Artykuły

Bunt przeciw naturze

KOLEJNA wizyta Teatru Rzeczypospolitej. Pod szyldem znalazło się tym razem przedstawienie szczecińskiego Teatru Współczesnego. Kolejną próbę znalezienia wszystkich sensów "Białego małżeństwa" Tadeusza Różewicza i najtrafniejszej formy dla tego dramatu podjął Ryszard Major. Prób było w polskich teatrach zaledwie kilka. Również kilka na scenach zachodnich. Nieśmiałość zrozumiała. Sztuka wzbudza zbyt wiele zastrzeżeń, a jednocześnie zachęca do takiej swobody i erupcji pomysłów, że nie każdy reżyser podejmuje ryzyko.

Praktyka potwierdza, że są to obawy uzasadnione. Im bardziej utwór obrasta analizami i komentarzami, im więcej mówi o sztuce autor i inscenizatorzy, tym trudniej stworzyć przedstawienie, które można zaakceptować, godzić się na wizję sceniczną.

Niebezpieczeństw nie uniknął Ryszard Major. Jego druga (po gdańskiej z 1976 r.) realizacja "Białego małżeństwa" jest ilustracją słów wielkiego polskiego poety o tym, jak szkodzą uczuciom myśli nadto rozwinięte. Ryszard Major poszedł na całość, mówiąc żargonem młodzieżowym, domyślał sprawę do końca i z biednej dziewczyny cierpiącej z powodu zahamowań emocjonalnych, uczynił prawie rewolucjonistkę burzącą zastane normy obyczajowe.

W komentarzu drukowanym w programie teatralnym wykładnia teoretyczna wygląda logicznie, na scenie jest już gorzej. Autor też mocno przywiązany jest do sztuki i wiąże z nią wielkie nadzieje, ale rzeczywistość nie potwierdza tych pragnień Różewicz kokietuje porównaniami, że "Białe małżeństwo" jest w jego dramaturgii jakimś tańcem pomysłów "w górę" i "w dół" ale w istocie mechanika dramatu sprowadza się do całkiem innych ruchów, dwóch szczególnie - naprzód i do tyłu. A energia zużyta idzie na marne. Bunt Bianki z "Białego małżeństwa" wynika wedle autora i reżysera z dążeń do równouprawnienia kobiety, z pragnienia, aby kobieta przestała być przedmiotem a stała się partnerem. Gdyby chodziło o kobietę - istotę społeczną, wówczas tę spóźnioną manifestację emancypacji moglibyśmy akceptować. Chodzi jednak wyłącznie o biologię. Trudno o ideały tam, gdzie trwa nieustanna gonitwa za tyłkiem. A tak dosłownie wygląda świat w przedstawieniu Majora.

Nie wierzymy w dążenie do wyzwolenia człowieka, do akceptacji jego bytu, ponieważ obraz świata zawężony został do wiadomości czerpanych z podręcznika anatomii a zajęcia ograniczone do zaspokajania popędów seksualnych w każdym czasie i w dowolnie wybranym miejscu.

W tym kontekście ważne dla wymowy sztuki i jej zrozumienia zakończenie zaproponowane przez Majora nabiera wieloznaczności i przewrotności. Czy o to chodziło inscenizatorowi? Deklarując się ostatnim zdaniem "Jestem twoim bratem". Bianka zrywa z jednym jarzmem i nakłada sobie (dostojnie, fizycznie) inne jarzmo. Cała sprawa budowana takim nakładem sił teatralnych, podpierana nieustannymi paradami gołych ciał rozpada się po ostatniej scenie.

Podejrzewam, że materia dzieła obróciła się przeciwko twórcom przedstawienia, a prawa natury zakpiły sobie z mędrców wierzących w bagaż "myśli nadto rozwiniętych".

I tak to nawet wygląda w spektaklu. Bianka (Anna Januszewska) cały czas jest zimną, cierpiącą, przerażoną i rozhisteryzowaną pannicą nie do życia. Na pusty gest buntu zdobywa się nagle i równie szybko żałuje ze szlochem padając pod ciężarem jarzma. Bunt przeciw naturze jest wymyślony, sztuczny, więc i finał musi być żałosny.

O ileż prawdziwsza jest (też przesadnie wysterowana w przeciwną stronę) Paulina (Danuta Stenka). Obie aktorki demonstrują dwie sylwetki różnych osobowości, przeciwstawnych, a zarazem uzupełniających się.

A całe przedstawienie szczecińskiego Teatru Współczesnego? Powtarzam: jest efekciarskie, kuszące golizną i dowcipami przekraczającymi bardzo często granice dobrego smaku. Nagromadzenie znaków i działań nie znajduje uzasadnienia, nie służy temu, co legło u podstaw myśli o "Białym małżeństwie", o sztuce, która miała zatrzymać falę pornografii i przywrócić erotyzmowi i seksowi jego ludzkie oblicze. Stało się coś na przekór intencjom. W twórczości artystycznej wypadki takie zdarzają się często.

A więc i w tym przypadku klęska teatru nie jest aż tak wielka, tym bardziej że przedstawienie, nierówne realizatorsko i aktorsko, miało przecież parę momentów ciekawych, chociażby dowcipną scenę przed konfesjonałem czy parę udanych epizodów z udziałem Dziadka (Michał Lekszycki) czy Kucharci (Elżbieta Okupska).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji