Artykuły

Jestem dosyć humorzasty, ale mam poczucie humoru!

O tym, że jego doktor Sambor z "Na dobre i na złe" to upierdliwy, choć dobry człowiek, i o tym, dlaczego wielokrotne umieranie na scenie nie sprzyja zatrudnianiu w komediach Marcie Paluch opowiada RADEK KRZYŻOWSKI.

Zdarzyło się Panu uciekać przed widzem, który prosił o poradę medyczną?

- Przyzwyczaiłem się, że ludzie mówią do mnie "panie doktorze". Raz też miałem śmieszną sytuacje na poczcie. Wziąłem numerek i czekałem na swoją kolej. Nagle do poczekalni wszedł olbrzymi, barczysty "kark". Połowę twarzy miał oklejoną plastrami. Rozglądał się i namierzył mnie wzrokiem. Byłem przerażony, bo patrzył, jakby czegoś ode mnie chciał. Podszedł nagle i powiedział, że właśnie mu to zakleili, ma to nosić cztery dni i nie wie, czy przemywać czy nie... Akurat szczęśliwie na wyświetlaczu zapalił się mój numerek.

Nic Pan nieborakowi nie poradził?

- Szybko wytłumaczyłem mu, że jednak nie jestem lekarzem.

Doktor Sambor najpierw był zły, teraz jest dobry. Ale ciężko go lubić. Jest sztywny, często upierdliwy. Sprawiedliwie go oceniam?

- Jego, jak to pani nazwała, sztywność, wynika z emocjonalnego wycofania. Choć na początku scenarzyści trochę mnie zmylili. W skrypcie to był niedobry facet, w kontaktach z ludźmi z półświatka. Więc grałem go tak, jakby on lubił te klimaty, może to było spełnienie jego męskości, ambicji. Po roku zaś dowiedziałem się, że on z mafią się zadawał, bo musiał.

Mieli na niego haka.

- Dokładnie. I taką postać gra się już zupełnie inaczej. Tak czy inaczej, nie chciałem za wszelką cenę grać sympatycznego faceta. Pamiętajmy też, że on swoje przeszedł i dlatego jest taki wycofany. Najpierw kobieta, którą kochał, wyszła za jego brata. Potem brat zmarł i zostawił mu mnóstwo długów. Potem matka jego dziecka zginęła. A jeszcze potem kobieta, którą kochał, wyjeżdża z kimś innym. Słowem, wszystko jak kulą w płot. Więc ja go rozumiem i w pewien sposób lubię. Bo znam takich ludzi, którym się wiele w życiu poprzewracało. Nie mają już energii na to, żeby być fajnymi. Nie chce im się już starać, płyną trochę z falą życia. Ale to dobrzy ludzie.

Doktor Sambor w porównaniu z Pana rolami w teatrze to jednak pikuś. Trudno było zagrać cynicznego gwałciciela 10-latki w "Biesach"?

- Faktycznie, w ostatnich latach gram dosyć ciężkie role. Może reżyserzy nie pamiętają, że kiedyś grywałem lżejszy repertuar? Jeśli chodzi o rolę Stawrogina w "Biesach", cały czas nie jestem z niej zadowolony. Nie znajduję między nim a sobą żadnej cechy wspólnej. Krótko mówiąc, to trudne zadanie aktorskie. Ciągle nad nim pracuję, szukam jakichś odniesień. Pewną podpowiedzią może tu być sugestia, że Stawrogin był "zraniony za młodu". Wiemy, że gdy był dzieckiem, stary Wierchowieński traktował go jako powiernika.

Pedofilia?

- Nie jest to jasne. Ale na pewno ten mężczyzna coś w 9-letnim wtedy chłopcu straszliwie złamał.

W "Biesach" gra Pan sceny erotyczne z Urszulą Grabowską. Trudniej je zagrać w teatrze czy przed kamerą?

- To jest kwestia przekroczenia pewnych granic. Ciekawe, że znacznie łatwiej nam je przekroczyć, by zagrać psychopatę czy mordercę, niż pokazać własną nagość. Bo tego się nie da zagrać. Ktoś zapytał Kieślowskiego, czego by nie nakręcił. Odparł, że płaczu dziecka. Bo dziecko by tego nie zagrało, tylko płakało naprawdę. Tak samo jest w przypadku nagości. Paradoksalnie, takie sceny łatwiej mi wychodzą w teatrze niż przed kamerą. Bo tam przecież nie wskakuję kimś do łóżka w minutę po wejściu na scenę.

Ale powtarza Pan te sceny wielokrotnie.

- Tak, ale widz ma czas wczuć się w klimat, intymność. Jest w to wprowadzony i nie ma poczucia wstydu.

Spotkanie z reżyserem "Biesów" Krzysztofem Jasińskim było dla Pana ważne?

- Tak. Dał mi główną rolę w "Hamlecie" w momencie, gdy występowałem jeszcze poza głównym nurtem. Za to przedstawienie dostałem nagrodę Ludwika. Poza tym bardzo lubię Jasińskiego jako faceta. Podoba mi się w jaki sposób korzysta z życia. Ma ułańską fantazję. Jego teatr STU jest osobliwym miejscem. Tam aktorzy i widzowie chodzą też po to, by się spotkać. Są wigilie, pożegnania sezonu. Lubię tam przychodzić.

W Teatrze im. Słowackiego Pan się teraz spełnia?

- Mogę powiedzieć, że tak. Dostaję fajne role.

W filmie Pana nie widać. Dlaczego?

- Serial dość mocno mnie zdefiniował. Więc filmowe zainteresowanie moją osobą jest bliskie zeru. Ale nie chcę się skarżyć. Uprzedzano mnie, jakie ryzyko wiąże się z udziałem w serialu.

Ma Pan ochotę powalczyć o główną rolę?

- Oczywiście. Ale nie mam żadnej wymarzonej postaci.

o jakiej roli się Pan szykuje?

- "Wieczór trzech króli" w Teatrze Polskim w Warszawie, gram księcia Orsino. Premiera już jutro. Rola w tej komedii

jest dla mnie jak łyk świeżego powietrza.

Tęskni Pan za komedią?

- Już tyle razy umierałem na scenie... Co najmniej w sześciu-siedmiu sztukach. Więc może reżyserzy i widzowie przyzwyczaili się, że Radek Krzyżowski to ten gość, co umiera. A przecież po skończeniu szkoły teatralnej grałem w paru lżejszych rzeczach, więc jakiś tam potencjał w tej dziedzinie mam. Wszystko zmieniło się po "Hamlecie". Od tamtego czasu gram właśnie same hardkory.

W młodości taki poważny Pan nie był. Grał Pan w zespole rockowym?

- Tak. Było trochę występów. Grałem na basie. A że byłem strasznie radykalny, w pewnym momencie stwierdziłem, że albo jestem muzykiem, albo aktorem i podjąłem kretyńską decyzję, żeby sprzedać gitarę, bardzo fajną. Potem pożyczałem instrumenty od kogoś. W tym roku żona kupiła mi gitarę basową i zrobiła mi tym niesamowity prezent. Teraz każdy wieczór po próbie spędzam na graniu.

Podobno prywatnie jest Pan poważny, nawet po piwie.

- Potrzebuję trochę czasu, żeby przełamać lody z ludźmi, zacząć żartować i śmiać się. Są osoby, z którymi przychodzi mi to bardzo szybko. Z drugiej strony, jestem dość humorzasty. Więc zdarza się, że nawet po trzecim piwie jestem poważny. Choć muszę powiedzieć, że w Warszawie, gdzie ludzie znają mnie trochę mniej, gdzie gram w komedii Szekspira, uważają, że bywam zabawny.

A krakusy?

- No... może paru.

No to sprawdźmy ten humor. Ulubiony kawał?

- Mam straszny problem z ich zapamiętywaniem. Ostatnio kolega na planie mi jeden powiedział, a ja chodziłem i go sobie powtarzałem, taki był dobry. Ale teraz, głupia sprawa, już go nie pamiętam...

RADEK KRZYŻOWSKI

Ur. 1972 r. w Kluczborku

Aktor teatralny i filmowy. Popularność przyniosła mu rola doktora Sambora w serialu "Na dobre i na złe". W młodości grał w zespole rockowym i grupie poezji śpiewanej. Po skończeniu PWST w Krakowie, znalazł się w trupie teatru im. Słowackiego (1994-98 i od 2003 r.). W międzyczasie występował też m.in. w teatrze offowym i Starym Teatrze w Krakowie. W 2000 roku zagrał Hamleta w teatrze STU (dostał za to nagrodę Ludwika). Jest z tą sceną związany do dziś. Jest żonaty z aktorką Dominiką Bednarczyk, ma córkę Kaję. '

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji