Artykuły

Jedno

- Jestem uczennicą Krystiana Lupy, on uczy fenomenalnej moim zdaniem metody zasiewania w sobie nowych bytów. Kiełkuje w aktorze taka roślinka, ciągnie z niego soki, ale i daje powietrze do grania. Przy ciężkich rolach okazuje się nieraz drapieżnym chwastem, który aktor karczuje z siebie długo po premierze, bo postać rozrasta się w nim w niekontrolowany sposób. Na to trzeba uważać. Jestem zwolenniczką profesjonalnego podejścia do zawodu - jeśli za sprawą, danej roli doświadczam czegoś głęboko, to świetnie, nie chcę jednak, by nowa artystyczna tożsamość wyparła moją własną - mówi aktorka MAJA OSTASZEWSKA.

Skupiona na swoich wewnętrznych przeżyciach, ale uważna w kontakcie z otoczeniem. Rozchwiana emocjami na scenie i wyciszona w strefie prywatnej. Nasycona miłością, chociaż świadoma, że to stan niemożliwy. Córka liberalnych rodziców, która dla swoich dzieci chce być matką, a nie kumplem. Aktorka, która gra u największych reżyserów, a równolegle podśmiewa się z kolegów opętanych manią wielkości. Ekstatyczna pragmatyczka. Maja Ostaszewska to kalejdoskop emocji, fascynujący wielogłos, w który warto się wsłuchać.

Hanna Rydlewska: Lubisz ciszę?

- Bardzo, zwłaszcza ostatnio, kiedy tyle wokół mnie dźwięków. Jako mama dwójki dzieci tonę w muzyce codzienności. Cisza jest dla mnie luksusem. Od kilku lat sytuacja, w której w domu panuje cisza, a ja mogę położyć się na chwilę z książką, jest wyjątkowa. Lubię też ciszę w pracy, w teatrze. Uwielbiam pauzę, to, co wydarza się między słowami.

Urszula Jabłońska; Jak sobie ten luksus ciszy zapewniasz?

- Zauważyłam, że najczęściej korzystam z niego na wyjazdach. Sporo podróżuję z Nowym Teatrem, oczywiście bywamy zazwyczaj w tak fascynujących miejscach, że trudno wysiedzieć w hotelu. Niedawno byliśmy na Tajwanie, w Tajpej. To by! niezwykły wyjazd, doświadczyłam tam niesamowitego kontaktu z ludźmi, z widzami o mentalności tak różnej od naszej. Poruszył mnie ich brak cynizmu, otwartość. Ale w ferworze podróży próbuję odnaleźć też momenty wyciszenia. Byliśmy niedawno w Moskwie i - prawdę mówiąc - nie ruszyłam się z hotelu. Wychodziłam tylko na spektakle i coś zjeść, a resztę dnia leżałam w pokoju z książką.

HR: A w sobie masz teraz ciszę czy hałas?

- Jedno i drugie. Zwłaszcza od kiedy mam dzieci. Nauczyłam się oddzielać od siebie te dwie sfery. Nim urodziły się dzieci, byłam osobą towarzyską, może i hałaśliwą. Potem nagle poszłam w skrajnie przeciwnym kierunku - macierzyństwo, jako coś kosmicznego, zupełnie nowego, zawładnęło mną bez reszty. Teraz, po kilku latach i drugim dziecku zrozumiałam, że moje wyciszenie jest autentyczne, ale hałas we mnie też jest prawdziwy i nie chcę go tłumić.

HR: Kiedy szukasz głębszych sensów, starasz się je odnaleźć w sobie czy rozglądasz się za nimi na zewnątrz?

- Trzeba umieć wsłuchiwać się w siebie, ale jednocześnie uwagę mieć skierowaną na zewnątrz. Staram się uważać na to, co wokół, na ludzi, którzy mnie otaczają. Jeśli mówimy o czerpaniu inspiracji, o pracy, to jestem skierowana na zewnątrz, przy całej świadomości samej siebie i tego, czym nasiąkłam. I z drugiej strony - odcinanie samego siebie nigdy nie jest dobre, ani wżyciu, ani w pracy. Puenta zdaje się brzmi znów; jedno i drugie.

HR: W jaki sposób pracujesz nad sobą?

- Staram się być ostatnio w pełni tam, gdzie akurat się znajduję. Kiedy jestem z dziećmi, usiłuję być z nimi na sto procent. Kiedy jestem w teatrze, próbuję być jednym z tym, co gram. To moja aktualna praktyka.

