Artykuły

Walczmy!

Jak słusznie zauważył Brecht: rozrywka jest najpoważniejszą rzeczą w teatrze - pisze w dzisiejszym felietonie Michał Zadara.

Mimo tego, że wszyscy czytaliśmy książkę Pawła Mościckiego, to polityczność naszych spektakli póki co kończy się na krawędzi sceny - najwyżej czasami się jeszcze rozlewa na działy kultury gazet i tygodników. Umiemy mówić politycznie i społecznie, i to mówienie bywa mądre - ale polityczne treści zostają po tamtej stronie sceny. Nigdy nie stają się polityką. W tym sensie nie ma różnicy, czy w teatrze jest grany Szekspir, czy Brecht, czy nowa sztuka zaangażowanego autora - treści i tak nie wydostają się z pudełka. Na premierze gratulujemy sobie wrażliwości społecznej. Jeśli potem na spektakl nikt nie przychodzi, to jest to wina głupich widzów, którzy wolą iść na musical, i nie rozumieją prawdziwego teatru.

Jeżeli na poważnie bierzemy zaangażowanie teatru w życie społeczeństwa - a jest wiele takich, co mówią, że biorą - to musimy się skupić na społeczeństwie, i na tym, co ten widz z naszego społeczeństwa chce w teatrze oglądać. Jeżeli nasze treści mają mieć jakiś związek z widzem, to musimy postawić sobie pytanie: po co widz przyszedł do teatru? I dlaczego taki widz woli wydać więcej pieniędzy na niedobrze zrobiony i źle zagrany spektakl w prywatnym teatrze niż na dobrze zrobiony, mądrze zagrany spektakl o ważnej treści w teatrze państwowym?

System państwowych teatrów musi dokonać wewnętrznego PR-u, i samemu się dowiedzieć, po co istnieje. Niewątpliwą przewagą prywatnych teatrów nad publicznymi jest to, że te prywatne wiedzą, po co zostały powołane. Dlatego sprawniej funkcjonują. A teatry państwowe przechodzą z jednej dyrekcji w drugą, i tak sobie istnieją. Już od lat żaden dyrektor nie określił jasno i klarownie misji swojego teatru. A wydaje się, że obejmując dyrekcje publicznej instytucji, taki dyrektor powinien sobie zadać pytanie: co to znaczy, że jesteśmy publiczną instytucją? Dla kogo istniejemy? Czy naszym celem jest pełna sala, czy dobre recenzje w tygodnikach, czy wyjazd do Avignonu? Dlaczego właściwie społeczeństwo wydaje na nas 2 do 10 milionów rocznie, za które można by niejedną dziurę w asfalcie załatać albo nawet ścieżkę rowerową zbudować? Ale żaden dyrektor sobie nie zadaje takich pytań, ponieważ żaden urzędnik zatrudniający tego dyrektora nie zadaje sobie tych pytań, ponieważ wszyscy już zapomnieli, że ten system w ogóle jest po coś.

Cały system nie pamięta, po co istnieje. Jakie są jego powinności i zadania? Jako twórcy mamy na to pytanie dziś jedną tylko dobrą odpowiedź: ten system jest po to, by wybitni twórcy tworzyli wybitne dzieła. Czasami mówimy, że ten system jest po to, by widzowie mogli chodzić na wybitne dzieła wybitnych twórców. Ale nie mówimy o tym, że ten system ma zapewnić wszystkim obywatelom możliwość obejrzenia chociażby "Hamleta", chociażby raz w życiu. Czy po to, by każdy obywatel mógł za niewielkie pieniądze w każdy piątek lub sobotę wyjść i obejrzeć rozrywkowy spektakl. Obecnie taki widz może raz na rok obejrzeć musical w teatrze Roma, co będzie kosztowało między 300 a 640 złotych na całą rodzinę.

My, twórcy, nie stawiamy takich politycznych pytań i nie dajemy takich odpowiedzi bo myślimy tylko o sobie samych - o twórcach. A to jest wybitnie niepolityczne, nawet jeśli nasze treści zawierają odniesienia do polityki. Aktorzy myślą o tym, jak zagrać wybitną rolę, a reżyserzy o tym, jak zrobić wybitny spektakl. W najlepszym wypadku myślą o tym, jak najszczerzej wyrazić samego siebie, tak żeby najwięcej kosztowało łez, potu i krwi, i żeby widz docenił wysiłek. Tylko że tych widzów jest strasznie mało, a reszta już siedzi u Jandy, Kamińskiego i Karolaka, dla których mamy oczywiście samą pogardę.

A przecież teatry publiczne mogłyby być lepsze w przyciąganiu widzów od teatrów prywatnych, ponieważ mogą zaoferować tańsze bilety. Ale nie umiemy sobie wyobrazić niekomercyjnego teatru popularnego, czyli misyjnego teatru, robionego dla widza szukającego rozrywki. Myślimy, że teatr jest dobry, jak jest ambitny, i przynajmniej po części niezrozumiały, albo komercyjny, robiony pod publikę, i wtedy jest głupi. Nie pamiętamy Szekspira, który umiał robić popularne spektakle dla tysiąca widzów, oparte na literaturze, którą analizujemy do dziś. Te spektakle były zrozumiałe dla każdego widza, niezależnie od wykształcenia. I wydaje mi się, że takie spektakle powinny być priorytetem dla większości teatrów repertuarowych.

Nie obronimy długo systemu finansowania teatru, jeśli będzie on tak bardzo zorientowany na twórców jak jest teraz. System sztuk plastycznych w renesansie był zorientowany na twórcach, i widz był mniej potrzebny, ponieważ władcy chcieli być zapamiętani przez to, że w ich wielkim państwie powstawały wielkie dzieła wielkich malarzy i rzeźbiarzy. Ale od czasów drugiej wojny światowej, systemy teatralne stworzone w socjaldemokratycznych państwach Europy, po obu stronach żelaznej kurtyny, nie istnieją po to, by świadczyć o wielkości władców. Powstały, by społeczeństwo mogło chodzić do teatru. By wyjście raz w tygodniu na miasto było przywilejem nie tylko bogatych. To jest wielki cel, i dla takiego celu warto pracować w polskim teatrze.

Kwestia frekwencji i przystępności finansowej oraz kulturowej spektakli powinna być w myśleniu o polityce kulturalnej - i programach teatrów - na pierwszym miejscu. Teatr powinien być dostępny nie tylko pod względem ceny biletu, ale także pod względem zrozumiałości treści. Co z tego, że ceny są przystępne, jeśli to, co jest na scenie, jest zrozumiałe i ciekawe tylko dla 200-500 osób w danym mieście? Walczymy o to, by Wyspiańskiego grać dla 400 widzów co wieczór, a nie dla 25 raz w miesiącu - ale żeby tak było, to my, twórcy, musimy zmienić podejście do tego systemu. Musimy nauczyć się brać widzów na poważnie, a przestać spodziewać się, że w końcu docenią naszą poetykę. Musimy zacząć robić spektakle dla widzów, a nie dla siebie.

Oczywiście: by taki system działał, dzieła muszą powstawać, i system musi zadbać o to, by zaistniały warunki do ich powstania. Ale całe społeczeństwo opłaca system teatralny po to, by obywatele chodzili do teatru, nie po to, by państwo wysyłało kuratorów na fajne festiwale za granicę.

Wciąż istnieje socjaldemokratyczny system teatralny, którego polityczni menedżerowie jeszcze nie zdemontowali (mimo tego, że ciągle zgłaszają takie chęci). Musimy nauczyć się korzystać z niego jako narzędzia do uspołecznienia odbioru sztuki - a nawet rozrywki. Każdy widz wyrwany z więzi komercyjnej lub skomercjalizowanej telewizji, każdy widz który się wyrwał z prywatnego mieszkania do publicznego miejsca, siedzący na widowni, jest zwycięstwem. Walczmy, póki jeszcze mamy czym i o co.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji