Kurczę w kapeluszu
WSPÓŁCZESNA dramaturgia austriacka żyje wspomnieniami o Bahrze i Schnitzlerze, niewiele potrafiąc tym echom umarłej świetności przeciwstawić; Hans Krendlesberger, którego próbował krakowskim widzom wmówić Teatr Stary, jakoś tego stanu też nie zmienił. A teraz Erwin Axer przywiózł nam z Burgtheatru sztukę Bernharda, której inscenizacja na słynnej wiedeńskiej scenie przyniosła naszemu reżyserowi wiele pięknych i miłych splendorów, bo nawet nagrodę artystyczną miasta Wiednia. Rozumiem Austriaków, gdy zły los zrządzi posuchę w rodzimym dramacie, musi być jakiś rak za suma na takim bezrybiu ; rozumiem też Axera, miał prawo wierzyć, że skoro raz wyczarował z tego "Święta Borysa" teatr, to uda mu się cud powtórzyć.
I rozumiejąc to wszystko, zmuszony jestem stwierdzić, iż dawno się już tak nie wynudziłem, jak podczas tej premiery.
W programie teatralnym zapewnia mnie jakiś anonim, iż "nie wątpi, że publiczność nie weźmie sztuki Bernharda za sztukę o beznogich kalekach". Ma słuszność: sztuka nie jest o kalekach, choć pałęta się ich po scenie coś z tuzin. Sztuka jest o niczym. Popłuczyny z Becketta i Geneta, frazesy o kalectwie życia i o trumienkach, w których bywa nam za ciasno; podobnych diagnoz nie szczędzi nam przez dwie godziny pan Bernhard, serwując je w dodatku z belferską pedanterią i gładkością, gdzie każda metaforzyna musi mieć swój maratoński iście rozbieg, a pod każdym trzecim dnem kopie się na naszych oczach dołki tak głębokie, że nie mamy już cienia złudzeń, iż niżej już tylko wody gruntowe.
Z innych szczegółów godnych odnotowania: Maja Komorowska przymierza na scenie mendel przepysznych kapeluszy, którą to rewię mody kazi nieco fakt, iż przez cały czas musimy też oglądać oberżnięte kikuty nożne, przymocowane przez scenografkę do tułowia artystki. Pozostali wykonawcy niczego nie przymierzają -natomiast spożywają pieczone kurczęta w ilościach, które winny być zabronione w świetle znanych skądinąd okoliczności. Szczęściem wierzę niezłomnie, że te pretensjonalne sztuczydło nie utrzyma się zbyt długo na afiszu, kryzysu kurczakowego więc nie przewiduję.
P.S. Trud występujących artystów, zaś zwłaszcza Maji Komorowskiej godzien szacunku. Mój Boże! - jakiż to koszmarny komplement dla artysty, którego trud powinien nas wzruszać, bawić lub namawiać do myślenia...