HR: Praktyka to słowo, które w twoich ustach nabiera szczególnego wymiaru.

- Jestem wychowana w tradycji zen i czuję z nią dużą bliskość. Przez dziewięć lat praktykowałam również buddyzm tybetański Karma Kagyu. Od paru dobrych lat nie jestem związana z żadną grupą. Sama buduję swoją ścieżkę. Działam intuicyjnie i duchowych doświadczeń dostarcza mi po prostu życie. Z moją młodszą córeczką musiałam spędzić miesiąc w szpitalu, bo była wcześniakiem. Opieka nad nią zajmowała 24 godziny na dobę. Nie zasypiałam na dłużej niż na półtorej godziny. Potwornie zmęczona, powtarzałam te same podstawowe czynności. Była to jedna z najgłębszych medytacji w moim życiu, niesłychana praca z własnym ego. Byłam tam całkowicie dla mojej córki, skupiona tylko na niej. Dzieci to fenomen - one wyzwalają w nas pokłady czystej miłości i to oddanie, skupienie na nich, jest prawdziwe. We mnie nie było żadnego żalu, poczucia utraconego czasu, robiłam to z głębi serca. To było jedno z piękniejszych doświadczeń w moim życiu, bardzo duchowe. Ktoś może powiedzieć, że przesadzam, ale tak to odczuwałam. To był moment przełomu w moim myśleniu - najważniejsze, już nie tylko w teorii, stało się skupienie na "tu i teraz".

UJ: Bycie tu i te raz też jest chyba formą medytacji?

Istnieje forma medytacji bez medytacji. Tyle że to etap, do którego dochodzi się latami, wyższy poziom wtajemniczenia. Nie uzurpuję sobie prawa do tego, żeby twierdzić, że właśnie w tym punkcie się znajduję. Staram się robić to, co najlepsze w tym momencie, to, na co mogę sobie pozwolić. Wróciłam do pracy - może nie w pełnym wymiarze. Bo jeśli chce się przebywać prawdziwie z dziećmi, to nie da się pracować na najwyższych obrotach. Ale uczestniczę intensywnie w próbach teatralnych, nakręciłam duży film, kryminał, którego premiera pod koniec maja, zrobiłam serial dla TVN-u. Resztę swojego czasu poświęcam na bycie z dziećmi. Wiem, co jest dla mnie najważniejsze.

UJ: Od początku naszej rozmowy bawisz się wisiorkiem, który nosisz na szyi. Zastanawiam się, czy on też ma związek z buddyzmem.

- Nie. Lubię piękne przedmioty, ostatnio wisiory (śmiech). Może jestem trochę fetyszystką (śmiech). Ten kamień to jadeit, przywiozłam go z Tajpej. Przedstawia mój znak z chińskiego horoskopu - szczura. Połączyłam go ze srebrną kulą, którą z kolei kupiłam w Paryżu.

HR: Jakie są podstawowe cechy szczura?

- Musiałabym się tutaj chwalić, bo szczur to znak o wielu dobrych cechach. Jest bardzo inteligentny, mądry, wrażliwy. Ponoć twórczy ludzie często są spod tego znaku. Mam też dużo upierdliwych cech, z których zdaję sobie sprawę, ale z horoskopu zazwyczaj zapamiętuje się to, co dobre.

HR: A te złe to jakie?

- Moim problemem jest brak zdecydowania, masę decyzji odkładam na potem, nieustannie rozważam rozmaite warianty. To mnie samą strasznie denerwuje. Nawet gdy już podejmę decyzję, to myślę potem, czy aby zrobiłam dobrze. Pewnie jestem nadwrażliwa, roztrząsam sprawy, które dawno można było zostawić za sobą. Rozpatruję długo każdą sytuację, gdy ktoś' mnie zrani, nie obrażam się śmiertelnie, ale jestem w środku obolała. Przyjmuję przeprosiny szybciej niż trawię wewnętrznie taką przykrość. Ale można to wszystko zobaczyć inaczej - w końcu w każdej wadzie, którą wymieniłam, kryje się także zaleta.

HR: Mówisz o tym, że kontakt z dziećmi daje ci możliwość wygaszenia własnego ego. Z rolami masz tak, jak z dziećmi? One też pozwalają ci na chwilę wyłączyć siebie?

- To jest paradoks tego zawodu. Z jednej strony jest potwornie egotyczny, bo aktor mówi wciąż: ja i ja. Jak ja wyglądam na scenie, jak ja się czuję, jak ja odnajduję się w swojej roli. Pojawia się w nas, aktorach, przy każdej premierze, to okropne światełko narcyzmu. Aktor chce się podobać innym ludziom, wdzięczy się do nich. My sami nie stanowimy o swojej pracy, bez publiczności ona nie ma sensu, to odbiór naszej pracy przesądza o jej jakości. Przeglądamy się w oczach, w uczuciach widzów. Trzeba uważać, by nie dać się pochłonąć fali marketingu, promocji jak z supermarketu. Wywiady, sesje i rauty mogą bardzo pompować ego. Ale jest też druga strona - bo przecież ona zawsze musi być. W moim poczuciu gram najlepiej właśnie wtedy, kiedy nie myślę o tym, że ludzie na mnie patrzą, ale skupiam się na swoim temacie, na tym, co mam do załatwienia jako postać. To są najlepsze momenty. Kiedy zaczynasz się kontrolować, zawsze jest słabiej. Nawet jeśli to kontrolowanie jest subtelne i widz może go nie dostrzec, odbiera mi to czystość aktorskiego przeżycia. To zabawne, że często fantastycznie gra się na kacu czy w chorobie. Tak dużym wysiłkiem jest wtedy przekazanie podstawowych treści, że tylko na nich się skupiamy. Czyli na tym, co najważniejsze.

UJ: Praca nad postacią wymaga od ciebie odejścia od swojego ego?

- Trzeba mieć inteligencję w tym zawodzie. Są takie prace, w których mogę rozumować podobnymi kategoriami. Myślę tutaj na przykład o pracy z Krystianem Lupą lub Krzysztofem Warlikowskim. Ale są także sytuacje, w których stosowanie takiego myślenia doprowadziłoby do groteski. Kiedy gram w serialu o lekkiej konwencji, na granicy komedii, po prostu się tym bawię. To jest fajne, smaczne, bez sitcomowych jaj, natomiast wciskanie do serialu środków dramatycznych ciężkiego kalibru, z głębokiego teatru, byłoby żałosne. Zresztą w teatrze można doświadczyć podobnej lekkości bytu. Kiedy graliśmy Magnetyzm serca Grzegorza Jarzyny, jeden z moich ukochanych spektakli, który dawał niesłychaną radość publiczności, również bawiliśmy się przednio. Największą trudnością był tam warsztat, bo grać trzeba było perfekcyjnie. Spektakl przypominał balet, w którym każdy gest ma znaczenie, wszystko musiało idealnie trybie. I my w całym tym nakręconym mechanizmie czuliśmy się wspaniale.

HR: A w tym, jak mówisz, głębokim teatrze, w rolach ciężkiego kalibru?

- Uważam, że potrzebny jest taki etap w pracy aktorskiej, w którym - nawet w wyobraźni - aktor wykonuje podróż w rejony bliskie postaci, w którą zamierza się wcielić. Próbuje otworzyć jakieś okienko w swojej głowie, przez chwilę być tą postacią, uwierzyć w nią. Jestem uczennicą Krystiana Lupy, on uczy fenomenalnej moim zdaniem metody zasiewania w sobie nowych bytów. Kiełkuje w aktorze taka roślinka, ciągnie z niego soki, ale i daje powietrze do grania. Przy ciężkich rolach okazuje się nieraz drapieżnym chwastem, który aktor karczuje z siebie długo po premierze, bo postać rozrasta się w nim w niekontrolowany sposób. Na to trzeba uważać. Jestem zwolenniczką profesjonalnego podejścia do zawodu - jeśli za sprawą, danej roli doświadczam czegoś głęboko, to świetnie, nie chcę jednak, by nowa artystyczna tożsamość wyparła moją własną. W takich momentach przydaje mi się doświadczenie z praktyki buddyjskiej. Być może wychodzę na monotematyczną osobę, ale od zatopienia w iluzji ratują mnie także moje dzieci. Nie wyobrażam sobie, żebym wracała do domu przepełniona traumą. Franek ma trzy i pó) roku, Janina półtora. Nie mogę ich osaczać skrajnymi emocjami, którym ulegam nieraz na scenie. Koledzy śmieją, się ze mnie, że po zagranym spektaklu zbieram się długo do domu. To jest ten moment przejścia, który pozwala mi wytyczyć granice między jednym światem a drugim.

HR: Kiedy stoisz na scenie w Apollonii Warlikowskiego jako Elizabeth Costello i wygłaszasz monolog poświęcony współczesnemu przemysłowi zagłady zwierząt, w którym zabijanie ich w zmechanizowany sposób porównujesz do Holocaustu. Tej granicy jednak nie ma. Jesteś naprawdę tym, co mówisz.

- Krzysztof Warlikowski jest niezwykłym reżyserem również pod tym względem, że w niesłychanie przemyślany sposób przydziela role swoim aktorom. Zawsze tak nas obsadza, żebys'my grali cos', co jest blisko nas. albo jest daleko, ale tylko pozornie, bo ma w sobie potencjał emocjonalny. Taka rola staje się katalizatorem wewnętrznego niepokoju. Bywa, że intuicja Krzyśka nas męczy, bo każda rola, w tym ujęciu, staje się rozrachunkiem z samym sobą. Ale naraz to jest cudowne, wspaniałe przeżycie, A w monolog Elizabeth Costello wierzę całkowicie, być może ubrałabym przesłanie Elizabeth w inne słowa, ale zgadzam się z nią. Dlatego tej wypowiedzi nie traktuję aktorsko, mimo że jest precyzyjnie skonstruowana. Jest tam nawet moment załamania. Elizabeth nie wytrzymuje napięcia, płacze. Kilka osób po obejrzeniu spektaklu podejrzewało, że to ja się załamałam, że moje sceniczne łzy są prawdziwe. To nieprawda, to pęknięcie odgrywam za każdym razem. Przyznaję natomiast, że podczas

pierwszej próby i czytania tekstu rozkleiłam się naprawdę. Krzysiek powiedział wtedy, że to kapitalne, że Costello musi zrobić to, co ja. Broniłam się przed tym najpierw, nie przepadam za publicznym wybebeszaniem się. Płacz jednak został. Ten rodzaj załamania był potrzebny postaci.

HR: Dlaczego sytuacja zwierząt we współczesnym świecie dotyka ciebie osobiście?

- Nie godzę się na to, co robi się dzisiaj zwierzętom. To niewiarygodne, jakim tyranem potrafi być człowiek. Jego bezmyślność i okrucieństwo bardzo mnie smucą. Współpracuję blisko z Fundacją "Viva! Akcja Dla Zwierząt" oraz z WWF. Fakty, które znajduję w raportach przygotowywanych przez te organizacje, są szokujące. Czytam o rzezi małych wielorybów i potem nie mogę zaznać spokoju przez kilka dni. To wszystko, co dzieje się ze zwierzętami futerkowymi, co wyczynia się z nimi po to, żeby uszyć z nich puchate czapki i płaszcze, budzi mój sprzeciw. Jeśli dorosła kobieta ma ochotę na naturalne futro, najpierw pięćdziesiąt małych stworzeń musi zginąć w męczarniach. Przeraża mnie również przemysłowa hodowla zwierząt. To jeszcze silniejsze tabu kulturowe, bo futra noszą nieliczni, a mięso je większość.

HR: Ty nie jesz mięsa. Nie znasz jego smaku?

- Moi rodzice też nie jedzą i nie jedli mięsa, ale parę razy go skosztowałam. Jest jednak cała paleta smaków, których nie znam wcale. I nie żałuję. To, jak zwierzęta są hodowane i traktowane sprawia, że ich mięso jest toksyczne. Większość z tych zwierząt, które potem idą na ubój, jest chora psychicznie. Potworne warunki, w których są przetrzymywane, przyprawiają je o szaleństwo. Niektóre z tych istot przez całe życie leżą w przymałych klatkach, bez możliwości ruchu, bez dostępu do naturalnego światła. Czy można tutaj mówić o życiu? To jakiś sztuczny, sterowany przez człowieka byt. Dlatego, gdy ktoś mi mówi z zachwytem, że cywilizacja Zachodu się rozwija, że dzisiaj jesteśmy dalej niż byliśmy wczoraj, a jutro będziemy dalej niż dziś, zadaję sobie pytanie - jak daleko pójdzie człowiek w tym wyzysku zwierząt?

UJ: Te kwestie są dla ciebie ważne także przez pryzmat buddyjskiego koła narodzin? Myślisz o tym, że człowiek może odrodzić się w zwierzęciu?

- Nigdy nie patrzyłam na to w ten sposób. Nie wiemy, jak to jest, reinkarnacja to wielopłaszczyznowy temat. Intuicja podpowiada mi, że chyba coś w tym jest, ta teoria jest mi bliska, ale nie jest to coś, na czym szczególnie się skupiam. W filozofii buddyjskiej porusza mnie najbardziej przeświadczenie, że jesteśmy odpowiedzialni za to, co się wydarza, za samych siebie. Po drugie empatia, pragnienie, by nie przynosić innym cierpienia, co także ma związek z dbałością o los zwierząt. Wreszcie to niesamowite, że buddyzm nie kłóci się wcale z odkryciami z dziedziny nauki, fizyki czy matematyki, A inne religie lub systemy religijne miewają z nimi problemy.

HR: A jak się zapatrujesz na postulat minimalizacji swoich pragnień w sferze dóbr doczesnych? Buddyzm odrzuca takie "więcej i więcej".

- Bardzo piękny to postulat, ale nie mogę powiedzieć, żebym za nim w pełni podążała. Staram się nie być pazerna, moi przyjaciele mogą potwierdzić, że potrafię i chcę dzielić się z ludźmi. Hipokryzją byłoby jednak twierdzenie, że nie lubię żyć wygodnie. Fajnie jest mieszkać w miłym miejscu, mieć dużą przestrzeń do życia, przyjemnie jest podróżować, a na to wszystko trzeba mieć pieniądze. Jestem bardzo szczęśliwa, że mojego synka mogłam wysłać do dobrego przedszkola, które wybrałam i na które mnie stać. Mam tylko jasno wytyczone granice - nigdy nie przyjęłam zawodowej propozycji, która wydawała mi sięobciachem. Zrobiłam kilka reklam, ale jeszcze więcej odrzuciłam. Nie przekroczyłam granicy, za którą przestałabym lubić siebie. A zarabianie pieniędzy, samo w sobie, nie jawi mi się jako coś złego. Także budowanie swojego aktorskiego portfolio za pomocą ról z różnych konwencji. Nie można zasklepiać się w przeświadczeniu, że jest się stworzonym wyłącznie do ról niezwykłych i epokowych. To jest normalny zawód, jak każdy inny. Czasem porywamy siedemset osób, ktoś płacze, ktoś inny mówi, że to, co robimy, jest dla niego ważne. A czasem granie to po prostu radość, relaks. Nie lubię aktorskiego nabzdyczenia.

HR: To wyjątkowe podejście w pełnym egzaltacji teatrze polskim.

- Ja też jestem egzaltowana, ale pracuję nad tym. Od dawna uprawiam zawód aktorki, więc mam materiał do obserwacji. Nie chcę tutaj nikogo obgadywać, mam wielu cudownych kolegów, ale w środowisku nie brakuje osób, które cały czas udają, kompletnie brakuje im luzu, naturalności.

HR: Może to nie jest wina aktorów, tylko reżyserów, którzy tak tych aktorów prowadzą?

- Nie sądzę. A jeśli tak jest, to najpierw trzeba znaleźć bardzo, ale to bardzo podatny grunt dla takich działań. Boja myślę o ludziach, którzy w knajpie tubalnym głosem wołają o kawę, uprawiają teatr wokół własnej osoby. Chichram się z kabotyństwa.

HR: Jesteś empatyczna?

- Mam nadzieję i wrażenie, że tak. Myślę, że ludzie to czują, dlatego w trudnych sytuacjach lubią ze mną rozmawiać, zwierzają mi się. Ale jest jakaś wyporność. Odkąd mam dwójkę malutkich dzieci, grono moich najbliższych zawęziło się. Nie mogę nasycać się aż tak cudzymi historiami, udzielać towarzysko.

HR: Role, które dostajesz od Krzysztofa Warlikowskiego. to są często role kobiet spragnionych miłości- Taka jest twoja Trudazma, prosząca o miłość

i uwagę, zdeterminowana, by walczyć o kogoś, kto w sumie nie jest dla niej istotny. Dlaczego akurat ciebie wybiera do takich ról?

- U Warlikowskiego wszyscy czegoś pragną, u niego nie ma ani jednej osoby, która nie umierałaby z pragnienia. Nie wiem, dlaczego we mnie widzi potencjał do grania tych ról, trzeba by zapytać Krzyśka. Miłość w moim życiu jest szalenie ważna, to fakt, ale wyobrażam też sobie sytuację w której wolałabym być singlem niż tkwić w związku, który mnie nie satysfakcjonuje. Ale tak, tak, miłość jest dla mnie ważna, bycie w związku jest mi potrzebne.

HR: Spragniona miłości Maja Ostaszewska?

- (śmiech) Teraz właśnie nasycona. Oby ta chwila trwała, w końcu w życiu wszystko może się zmienić.

HR: "Chciałabym, aby mnie kochał ten, którego kocham. Ale jeśli jest mi bez reszty oddany, przestaje istnieć i ja przestaję go kochać. Jeśli zaś nie jest mi bez reszty oddany, nie dość mnie kocha. Głód i przesyt". Zgadzasz się z Simone Weil?

- W miłości miotamy się często między tymi skrajnościami. Są osoby, które uwielbiają siebie nawzajem posiadać i są w tym szczęśliwe. Zdarzają się relacje, w których widać jasny podział na dominującego i zdominowanego. Są pary, które żyją w otwartych związkach. Nie ma jednej definicji miłości, jednej definicji szczęścia, dlatego drażni mnie, kiedy ktoś wygłasza złote sentencje na temat tego, na czym polega "prawdziwy związek". Nie chcę generalizować, wolę mówić o sobie. Sama lubiłam zawsze mężczyzn o silnej i odrębnej osobowości. W tej chwili jestem związana z operatorem filmowym, moim zdaniem o fenomenalnym talencie, a to oznacza, że mój mężczyzna masę czasu spędza poza domem, ostatnio głownie za granicę. To, że Michał ma taką pasję, że to jest jego i tylko jego świat, fascynuje mnie.

HR: Powiedziałaś wcześniej, że jesteś nasycona miłością, stąd również ten cytat. Nie jestem pewna, czy drugą osobą w ogóle można się nasycić.

- Powiedziałam tak. bo jestem z kimś. kogo kocham. Nie czuję się samotna, mam swój domek dla uczuć. Ponadto mam dwa małe szkraby, które kocham bezgranicznie, one są też w takim wieku, że mama jest dla nich pępkiem świata. Gdybym jeszcze twierdziła, że jestem spragniona miłości, bluźniłabym (śmiech). A w głębszym sensie - bycie razem to ciągły proces, wieczna nauka. Jesteśmy razem ponad sześć lat z Michałem, mamy za sobą także trudne chwile. Prawdą jest, że potrzebuję związku, w którym jest przestrzeń. Byłam raz w klaustrofobicznej relacji, w której mój partner chciał mnie zamknąć w klatce, poznać moje myśli w całości. Mimo że była to głęboka, prawdziwa relacja, dusiłam się. Mój aktualny związek jest dojrzały - oboje jesteśmy po przejściach i wiemy, czego chcemy. Bo jak jest się młodym, szuka się po omacku. Najpierw człowiek się zakochuje, a potem powolutku dowiaduje się, na czym to polega. Nie zachęcam do wczesnego zawierania związków małżeńskich. Młodzi ludzie potrafią się skrajnie zmienić. Zawsze można się rozwieść, ale po co? Lepiej sobie żyć, doświadczać, aż się dobije do momentu, w którym człowiek jest s'wiadomy siebie i swoich potrzeb.

HR: Stoisz już w tym punkcie, i co - jesteś pragmatyczna czy raczej idziesz tropem swoich fantazji?

- Nie uwierzycie: jedno i drugie (śmiech). Kiedyś byłam potworną bałaganiarą. O wszystkim zapominałam, gubiłam rachunki i dokumenty. Odkąd są dzieci, w moim życiu pojawiła się dyscyplina, jasny plan dnia. W tej dziedzinie jestem dość pragmatyczna. Byłam luźno wychowywana. Pewne rzeczy bierzemy od swoich rodziców, ale czasem działamy na odwrót. Tak mam w tej kwestii. Staram się, żeby moje dzieci zawsze miały obiad, żeby kładły się o tej samej porze. Mali ludzie mają swój rytm. Ich nie obchodzi to, że mama była wieczorem na imprezie i pobalowała. Wstają rano i domagają się atencji. Nie chcę, żeby moje dzieci były moimi kumplami.

UJ: Miałaś kumpelską relację ze swoimi rodzicami?

- Były takie momenty. Jako nastolatka mogłam uczestniczyć w imprezach, które odbywały się w moim domu. Znajomi moich rodziców byli moimi znajomymi. Dziś uważam, że to akurat nie było fajne. Przyjaźniłam się ze starszymi, więc nie mam licealnych wspomnień ze swoimi rówieśnikami, nie byłam nawet na studniówce. Aktorką chciałam być zawsze, kiedy miałam kilkanaście lat imponowało mi przebywanie z aktorami z Teatru

Starego w Krakowie. Wchodziłam w rolę obserwatora, a potem byłam dojrzała nad wiek. Jak byłam na studiach, miałam przez to problemy, nie wszystkim profesorom podobało się, że jestem taka pyskata. Niektórzy z kolei byli zachwyceni, bo mogłam grać wcześnie role dojrzałych kobiet. To zabawne, że moje koleżanki przeżywały na studiach uniesienia przy oglądaniu filmów, które ja widziałam, gdy miałam 10 lat.

UJ: A są takie aspekty twojej osobowości, z którymi toczysz nieustanną walkę? Postrzegasz życie i pracę nad sobą w kategoriach walki?

- Magia mojego zawodu pomaga mi w tych potyczkach. Wchodzenie w postaci wyzwala w nas nieoczekiwane dla nas emocje, przemyślenia na własny temat. Spotkałyśmy się dzisiaj, akurat mam świetny humor. Ale bywają dni, kiedy jestem przemęczona, na granicy dołka. Nieraz frustruję się też zawodowo. Jestem przekonana, że weszłam w idealny wiek do grania, że mogłabym teraz grać najlepsze filmowe role. Odczuwam silny niedosyt pracy w filmie. Gdybym mieszkała na Zachodzie i była aktorką z takim dorobkiem, jaki mam, mogłabym sobie przebierać w filmowych propozycjach. Tutaj dostaję ich zdecydowanie zbyt mało, no i są one często nieatrakcyjne. Mam 38 lat i pojawiają mi się w głowie takie myśli: A może coś przegapiłam? Miałam kiedyś plany, żeby oprócz aktorstwa robić coś innego. Nie zrobiłam tego. W sumie w każdym momencie życia można wszystko zmienić, ale to już nie jest takie łatwe. To, co jest cudowne, gdy się jest bardzo młodym, to ta bezczelność, przeświadczenie, że wszystko może się udać. Młodzieńcza odwaga, choćby karykaturalna, pomaga nam iść na całość, zdobywać nowe tereny. U siebie zauważam coraz silniejszy samokrytycyzm, który jest przypisany do kolejnego etapu.

UJ: Co to za rzecz, którą zawsze chciałaś zrobić, a nie zrobiłaś?

- Miałam taką silną mysi, żeby oprócz aktorstwa zająć się również reżyserią. Oczywiście na to dla aktorki zawsze jest czas, niektórzy twierdzą, że w materii reżyserskiej czas działa na korzyść. Tylko wewnętrzny krytykant sieje wątpliwości. A jeśli to, co zrobię, będzie beznadziejne, jeśli będę musiała się wstydzić własnej pracy? Pracuję z tak wytrawnymi reżyserami, że wypuszczenie bubla zawstydziłoby mnie podwójnie.

HR: Zdarzył ci się kiedykolwiek prawdziwy emocjonalny odpał? Myślę teraz na przykład o roli Harper w Aniołach w Ameryce. Przechadzałaś się kiedykolwiek po biegunie własnych emocji?

- Tak. Dawno temu.

HR: Powiesz o tym coś więcej'?

- Nie (śmiech). Teraz jestem w momencie dobrej równowagi, ale nie twierdzę, że na sto procent będzie tak już zawsze. Wiem z autopsji, a także z obserwacji, że niczego nie można być pewnym, że w życiu, jak w filmie, wciąż trafiają nam się zwroty akcji. Dzisiaj jestem stabilna, kiedyś taka nie byłam. Po studiach byłam rozszalała, dekadencka. Potem wkręciłam się w życie domowe. Teraz widzę, że to także była niepotrzebna skrajność - nie jestem Matką Polką ani kurą domową. To znaczy jestem wszystkim naraz: i aktorką, i kurą. Jedno i drugie, a nawet trzecie, czwarte, piąte... Czuję się dobrze jako całość.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji