potrafili bawić jego dziełem. Dlatego zapewne była pierwszym dramatem Witkacego granym po wojnie na zawodowej scenie (1959 r., reż. W. Laskowska), dlatego też chyba stała się jego najczęściej wystawianym dramatem.

Nie wiem, w jakim stopniu ponowny wzrost zainteresowania Witkacym i jego najpopularniejszą sztuką (w tym sezonie mieliśmy już dwie, poza Szczecinem, premiery "W małym dworku") wiąże się z tą pozorną łatwością. Może nie bez znaczenia jest tu klimat końca wieku i tysiąclecia? W ów fin de siecle i milenijne nastroje dobrze się wpisuje atmosfera sztuk Witkacego. Modny jest termin: postmodernizm. A Witkacy z rojem cytatów i obsesji, orgią stylów i skłonnością do kpin, filozoficzną grozą i groteskowym przerostem form pasuje do postmodernistycznej szuflady.

Dla Augustynowicz "W małym dworku" nie jest, na szczęście, pretekstem wyrosłym z mód ani zabawą w Witkacego. Sięgnęła po ów dramat, bo był on jej "po drodze", mieścił się w obszarze jej reżyserskich zainteresowań. A jedną z cech jej inscenizacji jest to, iż zderza w nich metafizyczną sferę egzystencji z szarą, płaską pospolitością. "Magnifikat", "Siostry, bracia", "Moja wątroba" to inscenizacje, w których mieliśmy do czynienia z konfliktem, a przy tym przenikaniem się tych sfer. Powszedniość na nice wywrócona ukazywała wtedy swoją zaskakującą i pełną grozy stronę.

Witkacy za jeden z przejawów upadku naszej cywilizacji uważał zanik uczuć metafizycznych. "W małym dworku" oglądane przez ten pryzmat wydaje się być właśnie sztuką o degenerującej się powszedniości. Ingerencja świata duchów obnaża sztuczność, fasadowość rzeczywistości. Wypoczwarza, kompromituje schematy nie tylko sztuki realistycznej, ale i tzw. zwykłego życia.

Przedstawienie Augustynowicz zdaje się podejmować właśnie ten wątek interpretacyjny. Czyni to z uznania godną konsekwencją stylistyczną i artystycznym smakiem. Jest zabawne - również jako gra z konwencjami dramaturgicznymi, literackimi, a przy okazji i z samym Witkacym - ale jest w nim ton niepokojący, ton powagi, ton nie do końca dopowiedzianej przestrogi...

Jakkolwiek by zresztą interpretować spektakl, pozostaje on grą, w którą zagrać warto. Już od chwili wejścia widzów na scenę, na której zasiądą oni, aby utworzyć krąg wokół właściwej sceny, na której skoncentruje się akcja, towarzyszy im na wpół mroczny, na wpół kpiarski nastrój metakabaretu. Augustynowicz i A. Semenowicz, autorka scenografii, odrealniają przestrzeń, która w "W małym dworku" bywa zwykle traktowana bardzo realistycznie. Nie mamy tu więc szlachecko-mieszczańskiego wnętrza pełnego pluszu i bibelotów, a wielkie, zajmujące niemal całą powierzchnię sceny, łoże. Spoczywa ono na zalegającym podłogę sianie (rzecz dzieje się wszak na wsi). Za nim widać ramy pustego obrazu, a w nich huśtawkę, na której buja się Widmo (Anna Januszewska).

Funkcjonalna to scenografia, umowna, ale w swym skrócie też i metaforyczna, a co ważniejsze organizująca formalnie spektakl, z żartu i sennego koszmaru wywiedziony. Z tej odrealnionej wizji operetkowego horroru pochodzi też charakteryzacja bohaterów: czarne peruki i strój, ostry makijaż. Pomiędzy światem Widma a światem dworku, na którym się żyje, rozmawia o sztuce i miłości, nie ma właściwie różnicy. To świat upiorny i śmieszny zarazem. Bo "W małym dworku" to kiczowaty melodramat, który przekracza granicę gatunku, ale melodramatem, aż do końca pozostaje. Sztuczność tego świata stanowi czytelny znak, sygnał dla widza. Aktorzy też grają w zgodzie z jego konwencją: łącząc groteskową wyrazistość z czarnym humorem i dystansem do swych ról. I tylko z tła, z aury spektaklu, niby trujący opar, niepostrzeżenie, unoszą się wokół metafizyczne, Witkacowskie zmory, które każą nam się wstrzymać ze śmiechem, bo nagle nazbyt on ponury...

Przedstawienie ma wiele dobrych ról. Anna Januszewska gra Widmo lekko, jakby mimochodem, ale tak, że pastisz i groteska nie odbierają mu wyrazu. Przeciwnie, to, iż mamy tu do czynienia z Widmem, które (właśnie tak, jak życzył sobie Witkacy!) zachowuje się naturalnie i nawet wódkę pije z domownikami, przydaje tej roli - a i sytuacjom, jakie ona stwarza - niesamowitości. Januszewska, skądinąd zgodnie z ideą dramatu, króluje jako Widmo nad resztą postaci. Ale i Jacek Piątkowski, jako oficjalista Kozdroń usiłujący bez skutku oswoić makabrę, i Grażyna Madej wespół z Katarzyną Bujakiewicz, grające panny Nibekówny w smakowitej konwencji perwersyjnych niewiniątek, też świetnie wpisują się w atmosferę spektaklu. Podobnie jak epizodyczne, a jakże wyraziste role - prostackiego Maszejko (Robert Gondek) i uśmiechniętego upiornie Marcelego Stęporka (Paweł Niczewski). Na premierze spektakl był jednak jeszcze trochę zbyt zimny jak na tę konwencję, a rolom Nibka (Dymitr Hołówko), Kuzyna Jęzorego (Jakub Kornacki) i Kuzynki (Katarzyna Więcławska) brakowało swobody i odrobiny szaleństwa, które zostało wszak wpisane w inscenizację. Nie jestem też pewny, czy ta makabreska z filozoficzną głębią potrafi przekroczyć granicę między stylową Witkacjadą a oczekiwaniami widza, który może być troszkę zdezorientowany szybką i mroczną pointą. No, bo był śmiech, był wampiryczny, nierealny świat, ale teraz: co dalej? Z tamtym światem i... z tym światem? No cóż, może właśnie to jest pytanie, które mniej czy bardziej zamierzenie wyłania się spoza czarnych ram tego zajmującego przedstawienia?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji